sobota, 28 października 2023

Przebłysk szczęśliwego zakończenia. Duff McKagan i jego trzeci solowy album "Lighthouse".

 

Duff McKagan najbardziej znany jest jako basista zespołu Guns N’ Roses. Przez ponad 35 (z małymi przerwami) zrobił karierę pełną niuansów i historii hardrocka. Był główną siłą napędową w początkach zespołu, prowadząc szorstki i rozpustny styl życia, dzikiego facet z rozczochranymi piórami, którego apetytu na zniszczenie nie można było zaspokoić. No, ale Gunsi zawsze byli mądrzejsi od swoich spandexowych braci, odkrywając nowe warstwy głębi i ambicji w ramach gatunku. McKagan odszedł z zespołu w 1993 i powrócił w 2016. Wytrzeźwiał i znalazł drugie życie jako pisarz, przedsiębiorca i muzyk sesyjny. Teraz powraca ze swoim już trzecim (!) solowym albumem zatytułowanym Lighthouse. Odłożył na bok głośne, agresywne zasady macierzystego zespołu na rzecz bardziej refleksyjnej i uproszczonej pracy. To wszystko znajdziemy na tym nowym albumie. Kontynuuje niejako to, co zawarł na swojej poprzedniej okrojonej płycie Tenderness z 2019 roku, wycofując niektóre z bardziej wiejskich elementów, od czasu do czasu dając zastrzyk punkrockowej energii. 


Muzyk bez najmniejszego wstydu nosi w sobie zarówno blizny, jak mądrość zdobytą przez prawie 60 lat swojego życia na tej planecie. I washed up on the rocks / And all broke up on the stone - śpiewa w przepełnionym wpływami muzyki gospel utworze tytułowym - Lighthouse. Jego ujmująco trzcinowy wokal przepełniony jest emocjami, gdy wspomina swoje życie nękane falami chaosu, nieszczęść i samookaleczeń. Jest tym jednak też radosna, wręcz odkupieńcza jakość: Oh, shine on me, my lighthouse / And dry my aching bones - śpiewa, dając przebłysk szczęśliwego zakończenia. Ta mieszanka wrażliwości i pozytywności przenika całą płytę Lighthouse. W trzymającym w napięciu utworze I Just Don’t Know (z gościnnym udziałem gitarzysty Alice In Chains, Jerry’ego Cantrella) starszy już McKagan spogląda wstecz na swoje młode lata i widzi jedynie młodzieńczą niepewność. Elektryzujący Hope zawiera zabójczą partię gitarową kolegi z macierzystej formacji - Slasha - i jest bardziej błagalny, mniej pewny, niźli sugerowałby jego tytuł. Album Lighthouse to nic innego jak ponura impreza z litości. Longfeather, inspirowany zmarłym pisarzem Cornmaciem McCarthym, to powalający hard rocker, z równie powalającą partią pianina i napędzającą perkusją. Folk-punkowa zabawa I Saw God On 10th St. i lśniący klejnot country rocka Forgiveness ledwo starają się ukryć rozpacz z powodu stanu ludzkości, ale robią to z humorem i lekkim akcentem.


Propozycja Duffa może się wydawać daleka od imprezowego hedonizmu Guns N’ Roses u szczytu sławy (nie mówiąc już o nastoletnich zespołach, w których muzyk się udzielał - The Fartz, Vains czy The Fastbacks), ale Lighthouse ma w sobie szczerość, która odbija się echem przez całą drogę powrotną do tych najbardziej chaotycznych dni. Można wyciągać dzieciaka z punk rocka, ale nie można wyciągnąć punk rocka z dziecka. Pozycja również przeze mnie bardzo polecana😊👍 Bartas✌☮

niedziela, 22 października 2023

Świat czeka. Czy zatańczysz z nim? Glen Hansard i jego nowa płyta "All That Was East Is West Of Me Now".

