Słuchając Welfare Jazz nie mam poczucia zmarnowanego czasu. Otwierający krążek Ain't Nice uderza atakiem gęstych linii basu i rozmytej gitary, a wokalista wyrzuca się z siebie perwersyjnie wyzywający wokal. Tutaj umiejętności zespołu w nakładaniu na siebie zniekształconych dźwięków saksofonu, syntezatora i perkusji są w pełni widoczne, co sprawia, że jest to mocny otwieracz, który jest równie chytry, jak taneczny. Pomiędzy piosenkami pojawiają się dziwne przerywniki, które pokazują miłość zespołu do jazzu i poezji. Toad to mieszanka rockabilly, ciężkiego syntezatorowego groove polana sosem bluesowego frazowania Murphy’ego, podczas gdy Into The Sun to mglisty i meandrujący stomper, który przywodzi na myśl Toma Waitsa, ze smacznie brzmiącym fletem przy końcu utworu. Creatures to popowe, mroczne brzmienie, wypełnione syntezatorem i soczystym, szeptanym saksofonem. Jest to również jedna z najbardziej chwytliwych piosenek na albumie i prawdopodobnie najbardziej zbliżona do przeboju radiowego grupy.
Muzycznie zespół funkcjonuje bardziej jako jednostka, decydując się na zbudowanie ściany dźwięku, która pochłania słuchacza w sposób bardzo podobny do Devo, co jest ewidentnie inspiracją. Przykładem tego jest instrumentalny 6 Shooter - utwór, który oddaje pulsującą intensywność, którą zespół jest w stanie wzbudzić, szczególnie podczas występów na żywo. Obejrzałem ich występy na YouTubie i naprawdę robią wrażenie. Może namówię Jurka Owsiaka, by ich ściągnął na nasz Festiwal. Mamy też szaleńczy Secret Canine Agent traktujący o obsesyjnej miłości do czworonogów. Radość z używania narkotyków (radość, bo się ćpa? dziwne, ale ok) pojawia się w kawałku I Feel Alive, w którym fortepian, saksofon i flet tańczą wokół totalnie nahajowanego Murphy’ego. Girls & Boys wydaje się być utworem najbliższym Street Worms, dzięki ciężkiemu industrialnemu rytmowi z płaczącymi tekstami i ochrypłym psim szczekaniem. To The Country brzmi jak wypaczone i maniakalne podejście do przeboju prezydentów Stanów Zjednoczonych Ameryki z lat 90-tych Peaches, z osobliwym wiejskim brzmieniem, które utrzymuje złowrogą przewagę zawsze czającą się w cieniu, jak pewnego rodzaju gotycka Americana. Jeden z najdziwniejszych kawałków na płycie, ale fajny.
Welfare Jazz to postęp dla zespołu, który oszałamił dźwiękiem niepodobnym do niczego innego, nie wspominając o naprawdę genialnych teledyskach. Ich ząbkowane i niekonwencjonalne podejście do rock and rolla równoważy czarny humor i nieoczekiwane emocje z rodzajem niebezpiecznej krawędzi, której niestety brakuje w większości muzyki w dzisiejszych czasach. Jako jedno z pierwszych wydawnictw tego roku, Viagra Boys postawili poprzeczkę wysoko. Polecam😉
Bartas✌