niedziela, 23 maja 2021

Poczuć ten głód wspólnego tworzenia. Queen - "The Miracle"


Po bardzo wyczerpującej i - jak się okazało - ostatniej już trasie Queen w oryginalnym składzie
Magic Tour zespół Queen postanowił sobie zrobić przerwę. U Freddiego jeszcze nie zdiagnozowano do końca choroby, ale wg tego, co opowiadał w jednym z wielu wywiadów Brian May, wokalista zwierzył się kolegom, że już jest zmęczony występami na żywo. Ostatni koncert odbył się 9 sierpnia 1986 roku. Już niejednokrotnie o nim pisałem , ile legend i anegdot oraz zdarzeń działo się wokół niego. Znamienne są ostatnie słowa skierowane do publiki Dziękujemy Wam, piękni ludzie! Byliście wielcy (ang.  tremendous), byliście na prawdę specjalną publicznością. Dzięki Wam bardzo, dobranoc, słodkich snów, kochamy Was... To był ostatnie słowa, jakie Freddie skierował na żywo do swoich fanów. Zespół przez ten czas zrobił sobie przerwę w działalności. Tym razem nieco dłuższą. Każdy z nich zajął się swoimi projektami. Z większym, lub mniejszym sukcesem. Roger Taylor chciał wrócić do czasów młodzieńczych i założył grupę The Cross. Brian zaś oddawał się pracy z takimi zespołami jak Def Leppard czy Black Sabbath z Cozym Powellem za bębnami. Najbardziej jednak spektakularny sukces odniósł... oczywiście Freddie, spełniając swoje marzenie - wspólna płyta z Montserrat Caballe Barcelona. 

Sesja nagraniowa.

Z czasem jednak panowie zatęsknili za sobą, czując ogromny głód nowej muzyki i pracy razem. Wiadomość o tej śmiertelnej chorobie wokalisty (nie podana do wiadomości publicznej, lecz tylko do wiadomości członków zespołu) był jednym z głównych powodów, dla których zespół od tej pory podpisywał wszystkie utwory jako Queen (choć prawdziwy fan bez trudu rozpozna kto jest autorem lub pomysłodawcą poszczególnych piosenek). To pierwszy w pełni demokratyczny album. Oddajmy głos w tej sprawie Brianowi: Chcieliśmy nagrać prawdziwie demokratyczny album i każdy z nas zaangażował się w proces pisania utworów. Stworzyliśmy poczucie prawdziwej jedności, bez żadnych egoistycznych ciągotek... To jeden z powodów, które sprawiły, że The Miracle okazał się dużo lepszym albumem, niż na przykład A Kind of Magic.


Najbardziej w tej kwestii rzucającą się w oczy jest ... okładka, której twarze członków zespołu „zlane” są w jedną za pomocą technik cyfrowych, a inspiracją była grafika singla Iron Maiden The Clairvoyant. Był to także ostatni album Queen z zdjęciem zespołu na okładce. Nagranie albumu zajęło zespołowi cały rok - od stycznia 1988 do stycznia roku 1989. Album pierwotnie miał się nazywać The Invisible Man, ale trzy tygodnie przed premierą, według Rogera Taylora, postanowiono zmienić nazwę na The Miracle. Oczekiwanie ze strony fanów było tak wielkie, że uruchomiono specjalny numer telefonu 0898, pod którym można było usłyszeć jak Brian May opowiada o nowym albumie i gra kilka utworów. Część nakładu ukazała się w formie boxu z CD, krótką biografią zespołu, notatkami prasowymi i zdjęciem. Wydano kompaktowy maksisingel The Miracle, zawierający trzy utwory: The Miracle, Stone Cold Crazy (live) i My Melancholy Blues. W listopadzie 1989 roku wytwórnia Baktabak wydała płytę kompaktową z nieautoryzowanym wywiadem z zespołem. Po wielu latach ten wywiad można usłyszeć na wydawnictwie On Air dla BBC.


Wkładamy do odtwarzacza płytę, naciskamy play i ... słyszymy pierwsze takty automatu perkusyjnego Rogera Taylora. To piosenka Party. Mówi się wszem i wobec, że to bardzo słabe wejście, niewyróżniające się niczym na albumie. Nie zgodzę się z tym. To świetna rozgrzewka i zapowiedź tego, czego możemy spodziewać się dalej. Słuchając tego utworu ma się wrażenie jakby Freddie chciał powiedzieć: wróciliśmy pełni sił i werwy do wspólnego tworzenia. Jest w nas wciąż ten rock'n'roll. Wciąż chcemy czerpać z życia to, co najlepsze i dobrze się razem bawić. Piosenka powstała podczas wspólnego jammowania Freddiego, Briana i Johna. Wokalista siedział przy pianinie i improwizował sekcję we had a good night, a dwójka przyjaciół dołączyła do niego dogrywając swoje partie. Słyszymy Freddiego pełnego werwy i mocy, choć jego wokal nieco się zmienił od czasu poprzedniej płyty. Jest mocny, silny, wysoki, ale jakby troszkę "zmatowiały" w wyższych rejestrach. Żegnajcie, żegnajcie, żegnajcie! Imprezy nastał kreeee....


es? .... ale hola, hola! Zaraz, zaraz! Kto powiedział, że moja impreza się skończyła? Pyta Freddie w zwinnie przechodzącym w drugi utwór na płycie, czyli Khashoggi's Ship. Bawimy się dalej! Tym razem na statku słynnego miliardera Adnana Khashoggi'ego, który był wówczas w posiadaniu jednego z największych prywatnych jachtów na świecie. Freddie - jak to Freddie - wciela się w jego postać. Był pomysłodawcą, ale tekst i muzykę pisali wszyscy członkowie. Świetny rockowy killer. Szkoda, że nie ukazał się na singlu i nie odniósł sukcesu.


