niedziela, 30 kwietnia 2023

Thrashowa agresja, rockowy luz i własne brzmienie. Rzecz o nowym albumie OVERLILL - "Scorched".

 

Ten nazwany na cześć ich ulubionego utworu Motörhead amerykański zespół OVERKILL utrzymuje się na scenie metalowej już ponad 40 lat. Grupie skupionej skupionej wokół charyzmatycznego Bobby’ego “Blitza” Ellswortha udało się utrzymać nawet stabilny skład. Dokładnie tego samego dnia, co Metallica wydała swój album 72 Seasons, zespół OVERKILL zaprezentowali światu swój dwudziesty album zatytułowany Scorched. Celem mojej recenzji nie jest pokazanie, która z grup wypadła tego dnia lepiej. To dwie różne bajki, a oba zespoły pokazały siłę i klasę. No, ale po kolei, bo na podsumowanie przyjdzie czas. Jednym ze znaków rozpoznawczych szaleńców z New Jersey zawsze było łączenie thrashowej agresji z rockowym luzem, aby stworzyć własne brzmienie. Rozpoczynając proces pisania nowego albumu w szczytowym momencie pandemii w 2020 roku, zespół - chyba jak wszyscy artyści - w sytuacji, w której presja pisania, nagrywania, masteringu była wręcz idealna. Poświęcono czas i uwagę, aby stworzyć dzieło dopracowane do najmniejszych szczegółów dzięki swojemu doświadczeniu i pasji. Efektem tego jest właśnie album Scorched.

Wkładamy płytę do odtwarzacza i słyszymy bijące dzwonki, riffy i grzmiącą perkusję. To utwór tytułowy, który charakteryzuje się napompowaną atmosferyczną eskalacją, zanim chrapliwy wokal Blitza przejmie pałeczkę. Szarżuje w dzikim headbangingowym tempie z szybkimi solówkami i chwytliwymi melodiami. Idąc dalej mamy Goin’ Home. To złowrogi utwór w średnim tempie, ale chwilę później nabiera większego tempa - riffy i solówki rozprzestrzeniają się po głośnikach, a wpadająca w ucho melodia sprawia jakbyś uczestniczył w koncercie zespołu na jakimś stadionie. The Surgeon zaskakuje masywnymi liniami basu i szybkimi oraz wokalami, które wydają się ścigać z czasem dzięki niesłabnącym riffom. Ten numer przykuł moja uwagę już przy pierwszym odsłuchu. Wyróżniającą się z pewnością na krążku kompozycją będzie Twist Of The Wick. Mroczny numer, który spokojnie mógłby nagrać choćby zespół Slayer (kurwa!). Z pewnością jest to klasyczny thrashowy kawałek, jednak zaskakuje Cię w ostatniej tercji, gdzie zwalnia, aby przejść do ponurego skandowania wspieranego przez duszne riffy. Wicked Place to nasycony groovem riff-fest o epickich proporcjach, skupiający się na uzależniających melodiach i szybujących solówkach. Zamyka się krótkim, ale uderzająco ponurym elementem orkiestrowym. Won’t Be Comin’ Back podąża za tym samym groovem w średnim tempie z godnymi do pośpiewania refrenami, podczas gdy Fever nawiązuje do bardziej doomowego stylu Black Sabbath z bardziej mrocznymi elementami i wolniejszym metrum, po czym przechodzi niejako w blues. Wokal Blitza jest znacznie bardziej melodyjny i wyraźny w porównaniu do chrapliwej barwy słyszanej do tej pory na płycie. Bębny byłego perkusisty Shadows Fall, Jasona Bittnera, są wyróżniającym się momentem w tym utworze, ukazując zróżnicowane umiejętności między nieustępliwą epicką thrashową a rytmiczną grzmotem w stylu bluesa.


Ostatnie trzy kawałki wywołały uśmiech na mojej twarzy, ale bardzo pozytywny. Harder They Fall z całą pewnością spodoba się publice na koncertach dzięki niesłabnącym riffom, grzmiącym bębnom i wpadającym w ucho stadionowym melodiom. Know Her Name jest chwytliwy, zabawny i skoczny z funkowymi liniami basu i bardziej gwałtownymi solówkami. Bag o’ Bones służy jako zamykacz o epickich proporcjach. Równie energetycznie dziki, co zabawny, wykorzystujący funkowy rytm i niesamowitą gitarę.


