poniedziałek, 12 lutego 2024

Zabójcza rzecz! Lord Dying i ich czwarty studyjny album - "Clandestine Transcendence".

Minęło pięć lat odkąd zespół Lord Dying, wydał swój trzeci studyjny album zatytułowany Mysterium Tremendum. Poszył tym brzmienie i atmosferę oraz pokłonił się rockowi progresywnemu wraz z coraz bardziej zauważalnymi elementami sludge. Dużą rolę odegrała także warstwa liryczna, która w dużym stopniu skupiała się na pojęciu śmierci, śmiertelności i pytań wokół tego. Cztery lat później wydarzenia na świecie wcale nie sprawiły, że ten temat był mniej obecny w głowach ludzi, a już na pewno nie w zespole z Portland OR. Przykładem tego jest najnowsze dzieło muzyków - Clandestine Transcendence. To swoista kontynuacja tej nadrzędnej narracji. Album został wyprodukowany przez Kurta Ballou (współpracował m.in. z Kvelertak, Code Orange czy Cave In) i zawiera dwanaście kompozycji, opisujących podróż Śniącego. Jest to nieśmiertelna istota, która chce umrzeć, by zbadać co jest po drugiej stronie. Teksty są przejmujące i doskonale komponują się z muzyką. Jak już wspomniałem, mamy dwanaście kompozycji w niecałą godzinę, więc.. Drogi Czytelniku i Słuchaczu… przygotuj się na piękną muzyczną ucztę. 


Krążek rozpoczyna się utworem The Universe Is Weeping, niby klimatycznie, ale później nabiera tempa nadając mu niemal odcień NWOBHM w momentach galopu. Erik Olson jest jednym z gitarzystów i wokalistą o gardłowym, chropowatym głosie. To brzmi świetnie, a melodie gitarowe w tym numerze przypominają do złudzenia Future Now Iana Blurtona, ponieważ są w nim pewne smaczki metalowe z lat 70-tych. Czysty wokal pojawia się w czwartej minucie i działa dobrze w połączeniu z growlem. Zanim się obejrzysz, numer dobiega końca i kolejny I Am Nothing I Am Everything, rozbrzmiewa z rozmachem. Keven Swartz prezentuje doskonałe umiejętności gry na perkusji, kompozycja ma doskonałe linie melodyczne, a niektóre głębsze rejestru wokali mają w sobie odrobinkę death metalu. Alyssa Mocere gra na gitarze basowej i słychać bębnienie basu, zaś Chris Evans dodaje kreatywne gitarowe riffy jako drugi gitarzysta. W środkowej części następuje narastanie, które, jak się wydaje, dobiegnie końca, ale schemat ten trwa nadal. W czwartej minucie i ósmej sekundzie pojawia się palące solo na gitarze, z rykiem i doskonałą perkusją. Chwilę później witają nas wybuchowe beaty – tego się nie spodziewałem, ale są ekstremalne i wpadają w wręcz grawitacyjne granie. Unto Becoming zawiera mnóstwo czystych wokali. W ich muzyce świetne jest to, że w jednej minucie grają stonerowe riffy z lat 70-tych, następnie wybuchowy, death metalowy growl, a na końcu bardziej eklektyczny metal z czystym wokalem. Ten kawałek ma wiele elementów progresywnych, a growlowy wokal skojarzył mi się z twórczością Lamb Of God. Dobra rzecz z kilkoma fajnymi momentami na kontrabasie. 


Najdłuższą kompozycją na płycie jest Dancing On The Emptiness. Rozpoczyna się skoczną perkusją, czystym wokalem, doskonałymi liniami basowymi i epicką partią gitary. Wokale są znów perfekcyjne ułozone, a wiele z tych partii ma charakter polirytmiczny, ze względu na sposób ich wykonania. Muzyka wydaje się być dość skomplikowana w samej grze, ale jakże płynna i niezwykle chwytliwa. Jest tu mnóstwo wzniosłych momentów. i zabójczych sekcji kontrabasu. Sa w tej kompozycji klimatyczne i łagodniejsze sekcje, a niektóre elementy przypominają mi wręcz… Dream Theater. Mamy także warty ucha Soul Metamorphosis. Zabawne melodie, schludna perkusja, growlujący wokal i zmiana tempa. Jest - można rzec - bardzo thrashowa z moderczą partią perkusji i gitarowymi riffami, które stają się coraz cięższe. Później znów utwór zwalnia i nabiera eterycznego charakteru z przyjemną, bardzo kreatywną pracą perkusji. Ma coś także z Lamb Of God. To kolejna piosenka z wieloma partiami upchnięta w 5 i pół minuty. Ani sekundy nudy. 


Clandestine Transcendence Lord Dying to fantastyczny metalowy album z elementami muzyki takich zespołów jak Hammers Of Misfortune, Manilla Road, Cirith Ungol czy Lamb Of God. Wspominam o tym, by dać Ci do zrozumienia, czego możesz się spodziewać. Muzyka brzmi świeżo i oryginalnie, a produkcja pozwala usłyszeć wszystkie instrumenty bez wyprzedzania innej sekcji, a przy tym brzmi organicznie. Zróżnicowane aranżacje wokalne i tony są dla Słuchacza prawdziwą atrakcją. Zrobili najlepszą do tej pory rzecz w swojej karierze. Pokochałem ten album i myślę, że w tegorocznym zestawieniu płytowym będzie wysoko. Będę do niego wracać. To zabójcza rzecz!💥 Bartas✌☮

niedziela, 11 lutego 2024

Chaos, harmonia i mentalne oczyszczenie. Resin Tomb i ich debiutancki album "Cerebral Purgatory".