 

Glen Hansard. Znacie tego pana? To muzyk najbardziej znany ze współpracy z The Frames, The Swell Season i nagrodzonego Oscarem filmu Once. To przede wszystkim irlandzki autor tekstów cieszący się reputacją trubadura opowiadającego historie ze zniszczoną gitarą akustyczną w blasku dublińskiego uroku. Od czasu, gdy wspomniana hollywoodzka statua utwierdziła jego twórczość w kamieniu, wydał kilka niespokojnych solowych albumów. Jest rok 2023 i artysta wygląda na znużonego. Ma gburowaty pomruk człowieka, który przetrwał więcej burz, niż mu się przytrafiło. Wydaje się, że czasy, w których był bystrym twórcą ballad były znacznie dłuższe, niż rok 2018, a to w dużej mierze zasługa The Wild Willing - pięknie mrocznego, godzinnego dzieła, które w jego dyskografii stanowiło swego rodzaju wąwóz. Teraz powraca ze swoim piątym już albumem studyjnym - All That Was East Is West Of Me Now. Odzwierciedla on stan psychiczny człowieka, który pod wieloma względami porzucił swoje stare życie w pogoni za nowymi górami, na które mógłby się jeszcze wspiąć.. Zaledwie w zeszłym roku w wieku 52 lat po raz pierwszy został ojcem. Nowo odkryta perspektywa muzyka służy jako twórcza siła napędowa, a nadrzędna atmosfer maluje obraz absolutnie pilnej egzystencji. W kompozycji Short Life Hansard śpiewa: We only get so much time at the wheel...There'll be no going back this time, don't throw it away. Pomiędzy przyjściem na świat pierworodnego. a wpatrywaniem się w drugi akt własnej historii, takie fragmenty - rozległy tytuł albumu - można postrzegać także jako coś znacznie większego niźli zwykłe śledzenie jego kariery. Czas płynie szybko i każdy z nas o tym wie. Będziemy patrzeć na naszą przeszłość jako na większą część naszego życia. Jest to zgoła otrzeźwiająca świadomość.


Krążek All That Was East Is West Of Me Now trwa czterdzieści dwie minuty i jest krótszy od This Wild Willing. Choć nowe dzieło tego irlandzkiego pieśniarza nie eksperymentuje do końca na poziomie swojego poprzednika to nadrabia konsekwentnym pisaniem piosenek i subtelnie genialnymi tekstami. Te nagrania mogą wydawać się prostsze, ale niemniej wywierają wpływ. Otwierający całość The Feast Of St. John rozbija się niczym fale o skalisty brzeg, gdy zgorzkniałe do bólu zawodzenia Glena przecinają gęstą, napędzaną riffami mgłę utworu krytycznymi obserwacjami społeczeństwa, które woli się wzajemnie niszczyć niż współpracować. See a man of good standing pushed to the ground, and his lover attending and her arms all around / Muster, muster to the depths of your soul, and don't go drowning when they drag you down in the hollow / Let them circle, let them hover / They all deserve one another.  Idąc dalej mamy Down On Our Knees. To melodyjny, rockowy utwór, w którym autor patrzy na nasz świat przez ognistą, wręcz apokaliptyczną soczewkę: Death knells are tolling, seven seals are broken open / The end is nigh, blood streaked across the sky...Pandemic, famine, war, privation, mass migration / Four horsemen riding, knights of the apocalypse...We all go down on our knees. W kompozycji Ghost zaś mamy relacyjną desperację, zaś we wspomnianym już Short Life - rozdzielającą serce chorobliwość przywołania opadającej kurtyny. Ogólnie rzecz ujmując All That Was East Is West Of Me Now wykorzystuje strach towarzyszący wiekowi średniemu i przekształca go w pasję. Jednak nawet pośród całej tej zagłady i mroku są promienie optymizmu przedzierające się przez ciemność. Sure As The Rain początkowo sprawia wrażenie zapadającej w pamięć tragicznej ballady - niczym powolny taniec wspomnianej apokalipsy - aby chwilę później uświadomić sobie, żę jedyną rzeczą, która kiedykolwiek się liczyła, była miłość. The better part of everything is You / The world waits before us, come dance with me. Jednak najbardziej podnoszącymi na duchu utworami są Bearing Witness oraz There's No Mountain z zapadającymi w pamięć refrenami, służące jako aksjomaty według których warto żyć: It's not what You're given, but what You do with it ; If it comes to blows take it all on the chin, there’s no worthier fight, oraz There’s no mountain worth its salt gonna be easy to climb. W w tych z natury ponurych piosenkach Hansarda zawsze można odnaleźć przesłanie nadziei: tam, gdzie miłość jest nadwyrężona, napraw ją; gdy czas jest ograniczony, chwytaj go; jeśli coś się skończyło to póki żyjesz - zacznij od nowa. Najbardziej satysfakcjonującym aspektem muzyki Glena Hansarda jest zmieniające życie znaczenie, które można wydobyć niemal w każdej chwili. Jasne, że zawsze był dobrym tekściarzem, ale pomiędzy This Wild Willing z 2019 roku a All That Was East Is West Of Me Now z 2023 roku najwyraźniej osiągnął poetycki zenit, niczym jego bliski przyjaciel Eddie Vedder z Pearl Jam. W połączeniu z bardziej surowym i szorstkim podejściem muzycznym, niż za czasów jego akustycznego grania, każda linijka ma tendencję do wybrzmiewania poczuciem niezrównanego, przyziemnego piękna. Album jest melancholijny i często żałobny, ale dzięki sporym umiejętnościom Glena, który potrafi wykorzystać nawet najbardziej zniechęcające sytuacje jako okazję do sprostania wyzwaniu, jego muzyka nigdy nie brzmiała tak pełna życia i znaczenia. Świat czeka. Czy zatańczysz z nim? Śliczna płyta na długie jesienne wieczory. Dzięki, Glen! 😍 Bartas✌☮

