wtorek, 30 czerwca 2020

Zagrajmy w grę - 40 lat albumu "The Game" grupy Queen

Większość ludzi, którzy mnie znają, bardzo dobrze wiedzą, że miłością muzyczną mojego życia jest grupa Queen. Oczywiście ten jeden prawdziwy Queen, a nie ten w obecnej konfiguracji 😊 I dzisiaj okazja do wspomnienia tej grupy jest dość szczególna. Albowiem 40 lat temu ukazał się ich ósmy studyjny album The Game. Mało się mówi o tym krążku, a jest dość istotny. Zmiana stylu, nowy image oraz nigdy wcześniej nieużywane syntezatory. Freddie Mercury zapuszcza sławetnego wąsa (choć na okładce płyty widzimy go jeszcze bez wąsów), co staje się jego znakiem rozpoznawczym. Zespół tym albumem wkracza w lata 80-te i staje się - troszkę nieładnie ujmując - fabryką masowych radiowych hitów. Czasy singla Killer Queen czy wielkiego Bohemian Rhapsody to już przeszłość. I tak będzie aż do roku 1989 i albumu The Miracle. Ale o tym kiedy indziej 😉

Na krążku znajduje się 10 kompozycji. Album nagrano w dwóch podejściach, między koncertami. Ciekawostką jest fakt, że materiału było na tyle dużo, by wykorzystać go na inne okazje. Płyta jest jednak krótka, trwa zaledwie 35 minut, ale słucha jej się niezwykle przyjemnie. Dla mnie - psychofana Królowej - album ten jest idealny na letnie dni 😊

Odpalamy płytę i słyszymy niejako "dźwięki z przyszłości". To Play The Game autorstwa Freddiego. Piosenka rozpoczyna się pasmem nakładających się na siebie dźwięków syntezatora Oberheim OB-X, Charakteryzuje się delikatną wokalizą Mercury'ego w dość imponującej skali A4 do C5. Freddie gra tu również na pianinie. Tekst traktuje o wolnej miłości. Podobny schemat muzyczny i tekstowy pojawi się 4 lata później przy okazji singla It's A Hard Life z albumu The Works. Do Play The Game nagrano teledysk w reżyserii Briana Granta. Widzimy na nim Freddiego już z wąsami, a Brian May nie gra na swojej ukochanej, zrobionej przez niego i jego ojca Red Special tylko na replice Fender Stratocaster wyprodukowaną przez firmę Satellite. Dlaczego tak? Z obawy trwałego uszkodzenia. W klipie jest moment, w którym Freddie wyrywa Brianowi gitarę, a potem ją mu z powrotem podrzuca, a ten gra dalej. Piosenka była wykonywana na żywo w latach 1980 - 1982. Wydano ją na singlu 30 maja 1980 roku. Na stronie B singla znalazł się utwór Rogera Taylora Human Body, którego nie usłyszymy na albumie.

Idąc dalej mamy świetny funkowy riff gitarowy oraz sekcję perkusyjną. To Dragon Attack autorstwa Maya. Legenda głosi, że zespół nagrywał ten utwór w stanie upojenia alkoholowego. W sumie to troszkę słychać. To ulubiony numer z tej płyty Johna Deacona, który również tu nie próżnuje. Roger zaś daje tu swój popis gry na perkusji. Tak powiedział w wywiadzie w 1983 roku o nagrywaniu partii perkusyjnych do Dragon Attack: Jako perkusista potrzebujesz poczucia czasu, rytmu, swego rodzaju wewnętrznego zegara i tego, czego naprawdę potrzebujesz. Musisz mieć agresję i na koniec powiedziałbym, że zdecydowanie potrzebujesz wytrzymałości. Ale uczysz się sztuczek, oprócz tego, że rozwijasz większą wytrzymałość, twoje mięśnie przyzwyczajają się do tego, czego się od nich wymaga. Robiliśmy piosenkę o nazwie „Dragon Attack”, która była bardzo trudna do zagrania moim prawym nadgarstkiem. Utwór znalazł się na stronie B singla ...