Scorched przykuwa uwagę i trzyma w napięciu od początku do końca. To absolutne riffowe, pełne zajebistych solówek, rytmiczne, ale bardzo grzmiące dzieło sztuki. Po czterdziestu latach ten zespół wie, jak zachować spójność i nie popaść w stagnację. 14 dzień kwietnia 2023 roku to dzień wydania dwóch świetnych płyt - Metalliki 72 Seasons i Scorched grupy OVERKILL. Oba różne, oba zajebiste! A to tylko pokazuje, że ciężka muzyka w 21 wieku ma się bardzo dobrze i broni się sama. Polecam gorąco🔥😈 Bartas✌☮

sobota, 15 kwietnia 2023

Prawdziwe i fałszywe oblicze człowieka. Metallica powraca ze świeżym, witalnym i spektakularnym dziełem - "72 Seasons".

 

Metallica skończyła się na Kill'em All. Ten żart (dla jednych żart, a dla innych pożywka do drwin) już od kilkunastu lat krąży po Sieci. Oczywiście, że to nieprawda! Chociaż różnie z nimi bywało, ale na debiucie się nie skończyli. Ride The Lightning, Master Of Puppets czy ...And Justice For All to albumy pierwszorzędne. Mimo, że na tym ostatnim Newstedowi wyciszyli bas. Black Album to złoty środek między ambicją, a komercją, ale jednak klasyka. Load i Reload to albumy, które przetrwały próbę czasu. Garage Inc. to dobrze zrobione covery. Do St. Anger do dziś nie mogę się przekonać, poza dwoma pierwszymi numerami. Death Magnetic przeleżał pięć lat na mojej półce, by go posłuchać i docenić. Hardwired .. To Self Destruct - bardzo dobry. W końcu przyszła pora na 72 Seasons. Też JEST BARDZO DOBRZE  Ale po kolei. Minęło siedem lat, zanim pojawił się następca Hardwired… To Self-Destruct, czyli jedenasty album studyjny Metalliki - 72 Seasons. Stało się to w piątek (piąteczek, piątunio) 14 kwietnia 2023 roku. Produkcją zajęli się Greg Fidelman, James Hetfield i Lars Ulrich. Co oznacza tytuł? Hetfield sam wyjaśnia: Pierwsze 18 lat naszego życia, w których kształtują się nasze prawdziwe lub fałszywe oblicza. W listopadzie 2022 roku mieliśmy pierwszą zapowiedź albumu, a kulminacją były cztery single. Album otwiera utwór tytułowy, który zaczyna się riffami ładującymi baterię do albumu i pokazuje wciąż energiczną Metallikę. Ukazał się na singlu jako trzeci i muszę Wam napisać, Drodzy Czytelnicy, że musiałem ze cztery razy go przesłuchać, by przekonać się do niego w pełni. Teraz, mając cały album, stwierdzam, że jest to znakomite otwarcie. Idąc dalej mamy Shadows Follow, który błyszczy chrapliwym głosem Hetfielda i jest kontynuacją tej samej wysokoenergicznej linii starych wyg z San Francisco Bay Area. Screaming Suicide, ostatnia zajawka nowego albumu, ma wiele chwytliwego refrenu i potężnego basu Roba Trujillo. Sleepwalk My Life Away rozpoczyna się galopującą perkusją Larsa, której towarzyszy świetnie uwypuklony bas wspomnianego już wyżej muzyka. You Must Burn! przy pierwszym odsłuchu kompletnie nakopał mi do dupy. Ma z jednej strony coś z grunge’u, a z drugiej - brzmi jak Sad But True ze słynnego Czarnego Albumu, ale polany sosem produkcji z czasów Load. W połowie albumu znajdziemy pierwszy promujący album utwór Lux Æterna. Przypomniał mi on wspaniałe lata Kill’em All i Ride The Lightning. To mega szybki kawałek, godny pierwszych albumów grupy, ale z niezwykle świeżym i przestrzennym brzmieniem. W zwierzęco brutalnym Crowed Of Barbed Wire Ulrich daje po garach w taki sposób, że mógłby spokojnie stoczyć z innymi pałkerami drum battle, choć numer nie jest aż tak do końca szybki. Chasing Light to jedna z tych kompozycji, które nie próbują naśladować żadnego z poprzednich dzieł Mety. Tak samo świeżość brzmienia zapewnia Too Far Gone?. If Darkness Had A Son ma intro w stylu … And Justice For All i ze wszystkich singli zapowiadających album spodobał mi się najbardziej. Witalnością, świeżością i spektakularnością - zwłaszcza w refrenach - odznacza się Room Of Mirrors. Album zamyka zaś mój absolutny faworyt - Inamorata. To ponad 11 - minutowy utwór, który zaczyna się powoli i mocno z bardzo precyzyjnym tempem. Momentami ociera się o bluesowe tematy i inspiracje Sabbathowym Hand Of Doom. Głównie za sprawą Roba. Solówka Kirka Hammetta zaś grana jest z takim wyczuciem, że udaje mu się odbyć nostalgiczną podróż do lat minionych. No, ok… może za wyjątkiem St. Anger. 72 Seasons nie jest może arcydziełem na miarę pierwszych klasycznych albumów Metalliki. Ale jest to dzieło, które pokazuje, że zespół wciąż ma energię i kreatywność do komponowania riffów, które mogą stać się za parę lat klasykami i stałym punktem ich koncertów. A my? Nadal możemy się cieszyć ich nową muzyką. Bardzo dobra pozycja. Polecam mocno! 🔥👍 Bartas✌☮