 

Pod wydaniu w 2020 roku debiutanckiej EP-ki zatytułowanej po prostu Resin Tomb i dwa lata później kolejnej, Unconsecrated / Ascendancy, Australijczycy z Brisbane powracają z długo oczekiwanym, pełnoprawnym debiutanckim albumem zatytułowanym Cerebral Purgatory. Krążek został nagrany i zmiksowany przez Brendana Aulda z zespołu Black Blood Audio, zremasterowany przez Arthura Rizka oraz opatrzony świetną grafiką na okładce autorstwa Mitchella Nolte i Mitcha Longa. Bez zbędnych wstępów przejdźmy od razu do sedna sprawy.


Album rozpoczyna się utworem Dysphoria, bez żadnego intro czy innych efekciarskich rzeczy, i z miejsca włącza słuchacza do akcji. Dysonansowe death metalowe riffy, potężny bas i porywający zestaw perkusyjny wgniatają Cię w fotel i pozostawiają otwarte usta. Ani się obejrzysz, a już jesteś przy drugim numerze Flesh Brick, który daje po uszach nie mniej bezlitośnie. Tutaj, Drogi Czytelniku, natychmiast zostaniesz zaatakowany i już wiesz, że nie ma odwrotu. Podobnie jak w pozostałych numerach zawsze zdarzają załamania i zmiany tempa, ale napięcie jest wciąż utrzymane. Utwór tytułowy, Cerebral Purgatory, pokazuje jak potężny bas może stworzyć kawałek. Riffy staccato, pompujące linie basu i napędzana perkusja wprowadzają kompozycje i pozostają w głowie na długo, zanim cały album ucichnie. Tempo nie jest tu aż tak wysokie, ale wyznacza jest grubaśny rytm. Podobnie jest z utworem Concrete Crypt. Tworzy się tu specyficzny klimat, co czyni numer jeszcze bardziej groźnym. Nawet jeśli pozostałe utwory w niczym nie ustępują temu pod względem jakości, to ten numer jest najważniejszym punktem płyty. Wokal Matta Budge’a dodaje znakomitej przyjemności słuchania. Emocjonalne krzyki idą idealnie w parze z tłustymi warczeniami czy pomrukami i absolutne harmonijnie wpisują się w ogólny obraz albumu. W kompozycji Purge Fluid pojawia się szybki zestaw perkusyjny, a Budge zdaje się z nim pojedynkować, jakby chodziło o to kto pierwszy się podda w pojedynku. Rewelacja, Panowie!


Kiedy po raz pierwszy odtworzyłem tę płytę to uderzyło mnie to, jak chwytliwa jest ta złożona struktura muzyczna. Choć trudno tu raczej mówić o melodii, to te dysonanse w połączeniu z rytmem, atmosferą i wokalem tworzą bardzo harmonijny obraz, który nadaje całości odpowiedniego charakteru. To, co zauważyłem też na pierwszy rzut oka i ucha to to, że Dysphoria i Putrescence brzmią bardzo podobnie. Nawet jeśli w pozostałych numerach podobieństwa pojawiają się raz po raz, czego przy tej spójności nie da się uniknąć, nigdzie nie jest to tak oczywiste, jak na początku i na końcu. Kiedy słuchasz płyty w trybie powtarzania, prawie nie zauważasz, że od razu przechodzisz od ostatniego utworu do pierwszego. Nie chcę zbyt wiele mówić o produkcji, ponieważ jest ona absolutnie odpowiednia dla tego albumu i dodatkowo tworzy tę mulistą nutę. Kiedy ten cały “chaos” jest wyreżyserowany tak doskonale, słowa i tak nie są w stanie tego opisać. Serio, rzadko słyszałem album w tego gatunku, który byłby tak harmonijny. Mówiąc o chaosie; teksty są bardzo otwarte na interpretację i dotyczą chaotycznych, mrocznych rzeczy, które dzieją się w naszym mózgu. Ale widać też odświeżenie współczesnej medycyny (Purge Fluid). Wraz z końcem albumu zostajesz z gniciem. I ten tekst również pozostawia pole do interpretacji. Debiut Australijczyków uderzył we mnie jak bomba💥. Jest krótki, bo trwa tylko 29 minut, ale rozwala czaszkę w sposób, jakiego przeciętny album death metalowy nie jest w stanie zrobić tego w ciągu godziny. Pomimo tych wszystkich dysonansów, załamań, postrzępionych riffów i zmian tempa, ten pięcioosobowy skład nigdy nie gubi wątku. Dzięki temu całość prezentuje się absolutnie spójnie. Ten Mózgowy Czyściec intensywnie, brutalnie i bezlitośnie oczyści Twój mózg ze wszystkiego, co zbędne i utrzyma w zapewnieniu, że ostatecznie wszystko jest niczym. Nie przegapcie! 😈 Bartas✌☮

sobota, 10 lutego 2024

Atmosfera letniego poranka. Supergrupa Big Scenic Nowhere i ich trzeci album studyjny - "The Waydown".

 

Big Scenic Nowhere to ambitny projekt założony przez Boba Balcha z grupy Fu Manchu i Gary’ego Arce’a z Yawning Man na gitarze jako jednorazowy projekt instrumentalny powołany do życia w 2009 roku. Pomimo pewnych występów na żywo, dopiero w 2019 roku stał się poważnym projektem muzycznym, gdy do tej dwójki dołączył Tony Reed (Mos Generator i Slower) na basie, klawiszach i wokalu oraz Bill Stinson na perkusji (także z Yawning Man). Występowali także Nick Oliveri, Per Wiberg, Thomas Jäger, Lisa Alley i Ian Graham z The Well. W roku 2020 wydali debiutancki album Vision Beyond Horizon. Teraz powracają ze swoim trzecim już albumem zatytułowanym The Waydown. Stanowi on kontynuację rozwoju i eksploracji zespołu. W dużej mierze rodzi się z jam session z udziałem Arce’a i Balcha, którzy łączą dwa unikalne style, tworząc coś pomiędzy odlotowymi kosmicznymi dźwiękami Yawning Man i fuzzowym ciężkim crunchem Fu Manchu. Efekt tego jest bardzo imponujący. Ten najnowszy zbiór ma swoje korzenie w latach 2021, 2020, a nawet 2018, wyznaczając ciągłą podróż ewolucji zespołu, wraz z coverem Sara Smile autorstwa Hall & Oates Oates z albumu Dary Hall & John z 1975 roku, na którym gościnnie wystąpił klawiszowiec tej formacji Eliot Lewis. Pomimo upodobania do występów gościnnych, album The Waydown skupia się na głównym kwartecie, co nadaje temu albumowi nieco bardziej równy klimat, niż niektóre z ich poprzednich wydawnictw. 