O takim zdjęciu można już tylko pomarzyć. 

Utwór tytułowy i ostatni z singli promujących album (ukazał się 27 października 1989 roku) pochodzi z głów Freddiego i Johna, którzy napisali podstawową strukturę akordową dla tej piosenki. Choć - jak już pisałem - nad piosenkami pracowali wszyscy, prawdziwy fan bez trudu odgadnie kto co wymyślił. The Miracle to cały Freddie. Tylko on mógł tak bardzo zachwycać się światem. Oczywiście pozwolił kolegom dopisywać własne wersy, muzykę i akordy. Ciekawostką jest fakt, że podczas gdy zarówno Mercury, jak i May uważali utwór za jeden z ich ulubionych, Taylor opowiedział w audio komentarzu do płyty Greatest Video Hits II, że chociaż nie był to jego ulubiony, szanował go i uważał za niezwykle skomplikowany utwór. Struktura piosenki jest piękna. Opisuje Boże Dzieła - duże i małe. Wszystkie opisane jako cuda. Jednak na ten jeden cud my ciągle czekamy - to pokój, miłość, dobro, zgoda między ludźmi i harmonia. Żadnych wojen. Żeby jednak nie było tak słodko ... cała ta liryczność zostaje na moment przerwana. Wchodzi John z basem, Brian z gitarą i Roger z perkusją, niczym dobosz bijący na alarm. Wojna! Bitwa! Zaczyna się ostra, rockowa jazda, która świetnie wpasowała się w całość utworu. Walczymy o swoje, walczymy o cud pokoju. Gdzieś tam nagle z otchłani pojawia się spokojny wokal Freddiego, który śpiewa: ten czas nadejdzie, jeden dzień i zobaczysz, że wszyscy będziemy mogli być przyjaciółmi. RATA TAM! (przejście perkusji do tempa z początku utworu) ... BE FRIENDS! Wszystko znowu wraca do normy i tak aż do wyciszenia. CUDNEJ URODY UTWÓR. Nadmienić należy, iż powstał bardzo oryginalny klip towarzyszący temu utworowi. Widać na nim czterech młodych chłopców występujących na scenie jako Queen: Paul Howard jako Brian May, James Currie jako John Deacon, Adam Gladdish jako Roger Taylor i Ross McCall jako Freddie Mercury. W całym filmie McCall pojawia się w czterech różnych wcieleniach Mercury'ego:


- 1976 i Hyde Park. Długie włosy z jednoczęściowym czarno-białym trykotem ze spandeksu,

- 1978 - 1979. Mundur policyjny ze skórzaną kurtką i chociaż jest przedstawiony z wąsami w tym klipie, w rzeczywistości Freddie nigdy nie nosił munduru policyjnego z wąsami,

- Live Aid 1985, biała koszulka na ramiączkach, adidasy i jeansy

- 1986. Magic Tour . Freddie w kultowej żółtej kurtce z dresami.


Queen sami pojawiają się dopiero pod koniec filmu. Teledysk został nakręcony w Elstree Studios w Londynie w listopadzie 1989 roku. Według Rogera, Freddie zażartował, że wysyła chłopców na tournee zamiast zespołu, bo świetnie zagrali w teledysku. Według opowieści z magazynu rockowego NME z 2011 r. Paul Howard, który grał rolę Briana Maya, jest obecnie kierownikiem ds. Obiektów w LegoLand w Windsor w Wielkiej Brytanii.


Idziemy dalej i mamy prawdziwy rockowy hicior. Pierwszy singiel promujący płytę, wydany 2 maja 1989 roku. Podpisany oczywiście jako Queen, ale nie ma wątpliwości kto jest głównym autorem. I Want It All. Piosenka była jedną z niewielu, jaka została napisana, zanim zespół ponownie wszedł do studia. Napisał ją oczywiście Brian May, a inspiracją były jego sprzeczne uczucia po zerwaniu z pierwszą żoną Christine Mullen i jego nowym związkiem z Anitą Dobson. Mimo potencjału przebojowości utwór sam w sobie porusza ciężkie tematy, związane z buntem i przewrotem społecznym. Brian twierdzi, że chodzi o ambicję i walkę o własne cele. Z tego też powodu utwór stał się hymnem przeciw apartheidowi w Republice Południowej Afryki, a także był wykorzystywany jako temat protestów w obronie praw gejów, a także ... hymnem rajdowym dla młodzieży afroamerykańskiej. Teledysk pokazuje zespół występujący w pomieszczeniu, w którym zastosowano oświetlenie halogenowe. Został wyreżyserowany przez Davida Malleta i nakręcony w Elstree Studios w Londynie w marcu 1989 r. W komentarzu audio DVD Greatest Video Hits 2, Brian May i Roger Taylor przypominają, że zdrowie Freddiego było już kiepskie. Po raz pierwszy wtedy mogliśmy zobaczyć Freddiego z brodą. Trzeba przyznać, że bardzo mu w niej dobrze, bardzo zadziornie, rockowo. Szkoda tylko, że była to konieczność, aby ukryć objawy postępującej, tej śmiertelnej, nieuleczalnej (wówczas) choroby - mięsaki Kaposiego. Istnieją trzy wersje utworu. Pierwsza (z singla, występująca też na Greatest Hits) rozpoczyna się od refrenu, jednak pozbawiono ją mocnego fragmentu w środku. Druga (z albumu The Miracle) rozpoczyna się inaczej (gitara i perkusja), ma wydłużony środek. Wersja umieszczona na albumie kompilacyjnym Queen Rocks stanowi połączenie dwóch poprzednich wersji.