niedziela, 9 kwietnia 2023

Wznieść się ponad opresyjny reżim. Stoned Jesus i ich nowe dzieło "Father Light".

 

Ukraińska scena metalowa ma się naprawdę bardzo dobrze, czego najlepszym tego przykładem może być grupa Stoned Jesus. Z ich twórczością zetknąłem się 10 lat temu za sprawą ich debiutanckiego albumu Seven Thunders Roar. Zainteresowałem się tym zespołem, ponieważ ich muzyka wyznaczyła dla mnie nowy kierunek w rozumieniu cięższego brzmienia i poziomu intensywności, jakiego wcześniej w nowej fali ciężkiego grania było niewiele. Album Pilgrims był jedną z moich najbardziej ulubionych płyt roku 2018. Z płyty na płytę stawali się coraz lepsi i dojrzalsi pod względem brzmienia i kompozycji. Najnowsze dzieło Ukraińców zatytułowane Father Light jest zaskoczeniem nie tylko pod względem samej zawartości muzycznej, ale także sytuacji, jaka od ponad roku panuje w ich ojczyźnie - inwazja wojsk rosyjskich. Tym bardziej, że najeźdźcy - co warto podkreślić - przez jakiś czas okupowali studio nagraniowe muzyków. Na szczęście niedawno zostało wyzwolone przez naród ukraiński, więc teraz miejmy nadzieję, że pozostanie w rękach prawowitego właściciela, a nie armii tego skurwiela Putina. 


