środa, 30 grudnia 2020

Podsumowanie muzyczne roku 2020. Oj, ale się działo!

Nadszedł wielki czas na podsumowanie muzyczne roku 2020. Ktoś kiedyś bardzo słusznie powiedział, że jeśli czasy są ciężkie to muzyka kwitnie. I to potwierdziło się tym roku, Niejednokrotnie pisałem o artystach, którzy zamykali się w swoich domach podczas kwarantanny i nagrywali naprawdę świetne albo przynajmniej bardzo udane albumy. Przesłuchałem w tym roku około 250 płyt, z czego wybrałem najlepszych 25 albumów polskich i 40 zagranicznych. Bez zbędnego pierdolenia - przechodzę do rzeczy. Nie wyjaśniam dlaczego, bo to nie ma sensu. Albo się ze mną zgodzicie albo nie 😉 Po prostu zapraszam do zapoznania się z moją listą osobistą najlepszych utworów ro(c)ku 2020.



Albumy polskie to: 

25. Millenium - The Sin

24. Mikromusic - Kraksa

23. Hunter - Najczarniejsza Płyta Świata (XXXV)  

22. Maleńczuk - Klauzula Sumienia

21. Maciej Meller - Zenith

20. Fren - Where Do You Want Ghosts To Reside

19. Vader - Solitude In Madness

18. Igor Herbut - Chrust

17. Pejzaż - Blues

16. Kapela Ze Wsi Warszawa - Uwodzenie

15. Wojciech Waglewski - Waglewski Gra-Żonie (Reedycja)

14. Mariusz Duda - Lockdown Spaces

13. Renata Przemyk - Live Pol'And'Rock 2019 

12. Majka Jeżowska - Live Pol’and’Rock 2019

11. Lonker See - Hamza

10. Me And That Man - New Man, New Songs, Same Shit, Vol. 1

09. Kazik - Zaraza

08. Krzysztof Zalewski - Zabawa

07. Luxtorpeda - Anno Domini MMXX

06. EABS - Discipline Of Sun Ra

05. Waglewski, Fisz, Emade - Duchy Ludzi I Zwierząt

04. Pink Freud - Piano, Forte, Brutto, Netto

03. Various Artists - The Best Of Najpiękniejsza Muzyka Świata - Podsumowanie 25 lat Festiwalu Woodstock / Pol’and’Rock

02. Lunatic Soul - Through Shaded Woods

01. Kult - Live Pol’and’Rock Festival 2019


Albumy zagraniczne:

40. Fiona Apple – Fetch the Bolt Cutters 

(dosłownie przesłuchana wczoraj, rzutem na taśmę)

39. King Gizzard & The Lizard Wizard - K.G.

38. Witchcraft - Black Metal

37. Fleet Foxes - Shore

36. Haken - Virus

35. Lianne La Havas - Lianne La Havas

34. Motorpsycho - The All Is One

33. Eminem - Music To Be Murdered By

32. Ozzy Osbourne - Ordinary Man

31. Samsara Blues Experiment - End Of Forever

30. Taylor Swift - Evermore

29. Pendragon - Love Over Fear

28. The Waterboys - Good Luck, Seeker

27. My Dying Bride - The Ghost Of Orion

26. Oranssi Pazuzu - Mestarin Kyns

25. Onségen Ensemble - Fear

24. Greg Dulli - Random Desire

23. The Strokes – The New Abnormal

22. Dool – Summerland

21. Ringo DeathStarr - Ringo DeathStarr

20. Metallica & The San Francisco Symphony - S&M2

19. All Them Witches - Nothing as The Ideal

18. Airbag - A Day At The Beach

17. Robert Plant - Digging Deep Subterranea

16. Paradise Lost - Obsidian

15. Deep Purple - Whoosh!

14. Nothing But Thieves - Moral Panic

15. Nick Cave And The Bad Seeds - Idiot Prayer

14. AC ⚡️DC - Power Up

13. Alanis Morissette - Such Pretty Forks In The Road

12. Norah Jones - Pick Me Up Off the Floor

11. Black Stone Cherry - The Human Condition

10. Siena Root - The Secret Of Our Time

09. METZ - Atlas Vending

08. Stone Temple Pilots - Perdida

07. Deftones - Ohms

06. Kalandra - The Line

05. The War On Drugs - Live Drugs

04. Paul McCartney - III

03. Bob Dylan - Rough And Rowdy Ways

02. Bruce Springsteen - Letter To You

01. Pearl Jam - Gigaton  


Odkrycie roku: Kalandra - The Line

Zawiedzenie roku: Green Day - Father Of … All Motherfuckers 

Ulubione piosenki: Seven O’Clock oraz Dance Of The Clairvoyants Pearl Jam oraz Song For Orphans Bruce'a Springsteena.