sobota, 21 października 2023

Kamienie dalej się toczą. The Rolling Stones powraca po 18 latach z fenomenalnym albumem "Hackney Diamonds".


Chciałoby się powtórzyć za kultowym Kaźmirzem Pawlakiem: Nadejszla wiekopomna chwiła. 18 lat czekania, nie licząc pojedynczych singli i płyty z coverami Blue & Lonesome wydanej w 2016 roku. I w końcu mamy najnowsze dzieło Stonesów zatytułowane Hackney Diamonds. Teraz w głowach wielu fanów i sympatyków rodzi się pytanie: czy po tak długim czasie te toczące się od 6 dekad kamienie będą zdolne utrzymać oczekiwany od nich poziom? Czy jednak lepiej wrócić do zamierzchłych czasów i słuchać ich najbardziej klasycznych dzieł? To dwa pierwsze pytania, na które odpowiedź wszyscy czekają. Cóż, odpowiedź jest jasna i rozstrzygająca: tak, Hackney Diamonds nie tylko nie zawodzi, ale pod wieloma względami utrzymuje, a nawet poprawia produkcyjnie poprzednie dokonania grupy. I w tym miejscu uważam, że należy przy tym zwrócić uwagę na trzy podstawowe czynniki. Po pierwsze, choć nie mam wątpliwości, co do tego, że ocalili coś z tysięcy godzin nagrań fragmentów innych płyt, słychać, że na tym krążku jest sporo świeżego i nowego materiału, który został skomponowany na potrzeby tego wydawnictwa. Ta świeżość przenika całą atmosferę Hackney Diamonds. Po wtóre, doskonała współpraca z producentem Andrew Wattem, który był w stanie nadać brzmieniu Stonesów nowy, współczesny sens, zachowując jednocześnie niezmienioną istotę ich brzmienia oraz osobowości. I wreszcie po trzecie - ten sam poziom wymagań wobec siebie, jaki grupa narzuciła sobie, w pełni świadoma, że znajduje się w punkcie swojej kariery - bliższym niż dalszym. Może to być ich ostatnia studyjna płyta, w związku z czym musi to być bardzo konkretne zwieńczenie nienagannej kariery. 


