niedziela, 31 marca 2024

Podróż pełna oldschoolowych i ciężkich riffów. Judas Priest powraca w kapitalnym stylu płytą "Invincible Shield".

 

Judas Priest to żywe legendy. Niezależnie od tego czy podoba nam się ich muzyka czy nie i niezależnie też od tego, jakiej muzyki słuchamy. Każdy chyba przynajmniej raz słyszał nazwę Judas Priest. Przez ostatnie 50 lat różne zespoły wymieniały je zarówno jako inspirację, jak i osobistych bohaterów, bogów. Jeden z najbardziej wpływowych i znanych zespołów metalowych wszech czasów, przewodzący powstaniu nowej fali brytyjskiego heavy metalu lat 80-tych wciąż unicestwia świat swoimi muskularnymi riffami i ognistą obecnością na scenie. Nie zwalniają tempa. Nostalgiczny charakter wydanego w 2018 roku albumu Firepower stworzył precedens i okazało się, że najnowszy, dziewiętnasty studyjny album Invincible Shield poszedł w jego ślady. Za konsoletą ponownie staną Andy Sneap, tworząc arcydzieło, które oddaje charakterystyczne brzmienie Judas Priest. Grupa wzbudziła oczekiwanie na ten album wydając cztery single przed oficjalną datą wydania (ósmy marca): Panic Attack, Trial By Fire, Crown Of Horns oraz The Serpent And The King. Utwory te rzeczywiście oddają ogólną esencję Invincible Shield, integrując jego kluczowe elementy: głęboki głos Roba Halforda, elektryzujące solówki gitarowe oraz mocne, ale melodyjne kompozycje. Krążek otwiera Panic Attack, mocnym utworem przypominającym Painkiller. Intensywne brzmienie utworu przenosi słuchacza z powrotem do epoki lat 80-tych, zaczynając od miękkiej solówki na gitarze, która szybko przeradza się w nośny refren z charakterystycznym głębokim krzykiem Halforda. To numer, który energetyzuje słuchacza ciężką perkusją, zderzając się z ostrymi riffami. Idąc dalej mamy utwór The Serpent And The King, który od razu przykuwa uwagę głębokim wokalem, któremu towarzyszą mocne partie perkusji, prowadząc go przez dźwiękową podróż pełną oldschoolowych i ciężkich riffów. Utrzymuje wytrzymałość wyznaczoną przez Panic Attack i prowadzi nas do utworu tytułowego - Invicible Shield. Ten zaś wyróżnia się jako jedno z najlepszych dzieł Księży Judaszów. Rozpoczyna się mieszanką grzmiącej perkusji i porywających solówek gitarowych, po czym następuje melodia charakteryzująca się ostrą instrumentacją i wokalem. Zwrotki stopniowo spychają instrumenty na dalszy plan, po czym… wypychają je z powrotem na pierwszy plan w formie elektryzujących solówek gitarowych. Przypomina to heavy metalowy rytuał. Escape From Reality zaskakuje mocnym riffem, któremu towarzyszy wokal Halforda, dostarczając w refrenie mocny tekst, z mocnym krzykiem, a to dodaje mu intensywności. Przyjmując inne podejście, Sons Of Thunder wydaje się być inspirowany rock’n’rollem, z rozbudowanymi solówkami i chórem składającym się z różnych głosów śpiewających unisono. Aranżacja doskonale nadaje się do interakcji na żywo pomiędzy zespołem, a publiką. Giants In The Sky łączy elementy balladowego rocka, przechodząc pomiędzy ciężkimi i miękkimi fragmentami, włączając nawet solo na gitarze akustycznej, które pośród elektrycznych riffów i growlu Halforda. To nieoczekiwanie nadaje piosence teatralny akcent. Dla kontrastu, Fight For Your Love ma bardzo tradycyjną formułę, wykorzystującą wokal Roba wraz z solówkami gitarowymi oraz potężną perkusją, aby utrzymać słuchacza w napięciu i niecierpliwym oczekiwaniu na to, co będzie dalej. Dwa ostatnie numery Vicious Circle i The Lodger, uzupełniają się kontrastującymi pejzażami dźwiękowymi. Podczas gdy w Vicious Circle przez cały utwór dominuje gitara, która dodaje słuchaczowi energii, The Lodger przywołuje bardziej ponurą atmosferę dzięki gładkim gitarowym rytmom, którym towarzyszy głęboki, tajemniczy wokal Halforda w refrenie. Razem stanowią idealne zwieńczenie wspaniałego powrotu Judas Priest, pozostawiając słuchaczy urzeczonych różnorodnym repertuarem zespołu i mistrzostwem w swoim rzemiośle. Bardzo mocny kandydat do płyty rocku 2024! 🔥 Bartas✌☮

sobota, 23 marca 2024

Poruszające doświadczenie. Bruce Dickinson powraca po prawie dwóch dekadach z nowym solowym albumem - "The Mandrake Project".