Rozpoczynając utworem tytułowym, grupa nie marnuje czasu, racząc słuchacza tą senną i hipnotyczną przestrzenią, z której jest znana. Głos Tony’ego Reeda zwiastuje hipnotyczne, głębokie, ale łagodne gitarowe nuty Balcha, rytmiczne obok basu, podczas gdy Garry Arce kręci własnym, niepowtarzalnym i kosmicznym rytmie w kaskadowym przypływie. Bill Stinson nadaje psycho-funkowego charakteru dzięki zręcznym uderzeniom perkusji i tasowaniu, które wznosi się i opada wraz z ekspresyjnym i dźwięcznym wokalem Reeda.  Czasami skłonności do rocka progresywnego zderzają się z luźniejszym klimatem jam-rocka, ale są zakotwiczone w mocniejszym, klasycznym rockowym brzmieniu, co sprawia, że ta kompozycja ma przejściowy dług wobec Black Sabbath u szczytu ich eksperymentalnej mocy. Idąc dalej mamy Summer Teeth. Wpada on w lekki i delikatny surfrockowy styl, a jego głównym motywem przewodnim jest wzajemne oddziaływanie bardziej natarczywych tonów Reeda i płynącej, niemal tańczącej gitary prowadzącej. Od przemyślanych instrumentalnych i łagodnych fragmentów, aż po błogi wybuch w refrenie. Summer Teeth niemal płynnie przechodzi w funkowy Surf Western, w którym daje się słyszeć bas cztero i ośmiostrunowy. Panuje tu porywająca atmosfera letniego poranka, a partie klawiszowe są ukłonem w stronę grupy The Doors. Nadają temu eteryczny klimat, po czym chrupki slide wprowadza bardziej nastrojowy klimat w drugiej połowie numeru. Ten mroczniejszy zwrot ma swoją kontynuację w Bleed On, gdzie do samotnego gitarowego wstępu dołączają ostre partie perkusji, które zapoczątkowują przygnębiające pytania i poszukiwania w refrenie. W miarę jak piosenka rozwija się do dokuczliwego refrenu Bleed On / Go away, go away…, zespół uderza w cięższe tony i pojawia się niezaprzeczalne poczucie powściągliwej mocy. Dla kontrastu, wspomniany we wstępie numer Sara Smile to soulowy funk z lat 70-tych, który nie jest on zbytnio oddalony od oryginału. Przeszedł pustynną rockową metamorfozę, która zachowuje zabawny ton nucącej ballady, ale nałożony na bogatą wokalizę Reeda i gęsty, pulsujący puls sekcji rytmicznej Big Scenic Nowhere. To taka odskocznia od powagi poprzednich kompozycji i myślę, że nie należy tego brać serio, ale troszkę oddechu się przyda słuchaczom. BT-OH powraca już do bardziej muskularnych dźwięków z początkowymi ciężkimi lirycznymi intonacjami - I’ve been running down so long, how can I live on? - przechodzącymi w refren do zaśpiewania, który staje się luźniejszym hymnem. W miarę rozwoju numeru pojawiają się rozkwity zgoła punkowych igraszek. Instrumenty nabierają szalonego tempa, przechodząc w zadymione solo i instrumentalny jam, będący efektem uwolnienia się doświadczonych weteranów od wszelkich kajdan. W zamykającym całość albumu utworze 100 po raz kolejny zespół łączy siły z zaproszonymi gośćmi. Dodanie lap steel marki Barn Red i syntezatorów Pera Wiberga płynnie uzupełnia powolne tempo, podczas gdy Reeves Gabriel (znany ze współpracy z takimi artystami jak The Cure, David Bowie) zajmuje się przejściami pętli gitarowych.


Najnowsze działo Big Scenic Nowhere, The Waydown, sprawia wrażenie, jakby wyznaczał pełniejszą wizję zespołu, niż poprzednie wydawnictwa. Mam przeczucie, że tutaj zespół ustanowił punkt kulminacyjny w swoim odczuciu i tonie. Używanie słowa „dojrzały” w odniesieniu do tak doświadczonych muzyków wydaje się bardzo nieszczere, ale im więcej wydają, tym bardziej zdefiniowane staje się ich brzmienie. Ten najnowszy album wydaje się bardziej spójny, nawet niż dwa poprzednie albumy, a także bardziej chwytliwy dźwiękowo niż poprzednie, nie tracąc przy tym nic z tego, co uczyniło je wyjątkowymi. Jeśli lubisz, Czytelniku, takie odjechane klimaty, a nie słyszałeś jeszcze nic o tym projekcie to czym prędzej musisz nadrobić te zaległości😉 Bartas✌☮

piątek, 9 lutego 2024

Nowy członek załogi, ten sam znak towarowy. Saxon raczy nas nowym albumem - "Hell, Fire And Damnation".