Przejdźmy już do muzyki. Na Hackney Diamonds jest wszystko, za co kochamy Stonesów, ale oczywiście króluje rock’n’roll. Nawet ten najtwardszy, ale z całą pewnością Stonesowski. Na początek mamy znany już numer Angry. W tym aspekcie daje to pełną deklarację założeń: temat przeznaczony do występów na żywo. Powiem szczerze, że nie zdziwiłbym się nawet, gdyby grupa otwierała nim swoje koncerty. Z bardzo mocną bazą rytmiczną można tę kompozycję nazwać Start Me Up XXI wieku. Zapętlony przeze mnie przy pierwszych odsłuchach Whole Wild World podąża tym samym torem. To tradycyjny rock - mocny, bezpośredni, jakby skrzyżowanie High Wire czy Rock In A Hard Place, który równie dobrze mógłby się znaleźć na stronie A Tattoo You z 1981 roku. Live By The Sword to kolejny bardziej standardowy rock, prosty, ale wpadający w ucho. Myślę, że także bardzo dobrze sprawdzi się na żywo. Wartość tego tematu stale rośnie wraz ze współpracą Billa Wymana na basie, po raz kolejny tworząc bazę rytmiczną z perkusją nagraną z nieodżałowanym Charliem Wattsem oraz gościnnym udziałem Eltona Johna na fortepianie. Driving Me Too Hard to bardzo hardrockowy utwór w średnim tempie, z bardzo mocnymi gitarami i to bardzo mocno na pierwszym planie. Bez wątpienia najbardziej brutalną rockową kompozycja na Hackney Diamonds jest Bite My Head Off. Rolling Stonesi wracają do 1977 roku i nagrywają punkowy kawałek. To brudny, surowy rock z rewelacyjną chuligańską atmosferą z celowo brudnymi gitarami oraz gościnnym udziałem Sir Paula McCartneya na basie. Mamy tu też Get Close (także z Eltonem Johnem na klawiszach), który do złudzenia przypomina mi Can’t You Hear Me Knockin’. Średnie tempo, znów melodyjne, z sekcją rytmiczną Darryla Jonesa i Steva Jordana na pierwszym planie, ze świetną partią gitar na pierwszym planie oraz ZNAKOMITĄ partią saksofonu. Depending On You ma bardzo sugestywny klimat lat 60-tych, z emocjonalnym początkiem gitar akustycznych. Przechodzą one następnie w ciepłe brzmienie gitar elektrycznych w crescendo przy akompaniamencie rewelacyjnych organów Hammonda i refrenach przypominających With A Little Help From My Friends. Trzeba przyznać, że finał utworu bardzo spektakularny. Dreamy Skies to piękna piosenka, jedna z najlepszych na płycie, która wydaje się być zaczerpnięta z Begars Banquet i czasów, gdy Gram Parsons współpracował z grupą. Country-rockowa ballada z domieszką bluesa, bardzo dylanowskiego, niezbyt odległa od No Hopetions, a w której byłoby coś z Short And Curlies. Partia skrzypiec była świetna, Mick Jagger świetnie grał na harmonijce ustnej, a Keith Richards na slajdzie. Mess It Up, w którym po raz drugi możemy usłyszeć zmarłego przed dwoma laty Charliego Wattsa, ma z kolei coś z czasów Some Girls. To kawałek bardzo dyskotekowy, ale bardzo Stonesowy i słucha się go świetnie. Zastanawiacie się pewnie czy Keith przejmuje na tej płycie partię wokalną. Tak, owszem i to w bardzo inspirującej balladzie w średnim tempie Tell Me Straight, która może znajdować się w połowie drogi pomiędzy Thru And Thru a Slipping Away. Bardzo dobry. Wyobrażam sobie to na żywo, gdy Keith śpiewa to przed Happy lub Before The Make Run.


Na zakończenie mamy dwa znakomite utwory, które w iście mistrzowski sposób zamykają album. Sweet Sounds Of Heaven to drugi singiel promujący album i cudowna bluesowa ballada, która zaczyna się bardzo delikatnie, z fortepianowym wejściem - rewelacyjnym crescendo. Ma w swej strukturze coś z You Can’t Always Get What You Want z fragmentami autentycznego współczesnego rocka progresywnego i epickim finałem, że aż się włos na głowie się jeży. Gościnny udział biorą tu Stevie Wonder na klawiszach oraz…Lady Gaga jako wokal wspierający Micka Jaggera. No, właśnie - Lady Gaga. Artystka dała się poznać światu jako...hmm... piosenkareczka pop, która tworzy muzykę na potrzeby współczesnej młodzieży - radiowa sieczka, taki, wiecie, plastic bombastic. Z czasem jednak udowodniła, że stać ją - jako artystkę - na o wiele więcej, niż tylko na sieczkowe pioseneczki w stylu Bad Romance czy Poker Face. Jest szalenie ceniona w środowisku rockowym czy metalowym. Sama wychowała się przede wszystkim na takiej muzyce, a pseudonim artystyczny przyjęła od hitu Queen - Radio Gaga. I to jej się bardzo chwali. Ma naprawdę spory talent i do tego kawał głosu, a jej udział w Sweet Sounds Of Heaven nadaje niesamowitego kolorytu. I już na samo zakończenie - Rolling Stone Blues. Stonesi wracają do korzeni, do czystego akustycznego bluesa z Delty. Jagger w sposób rewelacyjny daje popis gry na harmonijce ustnej, zaś Richardsowi wyszły spod palców najlepsze możliwe schematy bluesowe. To jak powrót do Chicago z 1964. Zamknięcie albumu, z tak intensywnym i ostrym powrotem do korzeni. Czy może to być mniej lub bardziej zawoalowana propozycja pożegnania? Być może, ale w przypadku Stonesów? Hm…