... Another One Bites The Dust, czyli wielkiego przeboju spod pióra Johna Deacona. Basista był zawsze tajną bronią w zespole. Cichy i spokojny. Na początku - jak wspomina Brian - prawie wcale się do nas nie odzywał. Robił swoje. Mawiał sam pół żartem, pół serio Ja tu tylko gram na basie. Jednak, gdy wyskoczył z jakimś pomysłem to klękajcie narody. Nie potrafił śpiewać, choć bardzo chciał, ale nie przeszkadzało mu to w komponowaniu piosenek. Miał w zespole zaufanego przyjaciela, któremu przedstawiał nieśmiało co napisał. A ten z kolei brał to na warsztat i szlifowali to razem. To był oczywiście Freddie. Nie inaczej było z piosenką Another One Bites The Dust. Linia basu została zainspirowana utworem Good Times dyskotekowej grupy Chic. W wywiadzie na NME współzałożyciel tej grupy Chic Bernard Edwards powiedział, że ... ta płyta Queen powstała dlatego, że ich basista spędził z nami troszkę czasu w studiu. Piosenkę nagrano Musicland Studios w Monachium, a za produkcję piosenki (jak i całego albumu The Game) odpowiedzialny jest Reinhold Mack. John gra tutaj na wszystkich niemal instrumentach - gitarze basowej, elektrycznej, pianinie, a także klaszcze w dłonie. Roger dodał pętlę perkusyjną, a Brian - harmonizator. O dziwo ta piosenka nie zawiera syntezatora. Podczas nagrywania partii wokalnych Freddiemu krwawiło gardło, bo John chciał, by kolega zaśpiewał mocnym funkowo-soulowym stylem. Utwór ukazał się na singlu 22 sierpnia 1980 za namową Michaela Jacksona, który w tamtym czasie odnosił spore sukcesy i dość regularnie bywał na koncertach Queen. Utworowi towarzyszy teledysk nakręcony w Reunion Arena Dallas. Piosenka wykonywana była też na żywo od roku 1980 do ostatniej trasy koncertowej Queen w 1986 roku. Wieść gminna głosi, że jak odsłuchamy refrenu od tyłu to usłyszymy it's fun to smoke marijuana 😁 Ukryta zachęta - zacznijcie jarać marychę, bo to niezła frajda. Efekt jest jak najbardziej przypadkowy, a zespół - a już tym bardziej autor John Deacon - zaprzecza, jakoby coś takiego miało miejsce. 

Idąc dalej znów mamy Johna Deacona, ale tym razem w skocznej i rock'n'rollowej piosence Need Your Lovin' Tonight. Wydany na singlu tylko w Japonii i USA. Grany na żywo w latach 1980 - 1981.  Krytyk Ultimate Classic Rock, Eduardo Rivadavia, opisał ten utwór jako zaraźliwy power pop. Zaś krytyk Rolling Stone, Steve Pond, uznał, że Need Your Lovin' Tonight za najlepszy utwór rock and rollowy na The Game.

