poniedziałek, 1 maja 2023

Początek trasy, australijska jesień i smutna historia z happy endem. O koncercie Pearl Jam w Melbourne z Jackiem Ironsem w tle.

 

Eddie Vedder przyznał niegdyś, że perkusista Jack Irons uratował Pearl Jam przed więdnięciem pod presją supergwiazdy ery grunge. Postawiłbym tutaj mocną i dość odważną tezę, że zespół mógłby nigdy nie zaistnieć, gdyby nie rola Ironsa we wprowadzeniu nieznanego wówczas młodego człowieka ze San Diego swoim ewentualnym kolegom ze Seattle jesienią 1990 roku. Irons grał w zespole Pearl Jam w latach 1994-1998. Muzyk wywarł decydujący wpływ na niektóre z najbardziej uwielbianych przez fanów utworów. Niestety jego praca na scenie z Pearl Jam nigdy nie została oficjalnie udokumentowana. Dopiero od roku 2000 zespół wydawał oficjalne bootlegi niemal z każdego zagranego koncertu (wcześniejsze były wyłącznie zapiskami fanowskimi). Moim faworytem jest grający od 2000 roku Matt Cameron oraz nieco zapomniany Dave Krusen, który nagrywał partie na debiutanckim albumie Ten. Ale Irons - moim zdaniem - także wniósł do zespołu Pearl Jam coś oryginalnego: luźny, ziemisty groove, który często wyraźnie kontrastował z bardziej sztywnymi i potężnymi tendencjami jego poprzednika, nielubianego przeze mnie Dave'a Abbruzzese (czekam na lincz w komentarzach😈).


Na szczęście fani Pearl Jam z epoki Ironsa mają teraz niesamowitą gratkę. 24 kwietnia ukazał się oficjalny album koncertowy zatytułowany Give Way. Jest zapis występu z piątego marca 1998 roku z Parku Melbourne w Australii. Co ciekawe - występ był transmitowany na żywo w radiu i (kulejącym jeszcze wtedy) Internecie przez australijską stację Triple J, a później piracko bootlegowany. Planowano go także włączyć jako bezpłatną promocję dla fanów, którzy zakupili dokument Pearl Jam Single Video Theory na początku sierpnia 1998 roku. W ostatniej chwili okazało się, że zespół i jego wytwórnia, Epic Records, tak naprawdę nie podpisały się pod planem, co doprowadziło do zniszczenia prawie wszystkich z 50 000 egzemplarzy płyt CD, które zostały już wytłoczone. Wreszcie ktoś po 25 latach poszedł po rozum do głowy i naprawił ten burdel. Give Way jest kluczowym dokumentem pięciu koncertów Pearl Jam podczas ich pierwszej trasy koncertowej od półtora roku i nowego materiału z albumu Yield, który miał wtedy zaledwie miesiąc.


Należy zaznaczyć, że w tamtym czasie Irons zmagał się z kryzysem zdrowia psychicznego, ale słuchając koncertu wcale tego nie odczujemy. Wręcz przeciwnie - wielką radość sprawiło mi słuchanie gry Jacka wykonującego numery, w których bębnił na Yield i jego poprzedniku z 1996 roku - No Code - szalenie zróżnicowanym, ale nieco polaryzującym. Wersja Brain Of J jest chyba najlepszą, jaką zespół kiedykolwiek wydał na taśmę. Jej rytm napędza opadające riffy gitarowe Mike'a McCready'ego i Stone'a Gossarda, jak kłęby wydechu lokomotywy. Podobnie jest w Do The Evolution, gdzie pełny i gardłowy growl Veddera - będący aktem oskarżenia przeciwko samolubstwu wspóczesnej ludzkości - łączy się z jedną z najbardziej pamiętnych sześciostrunowych sekwencji Gossarda, który gra (jedną z niewielu w utworach Pearl Jam) solówkę. Irons dalej błyszczy na przemian w pogodnych ulubieńcach z Yield, tj Given To Fly i Faithfull oraz In My Tree z No Code. Ten ostatni jest absolutnym majstersztykiem ciężkich tomów, plemiennych rytmów perkusji, mimo iż Vedder maczał paluchy w tekście. I tu jest odpowiedź na to dlaczego ta piosenka zniknęła z koncertowej setlisty na pięć lat po tej trasie, po czym pojawiła się ponownie, ale w nowej aranżacji. Bowiem muzyczna esencja Ironsa jest tak oryginalna, że nie można oczekiwać, iż żaden inny perkusista naprawdę zrobi to tak dobrze jak on sam. Z całym szacunkiem dla Matta. W tamtym czasie niektórzy fani narzekali, że styl gry Ironsa pasuje do Pearl Jam jak wół do karocy, szczególnie w starszych nagraniach, w których nie brał udziału. Są gusta i guściki. Jego powściągliwość w przyspieszeniu tempa skutkuje tutaj kilkoma doskonałymi wykonaniami. State Of Love And Trust brzmi prawie tak, jakby był odtwarzany w przerwie, chociaż jest nieco wolniejszy, niż wersja studyjna. Immortality wykracza poza chaotyczne momenty, by zbudować zapalający, napędzany punkt kulminacyjny. 