Singiel, który najbardziej zaskoczył: Dance Of The Clairvoyants Pearl Jam



Wszystkim moim Czytelnikom w nadchodzącym roku 2021 życzę, żebyśmy wszyscy wraz z Nowym Rokiem, wstali silniejsi do walki z tym złym w imię pokoju, miłości i dobra oraz równości w różności. I żeby każdy z nas wywalczył w końcu to, co mu się należy! Także dużo fajnych, nowych dźwięków. Trzymajmy kciuki, by odbyły się w końcu festiwale i koncerty, bo bez tego wszystkiego … no, jakoś słabo. Do siego ro(c)ku!








Bartas✌

sobota, 19 grudnia 2020

Kosmiczna wyobraźnia i życiowe rozkminy starego Beatlesa na kwarantannie. Paul McCartney - III

Jest koniec roku 1969. Za chwilę nastąpi definitywny koniec Beatlesów. Paul McCartney zaszywa się w swoim domu w Londynie i nagrywa cztery utwory, zupełnie sam. W przeważającej części nagrania były na tyle surowe i fundamentalne, by można je było zakwalifikować jako dema i główny punkt zwrotny wynikający z wyszukanych prac studyjnych
Abbey Road i nakładek z Let It Be. Wiosną muzyk wydał swój pierwszy solowy debiut zatytułowany McCartney. Opinie były różne, ale koniec końców album znajdował się na szczycie amerykańskich list przebojów przez trzy tygodnie, a później został uznany przez niektórych za punkt zwrotny nurtu lo-fi pop. Później powstał The Wings, w którym śpiewała jego żona Linda. Kariera tego zespołu trwała prawie 10 lat. Kiedy jednak dobiegła końca, ex-beatles powrócił do solowego grania. Efektem czego był wydany w roku 1980 album II. Na fali modny był wówczas synth-pop, więc idąc z duchem czasu Macca otoczył się w swoim domu w Sussex gamą syntezatorów i miał niezłą zabawę. Album był jednak przyjęty znacznie gorzej od debiutanckiego wydawnictwa sprzed dekady, choć utwór Temporary Secretary po dzień dzisiejszy nosi miano kultu i jest bardzo chętnie wykonywany przez muzyka na koncertach jak również z entuzjazmem przyjmowany przez publiczność. I tak przez te czterdzieści lat te dwa albumu były bliźniaczymi osobliwościami w katalogu McCartneya, kamieniami milowymi, które pomogły nakreślić nową dekadę jego przebogatej solowej kariery. 

I pewnie nie poznalibyśmy kolejnej, właśnie dziś wydanej części III, gdyby nie ta cała cholerna globalna pandemia, która zmusiła Paula do zamknięcia się w domu. A co ma robić muzyk w domu, jak nie nagrywać. W tym momencie każdy jego nowy materiał jest chciwie pożądany przez fanów. Po części pewnie też dlatego, że ten facet nieuchronnie zbliża się do osiemdziesiątki. Młody już nie będzie i nigdy nie wiadomo czy nie będzie to jego ostatni album. Po niemal sześciu dekadach pracy twórczej ludzie są po prostu zajebiście szczęśliwi, że słyszą jego głos. Sam Macca sprawia wrażenie takiego, że nie jest to jeszcze czas na muzyczną emeryturę, bo nie powiedział jeszcze ostatniego słowa: Let It Be. Brzmienie McCartneya - legendarnego talentu do pisania piosenek z nieograniczoną sentymentalną historią po swojej stronie - bawiącego się w swoim wymyślnym domowym studio jest w rzeczywistości jedną z bardziej atrakcyjnych opcji na tym etapie jego katalogu. Jednak tym razem nie podąża za trendami. 