 

Dacie wiarę? 45 lat na scenie i 27 wydanych albumów. Dzieciaki, zanotujcie ten fakt dla przyszłych pokoleń. Muzycy brytyjskiej, kultowej już grupy Saxon nie zwalniają tempa i co rok lub dwa lata wracają z kolejnymi wydawnictwami. 19 stycznia 2024 roku powrócili z nowym materiałem Hell, Fire And Damnation, który stanowi kolejny krok w ich legendarnej karierze. Nigdy nie odnieśli takiego sukcesu w USA, jak w Europie. Szkoda, bo ich wpływ i reputacja w nurcie NWOBHM (czyli: New Wave Of British Heavy Metal) zostały udokumentowane od samego początku, ale nigdy nie zdobyli konkretnego uznania. Bywają głównymi headlinerami festiwali w Europie i USA, ale ledwo mogą zapełnić małe sale w Stanach i Kanadzie. Hm, to dość niedorzeczne, ale bywa czasem tak, że niektóre zespoły mają swoje stałe miejsce we wszechświecie. 


Zanim przejdę do zawartości muzycznej muszę podkreślić jedną ważną rzecz - zmianę personalną w zespole. Paul Quinn i Biff Byford są właściwie nierozłączni w zespole. Quinn zakończył trasę koncertową w 2023 roku i działa jako swego rodzaju wsparcie dla Hell, Fire And Damnation. Nowym członkiem załogi na pokładzie jest Brian Tatler - najbardziej znany ze swojej działalności w Diamond Head. Biff Byford w szczegółowym wywiadzie wyjaśnia szczegóły zmian personalnych w Saxon. Zapewniam Was, że pomimo zmian personalnych brzmienie zespołu pozostaje na wysokim poziomie i jest porównywalne z poprzednimi dokonaniami.

Krążek otwiera krótkie intro Prophecy, po którym szybko następuje kawałek tytułowy. To typowy headbanger Saxon, ale pogłos wokalu Byforda wymaga przyzwyczajenia. Madame Gulitione opowiada historię Marii Antoniny i podnosi nieco poprzeczkę. Rzecz owa galopuje przez muzyczny krajobraz Nowej Fali Heavy Metalu. Fire And Steel to liryczny hołd złożony stalowemu miastu Sheffield, w którym sprawy nabierają tempa, a w 2024 roku Saxon pokazuje, że wciąż potrafią tworzyć porywające kompozycje. Nie zapominają także o standardowym repertuarze, który jest częścią ich 45-letniej kariery. There's Something In Roswell, czyli opowieść o najeźdźcach z kosmosu w Roswell, jest tak samo jego częścią jak Kubla Khan And The Merchant Of Venice czy 1066. Nie są to złe kompozycje, ale troszkę przyćmiewają taki killer jak np wspomniany wyżej Fire And Steel. Mamy też nieco bardziej szalony Pirates Of The Airwaves, który zapewnia mocny refren. Zaraz po nim następuje horror w postaci Witches Of Salem. Kompozycja pokazuje jak klasycznie mocno, a zarówno nowocześnie gra zespół Saxon w 2024 roku. Gra na strunach przypomina czasy świetności Brytyjczyków, a nowy załogant, wspomniany Brian Tatler bez najmniejszego problemu wskakuje w buty Paula Quinna i tworzy wraz z Dougiem Scarrattem doskonałe klimaty lat 80. Stary wyga jednak nie poddaje się i z ogromną szybkością chwyta za sznurki w Super Charger, nadając krążkowi doskonałego zakończenia.  Album Hell, Fire And Damnation jest kontynuacją Carpe Diem i oferuje porównywalny poziom. Nie wszystkie utwory są hitami, ale jest wystarczająco dużo ekscytujących momentów. Panowie unikają porażek, bo w zespole panuje zdecydowanie za dużo rutyny. Fani Biffa Byforda i Spółki otrzymują kolejnego długoletniego gracza, który dostarcza dokładnie te znaki towarowe, które definiują firmę Saxon od dobrych 45 lat. Najważniejsze momenty znajdują się na początku i na końcu Hell, Fire And Damnation, podczas gdy w środku słuchacz ma czas na chwilę oddechu. Jestem przekonany, że starzy fani legendy Nowej Fali Brytyjskiego Heavy Metalu nie będę zawiedzeni. A jeśli, Drogi Czytelniku, nie znasz twórczości grupy Saxon to najnowszy krążek z pewnością zainteresuje i sprawi, że sięgniesz po ich wcześniejsze dokonania. Bardzo wysoka pozycja tegoroczna, mocno polecana 👍 Bartas✌☮

Porywające rytmy i subtelne napięcia. New Model Army i ich nowy album "Unbroken".

 

Po tym, jak New Model Army zapuściło się na terytorium muzyki klasycznej swoim ostatnim wydawnictwem Sinfonia kilka miesięcy temu, fani tych niezależnych ikon po raz pierwszy od pięciu lat mogą się spodziewać nowego materiału studyjnego Nawet po 43 latach historii zespołu swoim szesnastym w karierze albumem udowadniają, że jego tytuł Unbroken można zrozumieć całkiem dosłownie. Brytyjczycy nieprzerwanie kontynuują swoją tradycję głębokich i sugestywnych treści. Justin Sullivan w swoich tekstach obejmujących zarówno żale polityczne, krytykę społeczną, jak i tematy głęboko osobiste nie przebiera w słowach. Buntowniczy duch piosenek żyje nadal, a grupa z Bradford jest jak zawsze świeża. Energetycznie brzmienie gitary z zawsze melancholijnym wydźwiękiem nadal tworzy niepowtarzalne brzmienie New Model Army. Tym razem szczególnie wyróżnia się rytmiczna linia basu i perkusji. 


Justin Sullivan potrafi wciąż swoim śpiewem przekazać emocje takie jak złość, smutek, ale także nadzieję i poczucie wolności. Pierwszy numer na płycie - First Summer After - mimo dosadnego tekstu, budzi poczucie wolności i odlotu. Mocne gitary akustyczne, uderzające linie basu i potężny refren sprawiają, że jest to wyraźny hit na albumie. Na Unbroken paradoksalnie jest mnóstwo innych kandydatów z potencjałem przebojowości. I choć nie działają od razu swoimi zarezerwowanymi hakami, tym bardziej zapadają w pamięć. Przykładem może być choćby melancholijny Cold Wind czy wściekły Reload. Mówię Wam - po pierwszym odsłuchu trudno je będzie wyrzucić z głowy.