No, dobrze. Przejdźmy już do rzeczy. Krążek Father Light to sześć zupełnie nowych kompozycji, wypełnionych wszystkim, czego oczekiwałem od tego zespołu. Niewiele brakuje do czterdziestu pięciu minut czystej błogości słuchacza, która gwarantuje, że jego mózg zamieni się w gąbkę. Zaczynając od utworu tytułowego, natychmiast przenoszę się z powrotem do świata Stoned Jesus i nawet po pierwszych taktach mam świadomość tego, że jestem już na pokładzie statku. Grupa jednak potrzebuje chwili, aby się ustawić, zanim wkroczy przyjemny, akustyczny pasaż w średnim tempie. Rozpoznawalny wokal Igora Sydorenko nadaje melodii. Wydaje się czysty i wrażliwy, ale szczery i fantastycznie brzmi. To dopiero początek tej fantastycznej podróży, przygotowujący na to, co ma się wydarzyć za chwilę. Drugi numer Season Of The Witch, naprawdę się rozkręca. Rozpoczynający się od znaku towarowego Stoned Jesus, ciężkiego i powolnego drudge, jest równie rozgrzewający, co zatrzymuje serducho. Zawiera w sobie to wilgotne spod znaku Black Sabbath bogactwo, w którym grupa się wyróżnia i naprawdę satysfakcjonujące jest przebywanie z nim w każdej sekundzie. Kompozycja podskakuje w tempie przed środkową częścią, przechodząc w bardziej zabawną sekcję. Pomiędzy mrocznymi liniami basu, Sabbathowym klimatem, intensywnym dawaniem po garach, jest w tym prawdziwy klimat retro i zajmuje mi chwilę, zanim przypomnę sobie, że słucham czegoś nowego. Thoughts And Prayers, czyli kompozycja numer trzy, ma bardziej optymistyczny ton i interesujący klimat z lat siedemdziesiątych, z kilkoma chwytliwymi zwrotami akcji, które naprawde powinny wciągnąć słuchacza. W ich przypadku jest to zdecydowanie krok naprzód, a może bardziej dodatkowy sznurek do smyczy, ale bardzo podoba mi się ten dodatek na płycie. To nie jest mniej Stoned Jesus, ale bardziej ulepszenie.

Idąc dalej mamy Porcelain. Ta kompozycja przywraca zespołowi to, co robi najlepiej. Rozpoczynająca się tocząca linia basu jest naprawdę niesamowita, a gdy towarzyszy mu chłodne pełzanie perkusji i słodki pasaż gitary to wszystko pięknie się łączy. Kiedy dołącza wokal, jest już mrok, a wszystkie elementy razem tworzą coś naprawdę bogatego w dźwięk. CON ma w sobie porywające piękne i coś z bardzo wczesnego Genesis. Jest tu zdecydowanie progresywny klimat wczesnych lat siedemdziesiątych, który jest oszałamiająco hipnotyzujący. Płytę zamyka ponad dziesięciominutowa kompozycja Get What You Deserve. Ma w sobie chyba wszystko, z czego słynie Stoned Jesus. Każda część jest tak wymowna jak to tylko możliwe. Gitarowe solówki są bardzo emocjonalne i za każdym razem wydają się spontaniczne i improwizowane. Cała atmosfera jest monumentalna i zdecydowanie pieczętuje wszelkie wątpliwości co do tego, jak epickie jest to nowe dzieło Ukraińców. . 


Byłem, jestem i zawsze będę po stronie pokoju na świecie✌☮. Żadna wojna nie jest święta i słuszna. Jak śpiewał kiedyś Sting w utworze Russians: There's no such thing as a winnable war / It's a lie we don't believe anymore. Agresorem jest armia Putina i nie ma dwóch zdań. Moje serce jest po stronie Ukrainy. Tulę do serca wszystkich, których to piekło dosięgło. Także i zespół Stoned Jesus, którzy nie tylko wydali znakomity album, ale pokazali, że najlepszym sposobem na pokonanie opresyjnego reżimu jest wzniesienie się ponad niego i pozostanie niepokonanym. Tym nowym albumem Stoned Jesus udowadniają, że nie kłaniają się nikomu. Nie przegapcie 😎 Bartas✌

poniedziałek, 3 kwietnia 2023

Cynizm dojrzałej bałaganiary. Miley Cyrus i jej do bólu cyniczny "Endless Summer Vacation".

 