Podsumowując: Hackney Diamonds to album o niezwykłej jakości muzycznej - różnorodny, eklektyczny, bardzo kompletny, naznaczony doskonałą produkcją. Stonesi za każdym razem, gdy brali się za nagranie nowego materiału, robili to sumienie i świadomie, dając tym światu to, czego oczekiwali. Jak dla mnie ten najnowszy krążek Toczących Kamieni plasuje się w ścisłej dziesiątce ich najlepszych dokonań w karierze. Keith Richards powiedział niedawno, że kiedyś to się musi skończyć. No, jak wszystko, ale jednak podskórnie wierzę w to, że panowie uraczą nas jakimś nowym i ciekawym materiałem. A jeśli nie, to Hackney Diamonds jest znakomitym pożegnaniem i podziękowaniem fanom za sześć dekad wspólnych wzruszeń😍 Bartas✌☮

piątek, 6 października 2023

Ja też widziałem ten film. Pół wieku temu Elton John wydał swój kultowy album "Goodbye Yellow Brick Road".

 

Myślę, że fanom i znawcom dobrej muzyki nie trzeba przedstawiać płyty Goodbye Yellow Brick Road. Tym zaś, co nie znają warto o niej troszkę opowiedzieć. Jest to bowiem prawdopodobnie najlepsze artystyczne (i komercyjne) osiągnięcie Eltona Johna i przez wielu jego fanów i sympatyków uważane za kultowe wydawnictwo. Dwa dni temu, w czwartek 5 października, album ten skończył 50 lat. Wydany dokładnie tego 1973 roku był siódmym studyjnym artysty. Pod roboczymi tytułami Vodka & Tonics oraz Silent Movies, Talking Pictures kolega Eltona i autor tekstów jego hitów, Bernie Taupin, napisał teksty w dwa i pół tygodnia. Zaś John skomponował większą część melodii w trzy dni podczas pobytu w hotelu Pink Flamingo w Kingston na Jamajce. Artysta chciał pojechać na Jamajkę po części dlatego, że Stonesi właśnie tam nagrali swój Goats Head Soup. Nagrywanie rozpoczęło się na Jamajce w styczniu 1973 roku. To miejsce okazało się jednak nie być łaskawe dla artysty i to nie tylko z powodów technicznych. Trwały tam  protesty związane z sytuacją polityczną. Ponadto tamtejsza społeczność żyła pojedynkiem bokserskim Joe Frazier vs George Foreman. Elton John i jego zespół potrzebowali spokoju i skupienia. Przenieśli się niedaleko Pontoise we Francji, gdzie w studio d'enregistrement Michel Magne w Château d'Hérouville w dwa tygodnie nagrali album. Warto nadmienić, że w tym studiu powstały dwa wcześniejsze albumu Eltona - Honky Château oraz Don't Shoot Me I'm Only The Piano Player. Chociaż wersja Saturday Night's Alright For Fighting została nagrana na Jamajce, nagranie to zostało odrzucone. Wydana wersja piosenki pochodziła z sesji w Château