Warto także zaznaczyć, że na pierwszy plan wysuwają się… rytmy. Żywa perkusja zapewnia porywające uderzenia w dobrze przemyślanym If I Am Me i wraz z delikatnymi syntezatorami tworzy ciekawą mieszankę. W niemal hipnotyzujący sposób partie perkusji w Legend stopniowo przechodzą w wyzwalający refren. Równie imponująco linie basu Ceri Mongera prowadzą powściągliwą dość kompozycję I Did Nothing Wrong do pełnego refrenu.  


Unbroken nie tylko trzyma w napięciu dzięki porywającym rytmom, ale także i subtelnemu napięciu, które często zostaje rozładowane tylko do pewnego stopnia, jak choćby w refrenie iście punkowego Do You Really Want To Go There? A to sprawia, że ta płyta jest jeszcze bardziej wciągająca. New Model Army łączy swój post punk także z innymi gatunkami - np. z new wave w stylu Killing Joke w Coming Or Going czy z britpopem jak w Language. Zaś wraz z chórkami w Idumei obierają zaskakująco inny kierunek.  


Jak dla mnie album bomba! Brytyjczycy nie wykazują żadnych oznak zmęczenia materiałem. Unbroken ma ogromną szansę stać się kolejnym klasykiem w katalogu grupy. Brzmi znacznie lepiej i ciekawiej, niż poprzednik From Here z 2019 roku. Niemniej jednak tylko po części mogę polecić go tzw. "nowicjuszom" nieznającym twórczości New Model Army, gdyż nie będzie dla nich łatwo przystępna. Starzy zaś fani i sympatycy typowego brzmienia muzyków z Bradford będą zachwyceni. Ja jestem w pełni 😍 Bartas✌☮


sobota, 3 lutego 2024

Psie odchody. 30 lat od ukazania się "Dookie" - przełomowego w karierze albumu Green Day.

 

Ostatnio złapała mnie znów jakaś dziwna faza na muzę Green Day’a. A to wszystko przez to, że dwa tygodnie temu (19.01. 2024 r.) powrócili ze świetnym albumem Saviors, którego recenzję popełniłem dopiero dwa dni temu. Czasem jest tak, że zachwyci mnie jakaś płyta, ale do napisania kilka słów o niej zabieram się jak przysłowiowy pies do jeża. Tak się złożyło, że recenzja wjechała na bloga w dniu 1 lutego. A jest to data wydania innej płyty tego Kalifornijczyków - Dookie, czyli trzeciego krążka wydanego w roku 1994. Płyta ta przyniosła im światową sławę za sprawą takich numerów jak Basket Case, Longview czy Welcome To Paradise (pierwotnie ukazał się na drugim albumie Kerplunk! ale był zauważony). Pomyślałem, że skoro jest to okrągła rocznica i ważna dla mnie płyta to wypada coś napisać. Ciężko jednak było mi rozłożyć obowiązki tego dnia pomiędzy napisaniem recenzji do Saviors, a zrobieniem artykułu o Dookie. To pierwsze się strasznie ciągnęło, więc zdecydowałem, że o historii trzeciego krążka poczytacie sobie w weekend. Tak, więc nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do lektury.


Po kilku latach dominacji moim ulubionym nurtem w muzyce popularnej, czyli grungem, album Dookie wprowadził do głównego nurtu żywsze, bardziej melodyjne brzmienie rocka i zapewnił Kalifornijczykom światową sławę. Uważany za jeden z najważniejszych albumów lat 90-tych i ogólnie punk rocka, odegrał także kluczową rolę w ugruntowaniu popularności tego gatunku w głównym nurcie. Narodził się pop punk. Wraz z sukcesem ich pierwszych płyt  9/Smooth (1990) i Kerplunk (1991), z których każdy sprzedał się w 30 000 egzemplarzy, zespołem zainteresowało się wiele dużych wytwórni płytowych. Wśród nich znalazły się Sony, Warner Bros, Geffen i Interscope. Ich przedstawiciele próbowali nakłonić zespół do podpisania kontraktu, zapraszając ich na posiłki  w celu omówienia umowy, a jeden cwaniak zrobił taki grunt pod interes, że zabrał muzyków do Disneylandu. Odrzucili wszystkie propozycje. Billie Joe uważał, że te wytwórnie najprawdopodobniej szukały czegoś, co przypominałoby scene grunge - Nirvanę lub Soundgarden drugiej lub trzeciej klasy. Green Day nie chcieli dostosowywać się do wizji wytwórni, dopóki nie spotkali producenta oraz przedstawiciela A&R Roba Cavallo z Reprise. Po zaprezentowaniu mu 40 minut coverów Beatlesów, Cavallo sam sięgnął po własną gitarę i zaczął z nimi grać. Zespół ogólnie był pod wrażeniem jego pracy z innym kalifornijskim zespołem - The Muffs. Producent był dla tria jedyną osobą, z którą mogli porozmawiać i nawiązać kontakt. Ostatecznie zespół opuścił niezależną wytwórnię płytową Lookout Records na przyjaznych stosunkach, podpisując kontrakt na pięć albumów z Reprise w kwietniu 1993. Umowa ta zapewniła Cavallo rolę producenta płyty i pozwoliła zespołowi zachować prawa do swoich albumów w Lockout. Ta sytuacja spowodowała, że starzy zarzucili im zaprzedanie się. W tym także i wpływowy punkowy fanzin Maximumrocknroll oraz niezależny klub muzyczny 924 Gilman Street. Po koncercie zespołu 3 września właściciele klubu zakazał grupie wstępu i występów. Armstrong, wspominając ten okres, powiedział magazynowi Spin w 1999 roku: Nie mogłem wrócić na scenę punkową, niezależnie od tego, czy odnieśliśmy największy sukces na świecie, czy największą porażkę [...] Jedyną rzeczą, jaką mogłem zrobić to wsiąść na rower i pojechać dalej. Grupa wróciła później w 2015 roku, aby zagrać koncert charytatywny.