The Invisible Man. Tak początkowo miała nazywać się płyta, o czym już wspomniałem. Kto tym razem jest głównym pomysłodawcą? Oczywiście perkusista Roger Taylor. Historia lubi się powtarzać i pokazuje, że najlepsze rzeczy wychodzą spontanicznie i znikąd. Podobnie jak Freddie 10 lat wcześniej napisał hit numer jeden Crazy Little Thing Called Love podczas kąpieli, tak i Roger relaksując się w niej i czytając książkę prawdopodobnie o tym samym tytule, zaczął skrobać tekst, mając w głowie linię basu. Utwór szokuje bardzo pozytywnie aranżacją i produkcją. Utrzymany w klimatach muzyki funk, pop i elektroniki bardzo udolnie uzyskuje efekt końcowy rockowego pazura, co w latach 80-tych w twórczości Queen na płytach studyjnych było nieco zepchnięte na bok. Na uwagę zasługuje tu barwa głosu Freddiego. Chrypka. Miejscami jednak da się wyczuć feeling wokalny w stylu Elvisa Presleya. W utworze wymieniani są wszyscy czterej członkowie grupy. Najpierw Freddie Mercury wyszeptany przez Rogera, a potem John Deacon (przez Freddiego), dwukrotnie Brian May (także Freddie) i z bardzo charakterystycznym "r", takim naszym, niemalże polskim RRRRROGER TAYLOR. Jako wyraz dźwiękonaśladowczy perkusyjnego werbla, który wchodzi z niesamowitą siłą. Piosenka ukazała się na singlu 7 sierpnia 1989. Do piosenki nakręcono teledysk. Bardzo nowatorski, jak na tamte czasy. Widzimy na nim chłopca, który gra w grę o tej samej nazwie, co tytuł utworu. Bohaterami gry są członkowie zespołu, jako postacie negatywne, które gracz musi unicestwić za pomocą joysticka. Co jakiś czas Freddie wychodzi z ekranu i pojawia się w pokoju chłopca, po czym znika. Ten nieudolnie próbuje wokalistę "zastrzelić" (Boże, zastrzelić Freddiego i Queen? NIGDY! Dobrze, że to tylko gra). W końcu wpadają wszyscy. Chłopak jest zły, że nie udało mu się ich wszystkich pokonać! Ale jeśli się przyjrzymy dobrze twarzy chłopca, to szybko zorientujemy się, że ta złość jest pokazana przezeń bardzo nieudolnie. Chwyta się za głowę, a na jego ustach maluje się ... raczej uśmiech, niż wkurzenie! No, jak można być zły, gdy do Twojego pokoju wpada Freddie we własnej osobie i pozostała trójka. Ja bym chyba zszedł na zawał ze szczęścia. Potem jak gdyby nigdy nic chłopak sprawia wrażenie radosnego, szalejąc razem z zespołem. John Deacon nagle zdejmuje kowbojski kapelusz i rzuca go na podłogę. Być może bezowocna próba naśladowania go polega na tym, że chłopiec zdejmuje czapkę baseballową i robi drugą. Ekran ponownie pokazuje obraz zespołu w grze, Deacon bez kapelusza, a dzieciak idzie pod nimi.


Podczas sesji do The Miracle powstało wiele piosenek, które nie ujrzały światła dziennego. Było ich ponad trzydzieści. Niektóre nawet nie zostały ukończone, z czego jeden niedokończony A New Life Is Born autorstwa Freddiego okazał się znakomitym i idealnie pasującym wstępem do kolejnego wielkiego przeboju Queen - Breakthru, wydanego został na singlu 19 czerwca 1989 roku. Napisał go Roger Taylor, co z resztą widać, słychać i czuć, choćby z uwagi na tempo. Teledysk do piosenki powstawał przez dwa dni. Umieszczono zespół na zachowanej starej kolejce Nene Valley Railway, niedaleko Peterborough w Cambridgeshire w Anglii. Członkowie grupy wspomnieli w wywiadach, że pomimo gorącej letniej pogody, praca przebiegała w radosnej atmosferze i była pokrzepieniem duchowym dla Freddiego, u którego choroba AIDS zbierała coraz większe żniwo, co przełożyło się na straszne zmiany na jego ciele oraz...  Briana, który w tamtym czasie przechodził ogromną depresję z powodu rozpadu pierwszego małżeństwa.