Album rozpoczyna się utworem Long Tailed Winter Bird - pięciominutową uwerturą, która z mocno rytmicznego riffu przekształca się w coś wspanialszego, co jest genialnym przykładem nagrywania albumu w warunkach domowych podczas pandemiii.. W końcu dostajemy bas, perkusję, mocno dotknięty wokal i wiele więcej. Od strony tekstowej jest dość ubogi, jest niczym powtarzającą się mantrą Do You, do-do, do You miss me? / Do You, do-do, do You feel me? Zabieg jest celowy - pamiętajmy w jakiej sytuacji się wszyscy znaleźliśmy To uderzające wprowadzenie sugeruje, że McCartney III będzie lepszy, niż powinien. Artysta oferuje nam przyjemny dobór piosenek, ballad i eksperymentów. Teksty w  innych utworach są dość osobiste. W utworze Deep Down zwierza się ze swojej obsesji na punkcie seksu (Paul, Ty stary zbereźniku). Muzycznie na pozór nic specjalnego się tam nie dzieje, ale piosenka ma w sobie jakiś niesamowity trans, który sprawia, że chcesz jej wysłuchać do końca. Sir Paul świetnie zawsze wypadał w balladach fortepianowych, a jego progresja akordów i linie melodyczne zawsze chwytały za serducho. Mamy na albumie piękny Women And Wives, który jest opisem jego burzliwego życia uczuciowego, zwłaszcza po śmierci Lindy. Hear me, women and wives / Hear me, husbands and lovers / What we do with our lives / Seems to matter to others. To brzmi nieco jak slogan. Find My Way to jeden z najlepszych rockerów, jakie Paul kiedykolwiek napisał. Podobnie jest z resztą z utworem Lavatory Lil, który jest okraszony gęstym i fajnym riffem. Akustyczne zaś The Kiss Of Venus i When Winter Comes przywodzą na myśl słynny Beatlesowski Biały Album i myślę, że mógłby się tam spokojnie znaleźć. Mamy też coś dla fanów bluesa i stoner rocka - Slidin, który przy pierwszym odsłuchu skojarzył mi się z Queens Of The Stone Age. Pretty Boys zaś to bardzo przyjemna akustyczna piosenka, fajna niespodzianka, która jakby zamyka ten nurt lo-fi popowy. 


Moim ulubionym utworem jest centralny punkt albumu, czyli utwór Deep Deep Feeling. Osiem i pół minuty niesamowitej eksperymentalnej podróży. Macca lamentuje w nim jak cudownie, a zarazem jak chujowo jest żyć z intensywnymi myślami i emocjami w związku. Budowa utworu się zmienia, odzwierciedlając emocjonalne wzorce nastrojowe, które towarzyszą każdemu długoterminowemu związkowi. To mieszanka wybuchowa: bluesa, progu, soulu, klasycznej, wczesnej elektroniki i kto wie, co jeszcze. Można doszukać się w niej kontynuacji beatlesowskiego I Want You (She's So Heavy). Absolutny majstersztyk! 


Album może nie jest aż tak spójny jak poprzednio wydany Egypt Station. Niemniej jednak chyba nie mogliśmy się spodziewać lepszego zakończenia roku 2020. Roku, który był usłany smutkiem i tragediami. Muzycznie jednak lśnił jak diament. Tym albumem Macca pokazał, że wciąż mu się chce, że zatęsknił za muzyką, za fanami oraz występami. Siedział na dupie w domu i rozmyślał o życiu, a owocem tego jest świetny III, który w doskonały sposób zamyka trylogię. Ten prawie osiemdziesięcioletni Beatles próbował jakby dogonić starego przyjaciela, który próbuje zrozumieć ten nowy świat. Rzeczywistość, w której wszyscy się znaleźliśmy. I nie powiem - album III nie jest aż tak wielkim odważnym odkryciem jak pożegnalna płyta Bowiego Blackstar, ale jest dowodem na to jak kosmiczną wyobraźnie muzyczną ma facet, który sześćdziesiąt lat temu, wraz z trzema innymi kolegami podbił cały świat. Pozycja bardzo mocno polecana. Coś mi się wydaje, że zamknie pierwszą dziesiątkę moich ulubionych płyt tego roku 😊








Bartas✌

poniedziałek, 14 grudnia 2020

Zdrowa rywalizacja i problemy współczesnego świata. Siena Root - "The Secret Of Our Time"