Po tym incydencie zespół nagrał na czterościeżkowy magnetofon Billego taśmy demo z utworami She, Sassafras Roots, Pulling Teeth oraz F.O.D. i wysłał je do Roba Cavallo. Po przesłuchaniu producent wyczuł, że natknął się na coś wielkiego. Jednakże zauważył, że zespół miał problemy z zagraniem jak najlepiej i doszedł do wniosku, że są niespokojni. Byli przyzwyczajeni do nagrywania albumów na szybko. Tak było choćby z ich drugim krążkiem Kerplunk, którego nagranie zajęło trzy dni. Aby poprawić ten nastrój, Cavallo zaprosił ich o meksykańskiej restauracji i baru na końcu ulicy od Fantasy Studios, mimo że perkusista Tre Cool był wówczas niepełnoletni. Armstrong potwierdził niepokój zespołu w wywiadzie wiele lat później, opisując iż grupa czuła się jak duże dzieci w sklepie ze słodyczami i obawiała się, że straci pieniądze w wyniku wyrzucenia pracy przez wytwórnię za niespełnianie standardów. Pomimo tego skupili się na maksymalnym wykorzystaniu nowych zasobów produkcyjnych, którymi dysponowali. Przeciwieństwie do poprzednich albumów, na których grupa musiała się spieszyć, by je ukończyć, żeby zaoszczędzić pieniądze. Nagrywanie nowego krążka trwało trzy tygodnie w studiu Fantasy, a album był dwukrotnie miksowany przez Jerry’ego Finna. Chociaż zespół nie spieszył się, aby stworzyć produkt jako całość w wysokiej jakości, partie wokalne Armstronga zostały nagrane bardzo szybko - 16 lub 17 piosenek w dwa dni, większość za pierwszym podejściem. Wokalista stwierdził, że zespół na początku chciał, by ten album brzmiał naprawdę sucho, tak jak płyta Sex Pistols czy wczesne płyty Black Sabbath. Uznali jednak ostatecznie, że efektem tego podejścia jest niezadowalający oryginalny miks. Cavallo zgodził się i każdy utwór został zremiksowany w Fantasy Studios w Berkeley w Kalifornii. Armstrong powiedział później o swoich doświadczeniach studyjnych: Wszystko zostało już napisane, wystarczyło to odtworzyć. Wśród materiału nagranego, ale nie zawartego na albumie, znalazł się Good Riddance (Time Of Your Life), który później został ponownie nagrany na album zespołu Nimrod z 1997 roku i stał się hitem samym w sobie. Zespół nagrał także nowe wersje piosenek Welcome To Paradise i Christie Road z ich drugiego albumu Kerplunk oraz 409 In Your Coffeemaker z ich drugiej EP-ki Slappy. Tylko Welcome To Paradise znalazło się po raz drugi na albumie Dookie. Duża część zawartości Dookie została napisana przez Armstronga, z wyjątkiem Emenius Sleepus, którego autorem jest basista Mike Dirnt, oraz ukrytego utworu All By Myself, którego autorem jest perkusista Tré Cool. Album poruszał różne doświadczenia członków zespołu i poruszał takie tematy, jak ataki lęku i paniki, masturbacja, orientacja seksualna, nuda, masowe morderstwa, rozwód, przemoc domowa i byłe dziewczyny. Na całym albumie w technice gitarowej Armstronga zauważono wpływy Ramones i Sex Pistols. Wokalista nagrał prawie w całości swoim ulubionym Fernandesem Stratocasterem, którego nazwał Blue.