Pomysł wykorzystania pociągu w filmie został zasugerowany przez Taylora i zainspirowany rytmem szybkiej części utworu. Na początku film przedstawia Debbie Leng, ówczesną dziewczynę Taylora, z czarną maską pomalowaną wokół oczu, budzącą się i wstającą na torach kolejowych. Rozpoczęcie szybkiej części pokrywa się ze sceną, w której pociąg przedziera się przez polistyrenową ścianę pomalowaną jako ceglany mur. Ściana została zbudowana w tunelu, pod łukiem kamiennego mostu. Grupa była niezadowolona z tej części, ponieważ polistyren nie wytrzymał ogromnego wzrostu ciśnienia powietrza w tunelu z pociągu przychodzącego, a ściana zaczęła pękać przed uderzeniem fizycznym. Reszta klipu pokazuje głównie poruszający się pociąg z dołączoną otwartą platformą, na której grupa wykonuje piosenkę. May, Deacon i Taylor grają na gitarach i perkusji, podczas gdy Mercury porusza się po całej platformie ze swoim charakterystycznym stojakiem na mikrofon, śpiewa i wykonuje akrobacje. Leng pojawia się w niektórych scenach na platformie i dalej w klipie. Pociąg jechał z prędkością od 30 do 60, a nawet 80 km na godzinę! A zespół wykupił specjalną polise ubezpieczeniową, opiewającą na 2 tysiące funtów. Rzecznik prasowy Queen powiedział: Uważali, że rozsądnie będzie ubezpieczyć się specjalnie, ponieważ wyglądało na to, że będzie to wyjątkowo niebezpieczna impreza.

But into every life a little rain must fall. Nie zliczę ileż to razy wrzucałem ten utwór na swoją FB tablicę. Ale to dlatego, że mnie się tak szalenie podoba muzyka i tekst. Człowiek z wyrokiem śmierci pisze, że życie jest tak ekscytujące. W tamtym okresie na lista przebojów królowała Lambada grupy Kaoma. Zespół postanowił więc pójść bardzo - moim zdaniem - udolnie w kierunku muzyki latynoamerykańskiej. Głównymi autorami piosenki są Freddie i John, a Roger z kolei nagrał dużo perkusji latynoskiej. Jednak większość z nich została zmontowana, aby mieć więcej miejsca na harmonie wokalne, gitary i klawiszy. Szkoda, że nie stał się przebojem!

Scandal. Absolutna perełka na albumie, choć muzycy - May i Taylor - za nim nie przepadają. Autorem głównym jest ten pierwszy. W tamtym czasie na tapecie dziennikarskich hien głównym tematem było pogarszające się zdrowie Freddiego oraz ... rozpad pierwszego małżeństwa Briana z Chrissie Mullen i początek związku (który trwa do dziś) z Anitą Dobson. Ten utwór jest komentarzem wystosowanym do tych wszystkich ciekawskich. Ciekawostką jest fakt, że Brian nagrał podkład klawiszowy i gitarę za pierwszym podejściem. Freddie także nagrał swój wokal za jednym podejście, wzniósłszy się tym samym na absolutne wyżyny! Piosenka ukazała się na singlu 9 października. Na stronie B singla umieszczono utwór Johna Deacona My Life Has Been Saved, jednakże w znacznie innej aranżacji, niż znamy ją z albumu Made In Heaven. Teledysk do piosenki zawierał występ zespołu na scenie zaprojektowanej tak, aby wyglądała jak gazeta. Został nakręcony w Pinewood Studios we wrześniu 1989 roku. Widzimy na nim już nieco wychudzonego Freddiego. Nie jest jeszcze cieniem siebie, ale ... zmiany mocno widać! Brian uznał klip za ...  nudny! Mało tego: on i Roger nie lubią samego utworu. 


Można przeczytać w kilku recenzjach, że przedostatni utwór na płycie My Baby Does Me to straszna miernota i zapchajdziura. Cóż, są gusta i guściki. Dla mnie to kolejny świetny utwór współpracy kompozytorskiej Mercury - Deacon, którzy bardzo się na gruncie nie tylko prywatnym, ale i zawodowym, muzycznym do siebie zbliżyli, lubując się w klimatach disco, funk czy soul. Charakteryzuje się mrocznym i tajemniczym klimatem. Bardzo udany utwór!


Album wieńczy utwór Was It All Worth It?. Został on skomponowany przez Freddiego. Piosenka nawiązuje do produkcji brzmienia zespołu w latach 70-tych. Chociaż większość utworu została opracowana przez Mercury'ego, wszyscy członkowie wnieśli pomysły i teksty. Na przykład: Roger napisał linię: kochamy Cię szaleńczo i użył gongu i kotłów. W środkowej części słyszymy bardzo charakterystyczne dla zespołu partie orkiestrowe. Pomimo tego, że nie został wydany jako singiel, pozostaje bardzo popularny wśród fanów Queen i często uważany za najlepszą piosenkę na albumie. także i dla Johna Deacona. Tekst to swoista taka forma spowiedzi zespołu z całej kariery. Ale to jeszcze nie koniec. Na ostatnie pożegnanie przyjdzie czas.