Dzisiaj zabiorę Was, Drodzy Czytelnicy do Szwecji.
I cóż, że ze Szwecji? - jak to się mawia zwykle w ramach ćwiczeń na dykcję  No, właśnie - i co? A to, że szwedzka scena rockowa ma się wyśmienicie. Jednym z najlepszych tego przykładów jest zespół o nazwie Siena Root. Grupa ta powstała w 1997 roku w Sztokholmie jako trio, ale do 2017 roku składało się z pięciu członków: Samuel Björö (wokal), Matte Gustavsson (gitara solowa), Sam Riffer (gitara basowa, efekty i wokal), Erik Petersson (organy, clavinet oraz syntezator Rhodes) oraz Love „Billy” Forsberg (perkusja, wokal, efekty). W 2004 wydali swój debiutancki album A New Day Dawning. Skład zespołu zmieniał się latami. Przez lata wielu muzyków grało z zespołem na żywo i lub w studiu, w tym KG West z Öresund Space Collective, który wraz z Love Forsberg i Dr. Space stworzył album West, Space & Love i West, Space & Love Vol. II

Szwedzi powrócili właśnie z siódmym studyjnym albumem zatytułowanym The Secret Of Our Time. Trzy lata przyszło nam czekać na kolejne wydawnictwo. Poprzedni album A Dream Of Lasting Peace z 2017 roku namieszał w mojej świadomości dość mocno. Był to dla mnie najlepszy krążek zespołu w karierze. A jak jest przy okazji najnowszego albumu? Okazuje się, że dobre rzeczy przychodzą do tych, którzy czekają, ale w tym przypadku cholernie niesamowite rzeczy przychodzą do tych, którzy czekają. 


Zaskoczeniem jest utwór otwierający płytę, czyli Final Stand. Spodziewałem się mocnej, ziemistej muzyki, bo do tego przyzwyczaiła mnie ta kapela, a tymczasem mamy do czynienia z prostym hard rockowym graniem. To bardzo fajnie, że pokazują swą zdolność do przekraczania moich oczekiwań. Zaskoczenia są nie tyle muzyczne, co wokalne. Do zespołu dołączyła tym razem kobieta, która nazywa się Zubaida Solid. Jej głos bardzo dużo wnosi do tej muzyki. Idąc dalej mamy inspirowany twórczością Deep Purple z tych najlepszych czasów, utwór Siren Song. Cała jego konstrukcja mocno może wryć się w banię. Jest to też kolejna piosenka, która prezentuje wspomnianą wokalistkę od jak najlepszej strony. Potrafi ona połączyć charakter byłych męskich głosów w zespole i stworzyć coś unikatowego. Ma pewne zadatki na liderkę, która może poprowadzić ten zespół w konkretnym celu. 


Rządzi na tym albumie niewątpliwie, ale nie jest aż taką znowu zepsutą egoistką. Jest w tej kapeli druga wokalistka, której głos stanowi bardzo dobre uzupełnienie - Lisa Lystam. Przykładem czego jest kompozycja Organic Intelligence. Zajebista wręcz, a słuchając jej ma się wrażenie jakby panie rzucały sobie pojedynek na głosy. Wers po wersie. Niemniej jednak efekt tego jest o tyle znakomity, że jest to zdrowa rywalizacja, która tworzy harmonie wokalne obu pań. Słuchasz i masz ochotę kibicować obu. Jeśli jednak miałbym wybrać między Lystam, a Solid to chyba jednak wygrywa ta druga. Ma potężną skalę głosu. Uwielbiam to, jak jest w stanie przejść z niższego, gładkiego dolnego rejestru aż do nieco uduchowionego, szorstkiego górnego rejestru. Nie zrozumcie mnie źle, Lystam jest absolutnie znakomitą wokalistką. Przykładem czego jest choćby absolutna perełka z partią sitaru -  Daughter of the Mountains. Jest to jej najlepsze wykonanie na albumie. Jednak to Solid wygrywa wszystko. Co jest jeszcze warte uwagi? Subtelnie rozpoczynający się Mender, który ciekawie kontrastuje z popisami gitarowymi. In Your Head, który przyprawia o zawrót głowy przez szaleńczą partię organów Hammonda czy instrumentalny pełen bluesa i psychodeli przełomu lat 60-tych i 70-tych. Najbardziej zaś przebojowym numerem jest When A Fool Wears The Crown, a wieńczący album Imaginary Borders zawiera wspaniałe partie fletu i delikatny wokal. 