Ok, po tym jakże długim backgroundzie historycznym przejdźmy już do zawartości muzycznej.. Dookie rozpoczyna się utworem Burnout - szybkim i niespokojnym rockerem, skupionym wokół poczucia ogólnej apatii wobec życia głównego bohatera. Having A Blast Billie Joe napisał kiedy był w Cleveland w czerwcu 1992 roku. Kompozycja kręci się wokół chorej psychicznie postaci, która planuje użyć materiałów wybuchowych, aby zabić siebie i innych. Nie zauważono wtedy tego za poważny problem, bowiem klimat społeczny zezwalał postrzegać piosenkę jako zwykłą oczyszczającą fantazję. No, ale wydarzenia, które miały miejsce w kolejnych latach, takie jak np masakra w Columbine High School w 1999 roku, sprawiły iż ta piosenka stała się najmniej wygodnym utworze na albumie. W Chump wokalista przyjmuje perspektywę kogoś, kto ma uprzedzenia do innej osoby, tak naprawdę nie znając jej. Dochodzi do tego, że ją obraża, zanim pod koniec ujawnia, że dana naprawdę nielubiana osoba to on sam. Była to także jedna z pierwszych piosenek, które nawiązywały do byłej dziewczyny Billiego, którą identyfikuje jedynie jako Amanda. Pierwszy singiel z albumu Longview miał charakterystyczną linię basu, którą basista Mike Dirnt napisał pod wpływem LSD. W wywiadzie dla Guitar World w 2002 roku Armstrong opisał postać w piosence jako opartą na nim samym z czasów, gdy mieszkał w Rodeo w Kalifornii: Nie było tam nic do roboty i było to naprawdę nudne miejsce. Dla rozrywki postać nie robi nic poza oglądaniem telewizji, maleniem zioła i trzepaniem gruchy. Ma niewielką motywację do zmiany tych nawyków, pomimo zmęczenia tym samym cyklem zachowań. Welcome To Paradise, trzeci singiel, pierwotnie znalazł się - jak już wspomniałem - drugim krążku tria, Kerplunk. Sama kompozycja nie została zmieniona na potrzeby Dookie, ale wykazuje zauważalną poprawę jakości dźwięku w porównaniu z tym, co zespół miał do dyspozycji przy nagrywaniu Kerplunk. Rzecz traktuje o doświadczeniach Armstronga zamieszkałego w złych dzielnicach wokół Oakland w Kalifornii. Jeden z wolniejszych numerów na albumie, Pulling Teeth, to rodzaj czarnego humoru traktujący o przemocy domowej. Narrator płci męskiej jest zdany na łaskę swej partnerki. Inspiracją do napisania była walka na poduszki pomiędzy Mikiem Dirntem i jego ówczesną dziewczyną. Zabawa skończyła się złamaniem łokcia basisty. Basket Case - wielki przebój i drugi singiel promujący album Dookie - został również zainspirowany osobistymi doświadczeniami frontmana Zielonych. W warstwie lirycznej mówi o atakach lęku i poczuciu szaleństwa przed zdiagnozowaniem u niego zespołu napadu lękowego. Stosując podejście do gry z wyciszeniem dłoni, Armstrong jako jedyny gra piosenkę aż do pierwszego refrenu piosenki, a pojawienie się pozostałych instrumentów oznacza narastająca panikę. Sam autor zauważył: Chciałem rzucić wyzwanie sobie i każdemu słuchaczowi. To także patrzenie na świat i mówienie: «To nie jest tak czarno-białe, jak myślisz. To nie jest prostytutka twojego dziadka - a może była. Teledysk został nakręcony w opuszczonym zakładzie psychiatrycznym. Idąc dalej mamy She. Utwór został napisany o wspomnianej Amandzie, która pokazała Billemu feministyczny wiersz o identycznym tytule jak piosenka. Nie pozostając dłużny swojej byłej dziewczynie napisał dla niej piosenkę i pokazał ją jej. Na początku 1994 roku zerwała z muzykiem i przeniosła się do Ekwadoru, by dołączyć do Korpusu Pokoju. Armstrong postanowił umieścić nagranie na albumie. Muzycznie She przypomina Basket Case, choć jest nieco szybsze i czerpie inspiracje z Beatlesów. Obie kompozycje powstawały równolegle. She - ogólnie rzecz ujmując - opowiada historię młodej kobiety, która czuje się uwięziona w niezadowalającym życiu. Ale co ciekawe, Amanda pojawia się w następnym utworze - Sassafras Roots. Jest to niekonwencjonalna piosenka o miłości, która wykorzystuje ironię i sarkazm, aby uniknąć bezpośredniości, i skupia się na parze marnującej razem czas w romantycznym związku. Dziesiąty utwór na albumie, When I Come Around, był ostatnim z singli promujących. Inspiracją do napisania była ponownie kobieta - była dziewczyna, a obecnie od ponad 30 lat żona wokalisty - Adrienne Nesser-Armstrong. Zanim był z Amandą to jego serce zabiło do Adrienne, którą w 1991 roku wypatrzył w klubie wśród publiki. Zakochał się bez pamięci, ale dzieliła ich odległość.. On był z Oakland, a ona z Minnesoty. Napisał dla niej utwór 2.000 Light Years Away, który otwierał album Kerplunk. Relacja się przez to nieco oziębiła i para się rozstała. Wrócili do siebie po tym, jak Amanda zerwała z Armstrongiem. Ale i ten związek był z początku burzliwy. When I Come Around powstał sporze wokalisty z przyszłą żoną. Odseparował się na moment od nich, gdyż chciał zostać sam. Muzycznie jest napędzany rozpoznawalnym dwutaktowym, wyciszonym w dłoni riffem gitarowym składającym się z czterech akordów, podczas gdy partia basowa Dirnta wyróżnia się dodatkowymi przeciągnięciami wyłączonymi i wbijanymi fragmenty przy akompaniamencie gitary.  Tekstowo piosenka podkreśla dwa znaczenia tytułowej frazy. Zaczyna się jako adres do kogoś, kogo narrator uważa, że mógłby zaspokoić potrzeby; jednakże druga zwrotka odwraca kurs, a autor zdaje sobie sprawę, że nie jest tym, czego potrzebuje druga osoba. Wartym także uwagi jest utwór Coming Clean. Opowiada o pogodzeniu się Armstronga ze swoją biseksualną orientacją jako nastolatka. Poszukiwał wówczas jeszcze siebie seksualnie i nie miał ściśle określonej orientacji. W wywiadzie dla magazynu The Advocate twierdził, że chociaż nigdy nie był w związku z mężczyzną, jego seksualność była dla niego czymś, co stanowiło dla niego walkę. Emenius Sleepus, napisany przez Dirnta, opowiada o dwóch starych przyjaciołach, którzy spotykają się przez przypadek, a narrator zdaje sobie sprawę, że oboje bardzo się zmienili jako ludzie. Grany w szybkim rytmie w stylu staccato, Armstrong napisał piosenkę In The End o swojej matce i ojczymie oraz wyrzutach, jakie czuł wobec swojej matki za wybranie ojczyma na partnera. F.O.D. (skrót: Fuck Off and Die), zaczyna się spokojnie, gdy Armstrong gra sam na gitarze akustycznej, po czym nagle pojawia się zespół z głośniejszą i pełną mocą. Temat piosenki koncentruje się wokół urazy wokalisty do innej osoby i życzenia jej nieszczęścia. Ukryty utwór All By Myself z wokalem i gitarą autorstwa Coola jest poświęcony masturbacji