Na dodatkowych dyskach CD mamy dodatkowe, bardzo imponujące utwory! Pierwszy z nich to Hang On In There. Napisany przez wszystkich czterech członków zespołu. Brian tu gra zarówno na gitarze akustycznej, jak i elektrycznej, a także na klawiszach, Freddie na fortepianie, dwukrotnie uderzając w bardzo wysokie E5. Słyszymy te jego słynne zaśpiewy pira pa para papa pe, które do złudzenia przypominają jego solowy numer Living On My Own Piosenka pierwotnie pojawiła się jako strona B singla I Want It All. Robi wrażenie!!! Kolejny dodatek to Chinese Torture, czyli instrumentalna improwizacja gitarowa Briana Maya, inspirowana chińskimi torturami wodnymi, mającymi na celu ustawieniu więźnia w miejscu, w którym krople wody kapią mu na głowę w krótkich odstępach czasu. W zamierzeniu ma doprowadzić to ofiarę do obłędu. Utwór po raz pierwszy był zagrany ... na ostatniej trasie koncertowej Queen, gdy Brian na scenie miał swoje pięć minut. Jednak był pod zupełnie innym tytułem. 


Są też takie utwory, które nie zmieściły się na płycie. Przykładem jest choćby Stealin, skomponowany głównie przez Mercury'ego. To żartobliwe przedstawienie mężczyzny, który spędza życie popełniając rabunek. Piosenka jest wykonywana głównie za pomocą wypowiadanych słów, ale czasami ma śpiewane wersety. Piosenka pojawiła się jako strona B singla Breakthru. Jest też utwór Hijack My Heart napisany przez Taylora. To z kolei historia mężczyzny, który zakochuje się w kobiecie pełnej fochów i złych manier. Utwór ukazał się na stronie B Singla The Invisible Man. No, i oczywiście wspomniany My Life Has Been Saved.


Album został wydany 22 maja 1989 roku i osiągnął numer jeden w Wielkiej Brytanii, Austrii, Niemczech, Holandii i Szwajcarii oraz numer 24 na amerykańskiej liście Billboard 200. AllMusic nazwał The Miracle najlepszym albumem Queen lat osiemdziesiątych, razem z The Game. Warto było czekać, mimo iż Freddiemu zostało już wtedy tak niewiele z życia. Pozycja obowiązkowa! Uaaaa! Ale się rozpisałem. No, ale to Queen, moi Drodzy. Nie można było inaczej 😍








Bartas✌

niedziela, 2 maja 2021

Nieustanna walka światła i mroku oraz wielki powrót do formy. Evanescence - "The Bitter Truth"

Jest rok 2003. Jestem uczniem liceum ogólnokształcącego i oswajam się powoli z nowymi rockowymi brzmieniami z mainstreamu. Moją uwagę skupia cudnej urody młoda dziewczyna, przepięknie śpiewająca utwór
Bring Me To Life. Chwilę później usłyszałem także Going Under, Everybody’s Fool i My Immortal. Przy tym ostatnim to już kompletnie odleciałem. Boże, jaki ona ma zajebisty głos. Mowa tu oczywiście o Amy Lee i grupie Evanescence. Ich debiutancka płyta zatytułowana Fallen ukazała się 4 marca 2003 roku i szturmem wzięła wszystkie najważniejsze muzyczne nagrody, jakie tylko mogła wziąć i zebrała mnóstwo pochlebnych recenzji. Wydany trzy lata później The Open Door być może nie odniósł już takiego artystyczno-komercyjnego sukcesu, ale single z niego pochodzące jak choćby Lithium (nie mylić z utworem Nirvany z kultowego Nevermind), Call Me When You're Sober, Sweet Sacrifice czy Good Enough zapewniły zespołowi wysokie notowania na listach przebojów. Trzecia płyta zatytułowana po prostu Evanescence była już - moim zdaniem - poniżej poziomu, choć sytuację uratował utwór otwierający What You Want. Przez następne 10 lat była kompletna cisza, żadnego nowego materiału. Jakaś tam składanka i nic poza tym. Często myślałem o tym zespole. Byłem ciekaw, czy stać ich jeszcze na odrodzenie się z niemocy twórczej? Gdy do moich rąk i uszu trafił w końcu długo oczekiwany, nowy album, o gorzkim tytule The Bitter Truth… odetchnąłem z ulgą.