Trzeba przyznać, że po wydaniu A Dream Of Lasting Peace poprzeczka została podniesiona dość wysoko. I jak dla mnie The Secret Of Our Time detronizuje poprzednie dokonania o głowę. Nie ma tu ani jednej złej piosenki. To nie jest tylko świadectwo rozwoju Siena Root, ale dowód na to, że w tym zespole nie brakuje pomysłów, także w warstwie tekstowej. Krążek jest koncept albumem i opowiada o współczesnych problemach ludzi, którzy są rozdarci między światem cyfrowym, a tym naturalnym. Wszystko się układa w jedną całość. Zespół nie stoi w miejscu, myśli przyszłościowo, ale tez nie poddaje się naciskom komercyjnym i robi swoje. Nie wiem jak Wy, Drodzy Czytelnicy, ale ja będę do tej płyty bardzo często wracał nawet w kolejnych latach. Polecam 😊








Bartas✌


czwartek, 10 grudnia 2020

Nie osiąść na laurach, utrzymać się na szczycie. O piątym albumie Queen "A Day At The Races" słów kilka...

Po wydaniu czwartego albumu
A Night At The Opera i wielkim sukcesie singla Bohemian Rhapsody zespół Queen mógł odetchnąć z ulgą. Nie rozpadli się, mogli dalej tworzyć piękną muzykę. Byli na szczycie, ale nie osiedli na laurach. Robili wszystko, by z tego szczytu nie spaść, utrzymać się na nim. Chcieli nagrywać kolejne, równie dobre albumy. Niemalże rok po wydaniu Nocy w Operze, 10 grudnia 1976 roku, ukazał się piąty studyjny album Queen zatytułowany … A Day At The Races. Tytuł nawiązuje do poprzednika i również wzięty jest od tytułu filmu Braci Marx. Mając odpowiednie środki finansowe na korzystanie ze studia nagraniowego w lipcu 1976 roku weszli do studia The Manor, by rozpocząć pracę nad albumem. Po raz pierwszy muzycy sami zajęli się produkcją wraz z pomocą inżyniera dźwięku Mike’a Stone’a. Tym razem Roy Thomas Baker, który produkował pierwsze cztery albumy, dostał wolne. Do końca lipca 1976 roku muzycy nagrali podstawy do sześciu utworów Good Old Fashioned Lover Boy, The Millionaire Waltz, You Take My Breath Away, Simple Man (White Man), Drowse i Somebody To Love, ale w krótszej wersji, bez sekcji klaskania. 

Wyścig konny, Kempton Park, 16 paździenika 1976r.

Po niedługiej przerwie wrócili pod koniec września ponownie do studia, by ukończyć album Na początku października członkowie oficjalnego fanklubu Queen zostali powiadomieni o powstaniu albumu. Wysłano list, w którym wspomniano, że wyjdzie nowy album i prawdopodobnie jego tytuł to A Day At The Races, ale nie zostało to jeszcze potwierdzone. Wspomniano także, że singiel nie został jeszcze wybrany, ale że Freddie napisał jakiegoś wiedeńskiego walca. Smaki się wyostrzały coraz bardziej. 16 października 1976 roku Queen wzięli udział w … wyścigu konnym w Kempton Park. Tam zatwierdzono oficjalnie tytuł albumu. Pozostałą część sesji muzycy spędzili na dogrywaniu i nagrywaniu kilku utworów. Pełna wersja Somebody To Love została zmiksowana w Sarm West 22 października 1976 r. White Man został ukończony i zmiksowany 24 października 1976 r.  Long Away powstał 26 października 1976 r. wraz z kopią Lover Boy (Good Old Fashioned Lover Boy). You Take My Breath Away powstała 2 listopada 1976 r. Album  został ukończony 19 listopada 1976 roku. Przejdźmy do konkretów.