 

Legenda hard rock i nowej fali heavy metal, frontman grupy Iron Maiden, Bruce Dickinson, powraca po 19 latach z solową płytą The Mandrake Project. Tak, tyle czasu przyszło nam czekać od ostatniego i bardzo dobrze przyjętego Tyranny Of Souls. Ten album towarzyszył mi bardzo często, gdy przygotowywałem się do matury i egzaminów na studia. Ach, kiedy to było? No, ale ok - sentymenty na bok. Jest 2024 rok i trzeba żyć tu i teraz. Jaka jest ta nowa solowa płyta wokalisty Maidenów? Od razu powiem, że bardzo teatralna i pomysłowa. Dickinson jest jak wino - im starszy, tym lepszy. Koncertowo być może jego głos nieco zanika w wyższych partiach, ale ostatnie dokonania studyjne Dziewicy czy najnowszy krążek pokazują, że potrafi wycisnąć z przepony jeszcze wiele wysokich i mocnych dźwięków. Płycie towarzyszy seria komiksów, napisana przez Tony’ego Lee i zilustrowana przez Staza Johnsona. Pierwszy numer serii komiksów science-fiction o tematyce okultystycznej ukazał się na początku tego roku, a kolejnych jedenaście numerów będzie wydawanych co cztery miesiące. Można więc śmiało powiedzieć, że Dickinsonowi pomysły się jeszcze nie skończyły. The Mandrake Project, składający się z 10 utworów i trwający niecałą godzinę, to poruszające doświadczenie wypełnione atmosferą, narracją i ciężką pracą gitary.


Album rozpoczyna się mocnym, ponurym wstępem - Afterglow Of Ragnarok - i ma naprawdę mroczną energię, szybko przechodzi w niesamowicie melodyjny refren, a kończy się skandowanem tytułu wraz z machającym głową riffem. Muszę przyznać, iż naprawdę nadaje albumowi charakteru wysoki poziom z tak teatralnym punktem wyjścia. Kolejnym numerem jest Many Doors To Hell. Kompozycja jest o wiele bardziej progresywna i skupiająca się na klawiszach, chociaż zachowuje ten sam mroczny i tajemniczy klimat. Jest zdecydowanie zaraźliwa i z pewnością porwie ludzkość do wspólnego śpiewu od pierwszego przesłuchania. W Rain On The Graves pojawia się Roy Z ze swoją najlepszą solówką na płycie. Jednak pierwsze, co rzuca się na uszy to skupiony na opowiadaniu historii wokal Bruce’a, kolejny wpadający w ucho refren oraz przestrojone gitary. Resurrection Man to zabawny zwrot akcji, z doomowymi riffami i klasycznie zabawnym klimatem Dickinsona, po czym wkrótce nabiera album tempa za sprawą najkrótszego numeru na płycie - Finger In The Wounds. Jest to kolejny przykład niesamowicie potężnego i dynamicznego zakresu skali wokalnej Dickinsona. Klawisze Maestro Mistherii wnoszą wiele do tego nagrania, już po brzegi wypełnionego dramatyzmem. Mogę śmiało powiedzieć, że jest to zdecydowanie najmocniejszy punkt albumu. 

Rzadko się zdarza, żeby wokalista danej grupy przemycał jakiś ich wspólny utwór do swojej solowej płyty. A tak się dzieje tutaj za sprawą Eternity Has Failed - przerobionej kontynuacji utworu If Eternity Should Fail zaczerpniętego z albumu Iron Maiden Book Of Souls z 2015 roku. Przy pierwszym odsłuchu miałem kompletny mindfuck i… nagle olśnienie - przecież ja to znam! Ale co to tutaj robi? No, tak sobie Pan Artysta wymyślił. Co by nie powiedzieć - brzmi ten numer interesująco, inaczej, ciężej i wolniej. Zaczyna się od intro na flecie, które nadaje piosence ogólnej atmosfery, z czystym i zwięzłym głosem Bruce'a Dickinsona, prowadzącym do dobrze znanego ciężkiego refrenu machającego głowami i gitarowej solówki. Ciekawy jest także Mistress Of Mercy, który trwa 5 minut i jest przepełniony energią, która przenosi nas z powrotem do Accident Of Birth z 1997 roku. Trzy ostatnie ostatnie kompozycje mają wolniejszy i bardziej dramatyczny klimat. Face In The Mirror wprowadza nas w bardziej sentymentalny moment balladowy, z delikatną tematyką. Pierwsza połowa Shadow Of The Gods jest znacznie łagodniejsza i spokojniejsza, niż można byłoby się spodziewać. Wkrótce jednak przechodzi w dramatyczny i chropowaty wokal i znacznie cięższe i bardziej porywające zakończenie, zanim zakończy się dziesięciominutowym, tajemniczym i absolutnie mistrzowskim nagraniem Sonata (Immortal Beloved). To duchowe dzieło sztuki, zawierające progresywne brzmienie gitary i wiele więcej zapadających w pamięć, pełnych dramatyzmu partii wokalnych. 


Można śmiało powiedzieć, że jest to bez wątpienia klasyczny popis Bruce’a Dickinsona. Chociaż mamy tutaj zdecydowanie inny obrany kierunek niż ten, którego słyszymy na płytach Żelaznej Dziewicy. The Mandrake Project jest pełen zwrotów akcji oraz epickich i czarujących przypływów. Krążek z pewnością zyska sobie sympatyków. To różnorodny, wciągający pokaz złożoności, atmosfery i tego typowego Bruce'a wizja, na którą (nie)cierpliwie czekaliśmy. Pozycja obowiązkowa! 🔥 Bartas✌☮

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...