Co ciekawe - album miał zostać wydany pod koniec 2020 roku, ale z powodu tego cholernego świrusa w koronie datę przesunięto na marzec 2021 roku. Okoliczności nagrywania były wyjątkowe, bowiem członkowie zespołu byli rozproszeni po Stanach Zjednoczonych i Europie. Producentem był ich stary kumpel - Nick Raskulinecz. Album otwiera Artifact / The Turn. Dawno nie słyszałem u nich tak świetnego otwarcia albumu. Piękne, panoramiczne syntezatory i delikatny wokal Amy, który przyprawił mnie o dreszcze. To zajebiste uczucie, że to jest coś, na co czekałeś tak długo i w końcu nadeszło. Dalej jest jeszcze lepiej. Intro przechodzi w Broken Pieces Shine. Gęste i dudniące gitary oraz chwytliwa melodia refrenu przypominają stare hity kapeli. Lee znów z ogromny ładunkiem emocjonalnym śpiewa: I’m not fine, I don’t know if I’ll be alright, but I have to try. Yeah Right to muzyczny eksperyment, bowiem zawiera bit, którego zespół wcześniej nie używał. Jednak to działa na ogromną jego korzyść. Świetne solo gitarowe i popowa, wpadająca w ucho melodia, która zostaje w głowie. Amy się nie oszczędza wokalnie. Daje z siebie absolutnie wszystko, aż do słodkiej i miękkej utratu tchu przy końcu numeru.

The Bitter Truth jest albumem, którego z pewnością pokochają starzy i nowi fani Evanescence. Posłuchajcie chociażby Feeding The Dark. Znów cofamy się do pierwszej płyty i przypominamy sobie wspomnianą już na początku przeze mnie piosenkę, która stała się hitem - Everybody’s Fool. Feeding The Dark ma właśnie tą charakterystyczną dla zespołu partię gitary i basu i pełnego emocji wokalu Lee, która potrafi z tego zrobić hit hitów. Bardzo spodobała mi się partia perkusji w Wasted On You i niezwykle przejmujący jego tekst: I don’t need drugs, I’m already six feet low, wasted on You, waiting for a miracle. Teksty Amy nie straciły na wartości. To nadal nieustanna walka mroku ze światłem. Nadal bidulka walczy ze swoją przeszłością, co słychać choćby w Use My Voice: Don’t You speak for me, one day soon it’s gonna fall back on You, no more lies, were gonna breakthrough. Największe jednak wrażenie zrobił na mnie utwór Better Without You. Zaczyna się od dźwięku nakręcanej zabawki. Ten dźwięk zaczyna się wyciszać, ale słychać go tak naprawdę przez cały utwór. Amy zawsze miała świetny i mocny głos, ale to, co tutaj usłyszałem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Nigdy nie słyszałem jej w tak wysokich rejestrach wokalnych przy końcówce utworu. Skojarzyło mi się od razu z moim ukochanym Freddiem Mercurym, którego najwyższą skalę głosu odnotowano już u kresu życia, podczas nagrywania The Show Must Go On. Ale Better Without You to jedna z tych piosenek, które naprawdę reprezentują wszystko, czym jest Evanescence. Przede wszystkim - doskonała produkcja.

Chyba nie przesadzę ze stwierdzeniem, że zespół wydał swój najlepszy album od czasów fenomenalnego debiutu Fallen. The Bitter Truth jest jednym z tych tegorocznych muzycznych wydawnictw, po które będę sięgał bardzo często i za każdym razem odkrywał w niej coś nowego. Powrót do wielkiej formy. Gorąco polecam!😍







Bartas✌


W kiszkach aż się przewraca! O największej żenadzie muzycznej roku 2021 słów kilka...

Nie będzie tym razem tak słodko i kolorowo, jak w przypadku dwóch poprzednich recenzji. Choć przyznać się Wam jednak muszę całkiem szczerze, że na samym początku byłem pod dużym wrażeniem tych młodzieniaszków z Michigan. Zerżnąć brzmienie od Led Zeppelin trudno nie jest. Jest wiele takich kapel, które tak mogą dzisiaj zabrzmieć. No, ale zaśpiewać na manierę jednego z najlepszych rockowych wokalistów świata, czyli Roberta Planta, to dopiero sztuka. O zespole Greta Van Fleet usłyszałem w pełni słuchając jednego z wydań Pejzaży Dźwiękiem Malowanych w Radiu Rock Serwis FM. Krótko potem okazało się, że te szczuny szturmem zdobyły świat. Nagroda Grammy za nieautorską EPKę From The Fires, a potem pozytywne recenzje za debiutancki w pełni autorski album Anthem Of The Peaceful Army. Po tym wszystkim oczekiwania były jeszcze większe. 16 kwietnia 2021 roku ukazał się ich drugi album o bardzo pretensjonalnym tytule The Battle At Garden's Gate


Niestety od samego początku można zauważyć, że te oczekiwania nie spełniają wielkich nadziei. O ile otwierający album Had Above słucha się nawet przyjemnie, o tyle już My Way, Soon jest już strasznie wtórny. Uwielbiam psychodelę lat 60-tych, ale tu nie ma nic godnego uwagi. Nuda i niesamowicie wkurwiające jest to gładkie solo Jake’a Kiszki. Właściwie prawie cała płyta muzycznie wydaje się powtarzalna i przewidywalna. Basista Samuel Kiszka zapowiadał się naprawdę dobrze, jako młody i wszechstronny muzyk. Niestety przez znaczną część albumu porzuca swój macierzysty instrument na rzecz organów hammonda. Wychodzi to miałko i kiepsko. Wybacz, Sam, ale drugim Johnem Paulem Jonesem to ty nie jesteś i nie będziesz. 