Pozostajemy w podobnych klimatach, ale tym razem za sprawą wielkiego przeboju Freddiego Crazy Little Thing Called Love. Wokalista był świetnym pianista, ale na gitarze znał tylko trzy-cztery akordy na krzyż. Nie przeszkodziło mu to jednak w napisaniu absolutnego numeru jeden w wielu grajach. Najlepsze rzeczy wychodzą spontanicznie. Mercury pluskał się w wannie w hotelu Bayerischer Hof Hotel w Monachium, relaksując się między wyczerpującymi sesjami nagraniowymi. Nucił D-dur, G-dur, C-dur. Zajęło mu to pięć, może dziesięć minut. Wytarł się ręcznikiem, ubrał i popędził do studia. Tam byli obecnie tylko Roger i John oraz producent Reinhold Mack. Spodobał się numer i zaczęli go nagrywać pozostawiając tym samym nieobecnego wówczas Briana Maya przed faktem dokonanym. Nagrano ją w pół godziny, choć Mack twierdzi, że było to sześć godzin. To ukłon w stronę Elvisa Presleya. Piosenka była pierwszym promującym singlem, który ukazał się 5 października 1979 roku. W tym samym też roku, ale wcześniej, bo 22 września w Trillon Studion nakręcono klip w reżyserii Dennisa De Vallance'a. Ciekawostką jest fakt, że ta piosenka zainspirowała Johna Lennona do powrotu na rynek na muzyczny i do nagrania albumu Double Fantasy. Crazy Little Thing Called Love grany był praktycznie na każdym koncercie. Nie zabrakło go także na słynnym Live Aid. Freddie doskonale wchodził w interakcję z publiką. 

Przekładamy album na drugą stronę i mamy numer Rogera Rock It (Prime Jive). Zaczyna się spokojnie wokalizą Freddiego, a przechodzi w szaleńczy - godny Taylora - rock'n'roll. Piosenka była grana na żywo tylko kilka razy - w Ameryce i Japonii podczas trasy promującej The Game oraz Hot Space. Don't Try Suicide to trzecia ostatnia piosenka Mercury'ego na tej płycie. Nigdy nie grana na żywo. Była za to wydana na stronie B singla amerykańskiego wydania Another One Bites The Dust. Zaś Sail Away Sweet Sister (To The Sister I Never Had) to cały Brian May i jego wrażliwa dusza. Freddie śpiewa mostek. Utwór nagrano między czerwcem, a lipcem 1979 roku. Przez zespół nigdy nie zagrana na żywo, za to była grana przez zespół Guns N' Roses i przez samego Briana podczas trasy promującej jego album Another World w 1998 roku. Coming Soon Taylora to najstarsza zarejestrowana piosenka. Pamięta jeszcze czasy albumu Jazz

Płytę kończy przecudowna ballada Briana Save Me. Napisał ją z myślą o przyjaciołach, których związek się zakończył. Utwór został nagrany w 1979 roku i wydany na singlu 25 stycznia 1980 roku. Utworowi oczywiście też towarzyszy teledysk w reżyserii Keitha MacMillana nakręcony 22 grudnia 1979 roku. To ostatni klip, w którym widzimy Freddiego jeszcze bez wąsów. Ballada była grana w latach 1979 - 1982. Między innymi na koncercie w Montrealu w roku 1981 (koncert odbył się równo co do dnia dziesięć lat przed śmiercią Freddiego). Zwróćcie uwagę jak Freddie i Brian porozumiewają się wzrokowo. Dlaczego? Ano, bo na innym koncercie zagrali tę piosenkę, ale panowie nie mogli się zgrać. Freddie zaczyna śpiewać it started all so well. Brian się spóźnia i myli akord, a Freddie rozładowuje sytuacje i mówi no, ale za dobrze to się to, kurwa, nie zaczęło. Obaj w śmiech i grają raz jeszcze. 

Mija dziś 40 lat od ukazania się tego albumu. Nie jest to może arcydzieło na miarę takich pozycji jak A Night At The Opera, A Day At The Races, Jazz, News Of The World czy chociażby moje ukochane ever Innuendo. Ale płyta jest bardzo warta uszu, bo pokazuje Queen od tej najbardziej przebojowej, spektakularnej, stadionowej wręcz strony. Być może złagodzili wówczas swoje brzmienie, ale tak prawdę mówiąc jeśli zespół nie eksperymentuje to osiada na mieliźnie. Queen zapisali się na kartach historii muzyki popularnej jako zespół, którego bardzo ciężko muzycznie zaszufladkować. Skakali z kwiatka na kwiatek i zawsze wychodzili z tego obronną ręką.

Jest lato, piękna pogoda. Włączcie sobie The Game i ... odprężcie się 😊


Bartas ✌ 











Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...