W innym miejscu Give Way dobitnie demonstruje opanowanie Veddera i wrodzoną zdolność do nawiązywania więzi z publicznością, dzięki licznym australijskim odniesieniom. - zagraniu intro do Beds Are Burning grupy Midnight Oil, w pozdrowieniu australijskiego koszykarza Luca Longleya przed Hail, Hail oraz złożeniu pokłonu grupie INXS w In My Tree. Jeśli chodzi o wykluczone utwory, nie jest jasne, dlaczego zniknęły z ostatecznej setlisty. Są to głównie kompozycje w wolniejszym tempie, takie jak Off He Goes, Elderly Woman Behind The Counter In A Small Town czy bardzo często kończący show numer Indifference. Ed wkleił kluczową część utworu Pebbles zespołu Shudder To Think do Daughter, a nawet wystukał 40-sekundowy fragment niezwykle rzadko granej wówczas kompozycji Crazy Mary, ale niestety nie usłyszymy ich na tym oficjalnym wydawnictwie. 


Tego chłodnego jesiennego wieczoru we wschodniej Australii nikt nie mógł przypuszczać, że Irons zagra swój ostatni koncert z Pearl Jam zaledwie 15 dni później. Jak sam później przyznał bardzo szczegółowo w książce Pearl Jam Twenty, od lat walczył z afektywną chorobą dwubiegunową i zdecydował się przesłać brać leki przed trasą, co tylko pogorszyło sprawę. Nie mógł spać, dostawał ataków paniki i był strasznie przytłoczony. Podjął decyzję, że nie może dalej kontynuować pracy w zespole kosztem własnego zdrowia psychicznego, a co za tym idzie - atmosfery między muzykami. Latem roku 1998 Matt Cameron wziął udział w trasie po USA jako muzyk sesyjny. Szybko jednak został stałym członkiem i gra w zespole do dziś. Jak na ironię niektóre z jego pierwszych występów na żywo z zespołem są opisane w oddzielnym wydawnictwie z 1998 roku, Live On Two Legs. Historia Jacka Ironsa kończy się jednak happy endem. Jego życie ustabilizowało się na tyle dobrze, że w ciągu ostatnich 15 lat wydał wiele interesującego solowego materiału. Co więcej - pozostaje w bardzo przyjacielskich stosunkach z byłymi kolegami z zespołu. Ba! Gościł nawet na koncertach Pearl Jam i solowych Eddiego, a także został  przyjacielem i mentorem sesyjnego członka obecnej trasy koncertowej Pearl Jam, Josha Klinghoffera, któremu podarował zestaw perkusyjny, na którym nagrał całą płytę No Code


Pearl Jam przetrwał jako jeden z najbardziej szanowanych zespołów rockowych wszechczasów w ciągu 25 lat od odejścia Jacka Ironsa. I bardzo dobrze, bo mają dalej grać! Fajnie też, że nie zapominają o koledze i w końcu zdecydowali się wydać oficjalny album koncertowy z jego udziałem. Mimo niewielkich uchybień w postaci wyrzucenia niektórych utworów z setlisty, płyty Give Way słucha się znakomicie. Ironsowi zaś za tę robotę należy się przybicie graby. Nie przegapcie! 😍 Bartas✌☮


Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...