Przejdźmy do samej muzyki. Krążek otwiera niezwykle majestatyczny utwór Funeral For A Friend / Love Lies Bleeding. To z pewnością jeden z najwspanialszych “otwieraczy” w historii muzyki. To jakby dwa utwory, ale połączone w jedną epicką 11-minutową suitę. Dzieło czystego geniuszu. Utwór płynnie przechodzi do ponurej pieśni żałobnej przy wtórze fortepian do wibrującego progresywno rockowego hymnu. Idąc dalej mamy przepiękną, melancholijną balladę Candle In The Wind. To hołd dla Marylin Monroe napisany przez Taupina i z niezwykłym przejęciem zaśpiewanym przez Johna. Warto przypomnieć, że Elton John wykonał ten utwór również na pogrzebie księżnej Diany w 1997 roku. Kompozycja miała zmieniony tekst, ale była również przejmująca. Axl Rose nie zostałby tym, kim się stał gdyby nie inspiracja Freddiem Mercurym oraz…Eltonem Johnem i płytą Goodbye Yellow Brick Road. Jak sam w wywiadzie przyznał, że gdy usłyszał Benny And The Jets, czyli kolejna kompozycja na krążku, to stwierdził iż będzie śpiewał i grał na pianinie jak Elton John. Fajny, glamrockowy z lekka nutką funku utwór. No, ale ma jakby odrębny styl i naturę śpiewania, dzięki czemu przez lata stał się ulubieńcem fanów. Przechodzimy do utworu tytułowego, czyli Goodbye Yellow Brick Road. Czysta perfekcja. Od pierwszych taktów fortepianu po pełen emocji wokal Johna i przejmujący tekst Berniego Taupina. Kwintesencja podstawowej ballady. Pięknie do niej nawiązuje The Song Has No Title. Jest to dość uproszczona kompozycja, ale jeśli Elton śpiewa ją w tak specyficzny sposób, to czasami nie potrzebujesz niczego więcej, niźli fortepian i dobry akompaniament muzyczny. Gray Seal ma świetne intro, podczas gdy Jamaica Jerk-Off pokazuje, że Elton John świetnie odnajduje się w klimatach reggae, a to tylko poszerza różnorodność nagrań w tym zestawie. Istną perełką, ukrytym klejnotem i jedną z najwspanialszych utworów w karierze Eltona jest kompozycja I’ve Seen That Movie Too. Sweet Painted Lady to urocza piosenka z zabawną aranżacją i żywymi obrazami, które zapewniają wciągające wrażenia słuchowe. The Ballad Of Danny Bailey (1909-1934) to typowy Elton tamtego okresu, a jeśli komuś brakuje rock’n’rolla to bez problemu znajdzie go w takich utworach jak Dirty Little Girl, All The Girls Love Alice, Your Sister Can't Twist (But She Can Rock 'N Roll) czy Saturday Night’s Alright For Fighting. Chwilę odpoczynku zapewni nam Roy Rogers, urocza i refleksyjna ballada, która relaksuje zmysły po intensywnym rock’n’rollowym secie. Mamy także ciekawe country-rockowe w postaci Social Disease. Album wieńczy Harmony - piękna balladą, która odzwierciedla miłość, przyjaźń i odnajdywanie wewnętrznego spokoju. Przejmujący tekst i pełen emocji wykon Johna pozostawiają niezatarte wrażenie i zmuszają do ponownego odtworzenia albumu.


Oprócz znakomitej zawartości muzycznej mamy także bardzo oryginalną okładkę stworzoną przez Iana Becka. W tamtym czasie okładki płyt niesamowicie uruchamiały wyobraźnie, a jeśli chciałeś się wyróżnić z tłumu i dać melomanom kolejny dowód do zakupu albumu to właśnie ta okładka była pierwszym krokiem do osiągnięcia celu. Jakkolwiek na to nie spojrzeć - nie można zaprzeczyć, że Goodbye Yellow Brick Road pozostaje istotną płytą, która nie tylko zdefiniowała karierę Eltona Johna, ale podniosła jego poprzeczkę dość wysoko i pozostawiła niezatarty ślad w przemyśle muzycznym. Zróżnicowana gama stylów muzycznych, emocjonalnie rezonujące teksty i charyzmatyczna twórczość tego nietuzinkowego artysty sprawiają, że jest to ponadczasowe arcydzieło, które nadal oczarowuje słuchaczy z pokolenia na pokolenie😍 Bartas✌☮

Stworzyć melodie i atmosferę. Soen powraca z fenomenalnym albumem "Memorial".