Co oznacza tytuł płyty? Bo przecież nie pojawia się tam piosenka o takim tytule? Uwaga, Drodzy Czytelnicy! Jeśli czytacie ten artykuł w trakcie posiłku to szybko go skończcie i wróćcie za chwilę albo odłóżcie jedzenie na moment. Nazwa albumu, Dookie, w amerykańskim slangu oznacza odchody. Jest to nawiązanie do członków zespołu często cierpiących na biegunkę, którą nazywali płynnym ciastem, wynikającą ze zjedzenia zepsutego jedzenia podczas trasy. Początkowo zespół miał nazwać album Liquid Dookie, ale został on skrócony do Dookie. Zapytany w 2014 roku, czy z perspektywy czasu wybór nazwy był błędem, Armstrong opisał pomysł nadania albumu tytułu jako impulsywną „stonowaną rzecz”: Paliliśmy dużo trawki [i powiedzieliśmy] „Hej, stary, zrobiłbym to”. Czy byłoby zabawnie, gdyby.. Intrygująca jest także okładka. Zespół nadał tytuł artyście Richiemu Bucherowi, który stworzył dzieło przypominające kreskówkę, przedstawiające bomby zrzucane na ludzi i budynki. Bucher twierdzi, że Armstrong podał mu tylko tytuł albumu, więc skupił się na temacie odchodów. Bucher jako dziecko skojarzył psy i małpy z odchodami, co wyraźnie widać na okładce albumu. Sceneria jest repliką Telegraph Avenue w Berkeley. W centrum eksplozja. Na górze nazwa zespołu. Patti Smith pokazuje pachę, jak pokazano na okładce jej albumu Easter (1977), strzelanina wokół współzałożyciela Black Panther Party, Hueya P. Newtona, kobiety z debiutanckiego albumu Black Sabbath (1970) i Angus Young z AC/DC pojawiają się na rysunku. Przyjaciele członków grupy są także obecni wśród postaci na pierwszym planie, na które psy i małpy rzucają odchodami. Pies pilotuje samolot, który zrzuca bomby z napisem Dookie, a nazwa grupy jest wypisana na brązowo pośrodku eksplozji. W oddali widać rafinerie ropy naftowej w Rodeo w Kalifornii. Armstrong od tego czasu wyjaśnił znaczenie grafiki: Chciałem, żeby dzieło sztuki wyglądało naprawdę inaczej. Chciałem, żeby reprezentowało East Bay i to, skąd pochodzimy, ponieważ na scenie East Bay jest wielu artystów, którzy są tak samo ważni jak muzyka. Rozmawialiśmy więc z Richiem Bucherem. Zrobił 7-calowy cover dla zespołu Raooul, który bardzo mi się spodobał. Od lat gra także w zespołach w East Bay. Na okładce albumu znajdują się kawałki nas. Jest jeden facet z aparatem w powietrzu i robiący zdjęcie z brodą. W każdy weekend robił zdjęcia zespołom u Gilmana. Postać w szacie, która wygląda jak Mona Lisa, to kobieta na okładce pierwszego albumu Black Sabbath. Gitarzysta AC/DC, Angus Young, też jest gdzieś tam obecny. Graffiti z napisem „Twisted Dog Sisters” odnosi się do tych dwóch dziewcząt z Berkeley. Myślę, że facet mówiący „Ten placek, grubasie” odnosił się do miejscowego policjanta. Kiedy trio udało się do biura Warnera w Los Angeles, aby omówić marketing albumu, wytwórnia początkowo chciała wykorzystać pochlebny wygląd młodych mężczyzn i umieścić ich zdjęcie na okładce albumu, ale zespół odmówił. George Weiss, dyrektor ds. marketingu Warnera, zauważył, że zespół wywodził się z wyraźnie innej kultury niż większość ich artystów, a Green Day zyskał wpływ na wytwórnię, aby nalegać na inny wybór. Tylna okładka wczesnych wydruków płyty CD przedstawiała pluszową zabawkę Erniego z Ulicy Sezamkowej, która została usunięta aerografem z późniejszych wydruków w obawie przed sporem sądowym; jednak wydruki kanadyjskie i europejskie nadal przedstawiają Erniego na tylnej okładce. Niektóre plotki sugerują, że został on usunięty, ponieważ rodzice pomyśleli, że Dookie to album z kołysankami dla dzieci lub że twórcy Ulicy Sezamkowej pozwali Green Day. Mimo krytyki ze strony starych fanów Green Day i zarzutów o zaprzedanie się mainstreamowi, album Dookie zyskał uznanie krytyków po wydaniu. Krążek zdobył nagrodę Grammy w kategori Najlepszy Album Alternatywny w 1995 roku. Odniósł światowy sukces, zajmując drugie miejsce na liście Billboard 200 w Stanach Zjednoczonych i dotarł do pierwszej dziesiątki w kilku innych krajach. Później uzyskał certyfikat Diamond Of Recording Industry Association Of America (RIAA) i sprzedał się w ponad 20 milionach egzemplarzy na całym świecie, co czyni go najlepiej sprzedającym się albumem zespołu i jednym z najlepiej sprzedających się albumów na świecie. Został uznany przez krytyków i dziennikarzy za jeden z najwspanialszych albumów lat 90. i jeden z najwspanialszych albumów punkrockowych i pop-punkowych wszechczasów. Rolling Stone umieścił Dookie w trzech edycjach swojej listy „500 najlepszych albumów wszechczasów” i na pierwszym miejscu listy „50 najlepszych albumów pop-punkowych. 30 lat minęło i nic się nie zestarzał. Nadal słucha się go świetnie. Ale na prawdziwe arcydzieło Zieloni musieli czekać jeszcze kolejną dekadę. Ale to już inna historia. Nie pozostaje mi nic innego jak zaprosić Was do posłuchania albumu, dzięki trójka chłopaków wypłynęła na szerokie wody😉 Bartas✌☮

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...