Od czasu debiutu zespół stara się bardzo nieudolnie zdystansować do porównania z Led Zeppelin. I po co ta ściema? A skąd się wziął tytuł płyty jak nie od Zeppelinowskiego The Battle Of Evermore. A utwór Built By Nations? Przecież to plagiat Black Dog. Posłuchajcie tych zerżniętych riffów i bębnienia Danny'ego. Nie zdziwiłbym się, gdyby Page albo Plant zgłosili sprawę na wokandę. Age Of Machine to jak przez kalkę Age Of Man z debiutanckiego Anthem Of The Peaceful Army, a Tears Of Rain brzmi tak, jakby był pisany w sraczu. Caravel, The Barbarians i Trip The Light Fantastic, brzmi prawie identycznie. To samo tempo, instrumentacja, linie wokalne, a nawet klawisze. Jedyny naprawdę godny uwagi kawałek to Stardust Chords. Fajnie wibruje, jednak to stanowczo za mało. 


Z perspektywy czasu uważam, że moje zainteresowanie tym zespołem powinno było się skończyć na EPce From The Fires. Ten zespół jest strasznie wtórny. W bezczelny sposób kopiuje gigantów rocka, nie mając własnej osobowości muzycznej. Po debiucie Anthem Of The Peaceful Army dałem im jeszcze jedna szansę. Niestety … stracili ją u mnie. Battle At Garden’s Gate to największe rozczarowanie roku. Chłopaki, dajcie sobie spokój. Ja już tego nie kupuję! W kiszkach aż się przewraca!








Bartas✌

sobota, 1 maja 2021

Eksploracja wszechświata czy wszechświat zamknięty. Mariusz Duda - "Claustrophobic Universe"

 

Pandemia sprawiła, że artyści są bardzo produktywni. O czym niejednokrotnie mieliście okazję się przekonać na łamach mojego bloga. Mariusz Duda - lider takich formacji jak Riverside czy Lunatic Soul - do wyjątków nie należy. Pamiętacie zapewne, jak w ubiegłym roku recenzowałem jego pierwszy solowy album zatytułowany Lockdown Spaces. Była to także pierwsza płyta z serii Lockdown Trilogy. 23 kwietnia tego roku ukazała się druga część zatytułowana Claustrophobic Universe. Co ciekawe - różni się on koncepcyjnie i muzycznie od pierwszego. Lockdown Spaces dotyczył ciasnego, ograniczającego charakteru bycia ograniczonym w ograniczonej przestrzeni. Muzyka była naturalnie surowa, duszna i mroczna. Najnowsze dzieło artysty ma jednak w tym wszystkim jakąś logiczną kontynuację poprzednika. Reprezentuje bowiem kreatywną i pełną wyobraźni przestrzeń, którą Mariusz skonstruował, ucząc się radzić sobie z zamknięciem, nagłymi zmianami w integracji społecznej i procesie twórczym. Z tego więc tytułu krążek ten wydawać się może dużo bardziej optymistyczny, momentami też kapryśny, kolorowy, a nawet i zabawny.


Patrząc zarówno na muzykę, jaki tytuł numerów, możesz sobie wyobrazić, że Mariusz leci w inne planety i galaktyki, próbując odważnych nowych kombinacji, smaków albo też wyobrażając sobie lepsze miejsca i czasy. To jednak wszystko dzieje się w jego głowie. Niesamowite, jak wielką wyobraźnie muzyczną ma ten facet. Czego się tknie to złote, a skromne. Album staje się odą dla tych, którzy potrafią wytrwać i tworzyć w każdej przestrzeni, bez względu na to, jaka ona jest. W otwierającym album Knock Lock mamy oszałamiające bity z samplami wokalnymi i niezłym staccato. 2084 jest ciekawym beatem połączonym z eteryczną melodią. Jednak w niektórych utworach chodzi bardziej o budowanie rytmów, a to podoba mi się u Mariusza najbardziej. Przykładem czego mogą być utwory Planets In A Milk Bowl czy I Landed On Mars z niemal transformacyjną atmosferą oraz Waves From A Flat Earth z chwytliwą melodią i słodkimi zniekształceniami. Jednakże do moich ulubionych należą te z drugiej połowy płyty. Escape Pod to niesamowicie rozmarzony kawałek z odbijającą się echem partią fortepianu. Przy pierwszym odsłuchu wprawił mnie nieziemski zachwyt. Lemon Flavored Stars spokojnie mógłby się znaleźć na Fractured - moim ulubionym albumie Lunatic Soul. Zaczyna się od ambientowego grania, po czym przechodzi w ostre zapętlenie. Rewelacja! Utwór tytułowy zaś jest delikatną, wyciszoną eksploracją wszechświata. To wciąż jednak wszechświat, który nadal wydaje się być zamknięty. Kręta elektroniczna melodia jest tak przyjemna, jak sposób, w jaki zderza się z crescendo pod koniec. Zamykający album Numbers And Denials jest odważny i optymistyczny. Przynajmniej na początku. Kończy się w unoszącej się pustce, prawie jak równoczesne uderzenie z powrotem w zamkniętą Ziemię i zagubienie się we własnym wszechświecie. Tak czy inaczej, jest to odpowiednie zakończenie.