 

Ciekawa jest historia tego zespołu, który w momencie wydania swojego debiutanckiego albumu Cognitive w 2012 roku oraz jego następcy (2014) stał się jednym z najbardziej pogardzanych zespołów na scenie metalu progresywnego. Powodem było oskarżenie o kopiowanie brzmie zespołu Tool, choć najwyraźniej było to oczywiste. W konsekwencji jednak stali się z czasem jednym z najbardziej solidnych i najbardziej cenionych zespołów tego gatunku. Jeśli już mówimy o solidności, to śmiało można powiedzieć, że jest to jedna z cech charakterystycznych dla ich najnowszej płyty zatytułowanej znamiennie Memorial. Po osiągnięciu progu szóstego albumu studyjnego wydaje się jasne, że brzmienie zespołu ustabilizowało się w rytmiczny progresywny metal, który mocno skupia się na budowaniu melodii i atmosfery, wykorzystując bardzo urokliwy wokal Joela Ekelöfa i umiejętności gitarowe Cody'ego Forda. Jeszcze bardziej, niż na poprzednim albumie, Imperial, muzycy pracują nad odejściem od pewnych niemal psychodelicznych dryfów, które pojawiły się na poprzednich albumach, aby podkreślić szybkie riffy, a czasem nawet znacznie trudniejsze i bardziej bezpośrednie, niż zwykle. Na Memorial znajdują się prawdopodobnie najcięższe riffy, jakie kiedykolwiek wyprodukowała grupa, a Ekelöf zapewnił odważniejsze partie wokalne, niż na poprzednich wydawnictwach zespołu. Nie oznacza to jednak, że serce Szwedów pozostaje rozpoznawalne i dobrze zakorzenione w zestawie 10 nagrań, w których bas i perkusja rozpościerają natarczywy i precyzyjny dywan z zawsze łatwo rozpoznawalnym rytmem i kilkoma wysokimi dźwiękami. Te axy, które w kilku piosenkach kompozycjach mają bardzo gustowne solówki i bardzo chwytliwe refreny. Na szczęście - nie takie banalne, łatwe do zapamiętanie, ale bez potencjały komercyjności. 


Krążek rozpoczyna się czterema z pewnością ważnymi i wywierającymi duży wpływ na album kompozycjami, wśród których wyróżnia się tu szczególnie Unbreakable ze względu na doskonale brzmiący refren i godną uwagi solówkę na gitarze. Violence zwalnia tempo i daje odpowiednią przestrzeń, aby bas i perkusja w zwrotce eksplodowały w refrenie, podczas gdy otwierający album Sincere oraz czwarty numer Fortress poruszają się w podobnych klimatach. Po tej wstępnej partii można zrozumieć, co jest mocną stroną albumu Memorial - zawartość i bezpośredniość brzmienia z pewnością są przyjemne dla fana i sympatyka metalowych brzmień, choć w pewnym stopniu ograniczają spektrum możliwości eksperymentowania. W tym sensie Hollowed (z gościnnym udziałem Elisy) jest odpowiednią przerwą i bez problemu mógłby się stać hitem Soen, dzięki doskonałej melodii i refrenowi, który na długo zapada w pamięć. To potężna ballada o eleganckich i poruszających tonach. Gdyby pojawiła się w radiu z łatwością mogłaby stać się tym fragmentem zespołu, który ich skapituluje, bo niemal odbiega od muzycznej propozycji Soena, ale jest bardzo poruszająca. Następną propozycją jest Incendiary - kompozycja, która częściowo naciska pedał gazu, pozwalając na bardziej melodyjne wstępy. Przy Tragedian po raz kolejny mamy do czynienia ze świetną balladą, w której króluje brzmienie gitary. W przypadku tego utworu mocną stroną jest tekst, który naprawdę bez zarzutu wyraża uczucie stoickiego zdecydowania w obliczu trudności życiowych. Trudno doszukać się słabych punktów w poszczególnych utworach z tej płyty. Chyba jedynie Icon nie do końca spełnia oczekiwania, zwłaszcza w środkowej części, gdzie tworzy się rodzaj nie do końca udanej linii dźwiękowej. Vitals wieńczy dzieło i zawiera najlepsze partie wokalne Ekelöfa na płycie. Balansuje pomiędzy akcentami bluesa i jazzu oraz wyrafinowanego rocka w przyjemnym i spokojnym morzu.