Wbrew powszechnemu przekonaniu nie uważam się za człowieka, który zjadł wszystkie rozumy i posiada wszechmocną wiedzę na temat muzyki popularnej, a już tym bardziej jeśli chodzi o twórczość artystów i artystek, którzy byli mi całkowicie przez lata obojętni. Takie w stylu nie znam się, ale się wypowiem. Twórczość Miley Cyrus znałem wybiórczo. Coś tam o niej wiedziałem, ale nie interesowałem się tym zbytnio tym, co tworzy. Kiedy jednak singiel Flowers zawojował światowymi listami przebojów, zwróciłem na jej muzykę większą uwagę. I żeby napisać cokolwiek o jej nowej płycie Endless Summer Vacation musiałem dokonać porządnego i bardzo wnikliwego researchu katalogu jej płyt. Artystka z bardzo dużym powodzeniem nagrywa je od 2007 roku. Każdy jej nowy album był inny od poprzedniego, sygnalizował zapowiedź nowej, bardziej dojrzałej Miley Cyrus i mnóstwo nowych wizualnych metafor tej dojrzałości: asymetryczna fryzura, gitara akustyczna, markowa prezerwatywa czy kolejna asymetryczna fryzura. Pozostała jednocześnie jedną z najbardziej ujmująco niewinnych gwiazd popu. W kompozycjach takich jak Malibu czy High śpiewa o prawdziwej miłości z niekłamaną niewinnością. W takim np Bad Karma i Night Crawling z 2020 roku, we współpracy z Joan Jett i Billym Idolem, przybrała postać gwiazdy rocka.. Nadała swojej muzyce ciekawą, pociągającą otwartość, która wyróżnia się we współczesnym popowym krajobrazie.

Na jej ósmym albumie, Endless Summer Vacation, sprawy niejako ulegają zmianom. Jego zwiewna, w większości bardzo bezpretensjonalna pop-rockowa produkcja jest podszyta różem i czerwienią letniego zachodu słońca. Emocjonalnie nosi cętkowany purpurowy odcień siniaka. W utworze Jaded wyje do swojego byłego - I'm sorry that You're jaded. W kompozycji Island śpiewa o swojej własnej bezduszności, niezdolności do ustatkowania się i zastanawia ją jedno: Am I stranded on an island? / Or have I landed in paradise? Jezusie Nazarejski! Przecież ta dziewczyna ma dopiero 30 lat, ale słyszymy jak ten najnowszy jej krążek naznaczony jest dosadnym cynizmem. Wydaje się być pokłosiem jej niedawnego rozwodu, jak i życia, w którym widziała, jak jej własny wizerunek jest wypaczony i hejtowany przez media. Czystym przykładem tego jest wspomniany i zaraźliwie uzależniający Flowers, który - nawiasem mówiąc - brzmi jak I Will Survive Glorii Gaynor. W większości tych kompozycji Cyrus wyraża żal, a nawet żałobę: Rose Colored Lenses traktuje pozornie o błogości po odbytym stosunku seksualnym, ale pogrąża się w świadomości, że taki spokój nigdy nie może trwać. You to wspaniała soulowa ballada, która oddaje całą surowość i napięcie z poszarpanego głosu Cyrus i przeciwstawia się pobożnemu tekstowi refrenem, który lamentuje nad zerwaniem jako z góry przesądzonym wnioskiem: I am not made for no horse and a carriage / You know I'm savage, You're looking past it

Endless Summer Vacation jest luźno podzielony na tzw utwory dzienne i nocne, czyli AM i PM. Warto podkreślić, że te nocne piosenki, które z grubsza zaczynają się od Handstand, są najlepsze. Wildcard bezskutecznie powtarza żal, ale z mniejszym rozmachem niż wspomniane You czy I’m Jaded. Muddy Feet, z gościnnym udziałem Sia, ma na celu twardą rozmowę i kończy się niezręcznie. De facto każda z tych kompozycji mogłaby być tematem na artykuł w tabloidach, bowiem wyjaśniają w jaki sposób odnoszą się do życia osobistego artystki. Bogu dziękować - większość albumu nie podsyca impulsu do spekulacji. W moim ulubionym, bardzo wampirzym i lubieżnym kawałku River, Miley skutecznie pokazuje, kim jest na tym etapie swojej kariery: jest dojrzałą, ale ma w sobie też coś z bałaganiary. Wers You could be the one, have the honor of my babies / Hope they have Your eyes and that crooked smile został wrzucony w sam środek tanecznego bitu i jest niespodzianką. W sumie jak całe Endless Summer Vacation – która nie jest obiecanym albumem oszołomionej słońcem imprezy, ale eksploracją tego, jak to jest, kiedy impreza się kończy. Bardzo dobra i dojrzała muzycznie oraz tekstowo płyta. Wysoko w moim notowaniu👍 Bartas✌

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...