Bardzo dobra płyta. Momentami lepsza od Lockdown Spaces. Dobrze słucha mi się jej podczas moich długodystansowych COVID-owych spacerów po okolicy. Dobrze też rozwija moje myśli, gdy robię coś kreatywnego. Mariusz Duda to siła twórcza, która pokazuje nam, że nawet w trudnych czasach można stworzyć świetną, choć wymagającą muzę. Claustrophobic Universe nazywam spotkaniem Jean-Michela Jarre'a i Tangerine Dream z Vangelisem. Z pewnością będzie to jeden z najlepszych albumów elektronicznych roku. Dziękuję, Mariuszu, że sprawiłeś mi taki fajny prezent na moje urodziny😍








Bartas✌

Podnieść poprzeczkę i zachwycić świat. Kilka słów o nowej płycie grupy Gojira - "Fortitude".

Gojira to francuska grupa założona w 1996 roku. Swój debiutancki album zatytułowany Terra Incognita wydała w roku 2001. Teraz po pięciu latach od wydania znakomitego krążka Magma, powracają z siódmym studyjnym albumem zatytułowanym Fortitude. Autor niniejszego bloga i tejże recenzji po raz pierwszy usłyszał o zespole Gojira w 2005 roku, gdy wydali swój przełomowy album From Mars To Sirius. Zaś w 2018 roku po raz pierwszy  i - jak na razie - jedyny miał okazję uczestniczyć w ich niesamowitym koncercie na swoim ukochanym Festiwalu Przystanek Woodstock / Pol’and’Rock. Sam zespół jechał na ten Festiwal jak na kolejny koncert na trasie. Jednak to, co zobaczyli przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Cały zapis koncertu obejrzeć możecie tutaj. Wiedzą doskonale czym zajmuje się Fundacja Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i bardzo chętnie - ku mojej uciesze - wspierają jej działania. 


Jak już wspomniałem, na nowy album przyszło nam czekać 5 lat. Myślę, że się opłacało. Album Magma całkowicie skopał mi dupę i sprawił, że znów zacząłem się tym zespołem interesować. Wraz z najnowszym Fortitude zespół zrobił kolejny duży krok naprzód, zręcznie poszerzając swoją muzyczną paletę. Otwierający utwór Born For One Thing jest iście w stylu Gojiry - okrutny. Wyzwala jednak zdumiewające zderzenie brzmień death metalu i symfonii oraz podniosłych zaśpiewów Joe zmieszanymi z death metalowym growlingiem. Nie jest to niczym nowym, ale nadaje kolorytu. Gitarowe riffy są niesamowicie ciężkie i postrzępione. Zespół od lat zaangażowany jest społecznie w ochronę środowiska. Wokalista powiedział, że gdyby nie był muzykiem, byłby aktywistą ekologicznym w Greenpeace lub Sea Shepherd Conservation Society. Utwór Amazonia jest swoistym traktatem o zagrożeniu dla amazońskiego lasu tropikalnego. Muzycznie wspaniale łączy rdzenne instrumenty ludowe klimatem groove'u i death metalu. W pełni pasji napisany tekst jest swoistym wezwaniem zespołu do działania. Wydany został jako promujący singiel, z którego dochód ma być przeznaczony dla plemion  Guarani i Kaiowa. Fortitude, utwór tytułowy, ma fajny jazzowy nastrój, z przeplatającymi się perkusją i akustycznie brzmiącym basem oraz unoszącymi się marzycielskimi, pozbawionymi słów harmonijnymi wokalami. Utwór ten płynnie przechodzi w The Chant. Dominuje w nim mistyczny i duchowy klimat z niemalże jazzowo-swingową linią melodyczną.  Gitary wykonują elegijne, melodyjne solo, które wraz z riffem opartym na doom metalu nadaje utworowi zarówno harmonijny, jak i ciężki ton. Przeciwieństwem tego jest Sphinx - klasyczny death metalowy numer z pulsującym i trzęsącym się niczym ziemia riffem. Myślę, że doskonale sprawdzi się na żywo, gdy wszystko wróci do normalności. A jeśli miałbym wybrać najlepszy numer na krążku to zdecydowanie byłby to In The Storm. Delikatny początek perkusji, która uderza w burzliwą ścianę dźwięku, a późnej napędza imponująco intensywnym i precyzyjnym bębnieniem oraz grą na basie. Świetna robota Mario Duplantiera i Jeana-Michela Labadie. Nagranie to jest również przesiąknięte w pewnych momentach melodyjnym i harmonijnym klimatem gigantów rocka i metalu progresywnego. Sam zaś tekst mówi o odrodzeniu się osobistej sprawczości. 


Dobra passa Gojiry nie opuszcza. Francuzi na tym znakomitym albumie dowodzą swych pasji, zaangażowania, niespokojnego ducha i ekscytującej muzykalności przekraczającej granice. Dają tym jasno do zrozumienia, że nigdy nie będą stać w miejscu i nadal będą zaskakiwać i zachwycać metalowy świat i nie tylko. Myślę, że jest to - jak na razie - jeden z ulubionych albumów roku 2021. Bardzo mocno polecam😍









Bartas✌

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...