Podsumowując: Soen buduje w swojej dyskografii kolejną bardzo solidną cegłę,  kontynuując drogę poszukiwań dźwięku, nie powtarzając formuły zasłyszanej już w Imperialu. Ciężka praca nad poszczególnymi utworami, których jakość jest na tyle wysoka, że ​​słuchanie ich z pewnością nadal jest przyjemne i zgodne z wysokimi standardami, do jakich Szwedzi przyzwyczaili publiczność. Pozycja bardzo mocno polecana👍😍 Bartas✌☮

środa, 4 października 2023

Historie przyjaciół i "Wariacje Enigmy" Elgara. Ed Sheeran powraca niespodziewanie po czterech miesiącach z nowym albumem "Autumn Variations".

 

Ten sympatyczny rudzielec z Wielkiej Brytani nie kazał nam czekać zbyt długo na kolejne wydawnictwo. Zaledwie cztery miesiące po wydaniu Subtract ukazał się album Autumn Variations. Rzeczywiście jest to pożegnanie z matematycznymi liczbami i wejście w jesienną aurę. Sheeran w sam raz na jesień ze zbiorem refleksyjnych piosenek z melodiami wirującymi jak fruwające na wietrze liście i tekstami pełnymi introspekcji, które nierzadko poruszają temat sezonowej natury rozwoju osobistego. Dzięki Autumn Variations artysta wkroczył w nowy rozdział swojego życia. Jest to pierwszy album wydany przez wytwórnię Gingerbread Man Records. Jednak patrząc w przyszłość, nie pozostawił całkowicie przeszłości za sobą. Wiele bowiem piosenek z tego krążka przywodzi na myśl słodką prostotę jego wcześniejszych albumów, choć z bardziej dojrzałym akcentem. Autumn Variations inspirowany jest historią przyjaciół artysty, którzy przeszli wiele zmian w życiu, a także (muzycznie) twórczością XX-wiecznych angielskich kompozytorów pokroju Edwarda Elgara i jego Wariacji Enigmy


W tych Jesiennych Wariacjach umiejętności opowiadania historii, które utorowały drogę Sheeranowi do głównego nurtu sukcesu, są w pełni pokazane. Kompozycja Plastic Bag to psychoanaliza hedonistycznego przyjaciela, który na dnie plastikowych torebek z narkotykami próbuje znaleźć lekarstwo na swoją depresję. Podobnie Spring i When Will I Be Alright opowiadają o wychodzeniu z rozpaczy za pomocą miękkich, akustycznych melodii jako maści na smutek. W szarpiącym gitarę numerze Page samolubny przyjaciel utknął w ferworze zerwanego związku, za którego zakończenie jest winien: For a moment of glory, I would risk all I am - wyśpiewuje muzyk. Inny zaś przyjaciel przeżywa przeszywający ból serce w kompozycji Punchline, gdy Ed śpiewa przesiąknięte rockiem crescendo, które może przywodzić na myśl porywający i niezależny folk Hoziera. That’s On Me (mój ulubiony) to kulminacyjny moment Autumn Variations. Kompozycja jest cynicznym wręcz nawiązaniem do wczesnego śpiewu Sheerana, rapującego do takich hitów jak You Need Me, I Don’t Need You. Muzyk dzieli się tu niektórymi ze swoich (lub przyjaciela) najgłębszych i najciemniejszych myśli: I count to ten and I hope to disappear - proponuje, domyślając się, że jeśli się nic nie poprawi to we're fucked, aren't we?


No, ale Autumn Variations to nie tylko mrok i ludzka zagłada. Nie, spokojnie. Niektóre z najjaśniejszych momentów na krążku stanowią kronikę rozkwitającego życia przyjaciół Sheerana. Weźmy na ten przykład otwierający album numer Magical. To bardzo błyskotliwy, wciągający utwór o miłości od pierwszego wejrzenia. Delikatna ballada American Town opowiada o zakochaniu się w ciasnych mieszkaniach, w chińskiej żywności na wynos i skradzionych miedzianych kubkach. Jesienne Wariacje kończą się jednak pozytywnym akcentem - kompozycją Head Heels. To piosenka miłosna w durowej tonacji, która spokojnie mogłaby być odtworzona w napisach końcowych jakiejś komedii romantycznej, której akcja rozgrywa się jesienią. Wydaje się, że Sheeran jest kreatywny, więc kto wie, co będzie dalej z jego udziałem? Być może już przygotowuje się do zimy. Płyta o niebo lepsza od poprzedniej. Warto posłuchać👍😉 Bartas✌☮

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...