Album otwiera jeden z najbardziej zajebistych rockowych riffów ever i nieodłączny punkt niemal każdego koncertu. Utwór Tie Your Mother Down autorstwa Briana Maya.. Gitarzysta Queen napisał go na szczycie wulkanu na Teneryfie. Powstawał już w 1968 roku, a więc przed powstaniem grupy Queen. Wysłano go tam, aby wyposażył nowe obserwatorium astronomiczne na zboczu Pico de Teide, a przy okazji przeprowadził obserwacje konieczne do napisania pracy doktorskiej. Siedział tam zupełnie sam i słuchał Beatlesów. Jak sam stwierdził - bardzo mu to odpowiadało, bo był zauroczony tym niezwykłym, odludnym miejscem. I pewnego razu siedząc sobie tam na tym szczycie Pico de Teide wziął gitarę i zaczął grać, a riff, który mu przyszedł do głowy, rozwinął później w Tie Your Mother Down. Podkreślić należy, że Brian nie miał ze sobą gitary Red Special tylko jakąś tam zwykłą, niewielką klasyczną gitarę. Nie pamięta co się z nią stało. Utwór został wydany na singlu 4 marca 1977 roku. O czym jest tekst? Roger Taylor nie wie tego do dziś. You Take My Breath Away to przepiękna ballada fortepianowa Freddiego, którą śmiało można nazwać siostrą bliźniaczą Love Of My Life. Temat utworu jest podobny. Wszystkie chórki i wokale to robota Freddiego. Premierowe wykonanie na żywo miało miejsce na długo przed oficjalnym ukazaniem się na płycie, 18 września 1976 w Hyde ParkuLong Away to kompozycja Briana. Jest jedną z niewielu utworów, gdzie gitarzysta nie używa wyłącznie swojej słynnej gitary Red Special. Pojawia się też tutaj dwunastostrunowa gitara. Początkowo chciał użyć gitary Rickenbackera (taką jaką miał John Lennon), ale nie mógł dojść do ładu jeśli chodzi o gryf, bo był za cienki na jego długie palce. Utwór z pozoru wesoły i lekki, zbliżony stylistycznie nieco do 39, ale znaczenie jest smutne i nostalgiczne. Jak cały Brian czasem bywał. Zrobić utwór, będący totalnym pastiszem, ale za to z klasą? TYLKO QUEEN! Tylko Freddie coś takiego mógł zrobić. Nie dziwota, bo zawsze był artystą wszechstronnym i eklektycznym. Eklektyzm był muzyczną domeną Queen. The Millionaire Waltz dedykowany managerowi Queen i Eltona Johna - Johnowi Reidowi. Konstrukcja utworu jest tak szalona, że aż genialna. Na początku Freddie uderza w akord na 3/4, po czym wchodzi John ze swoją linią basem, wtórując mu. Tempo często się zmienia, a nawet jest moment, który przypomina nieco początek trzeciej części utworu Bohemian Rhapsody, grany już na 4/4. Później mamy walca - um papa, um papa, um papa, um papa - gdzie gra Freddie na pianinie, a Brian wtóruje przecudną majestatyczną wręcz jak na Queen przystało solóweczką. No, genialny utwór! A nasz nieśmiały i cichy John? Napisał You And I. Tu można się doszukać odniesień do jego pierwszego wielkiego hitu z poprzedniej płyty - You're My Best Friend. Nigdy nie zagrany utwór na żywo znalazł się na drugiej stronie singla Tie Your Mother Down 4 marca 1977 roku. Ładna, lekka ballada, z mroczniejszym środkiem i fajnymi chórkami - tu turu turu turu turu - i pogodnym zakończeniem. Tak kończy się pierwsza strona albumu.


Odwracamy płytę na drugą stronę i co my tutaj mamy? Wielki przebój Queen, autorstwa Freddiego - Somebody To Love. Był pierwszym singlem promującym album. Wydano go 12 listopada 1976 roku. Kiedy się go raz posłucha zapadnie w pamięć na wieki. Niby wesoły, przebojowy do zanucenia. W warstwie tekstowej jest on raczej smutny. Autor wyraża żal do Boga/Siły Wyższej i pyta jaki jest sens życia samemu. To cały Freddie - kochany, ale z drugiej strony bardzo samotny. Często powtarzał: Możesz być bardzo kochany, a jednocześnie bardzo samotny. Freddie daje tutaj niesamowity popis wokalny w towarzystwie chórkowych aranży. Porusza się w bardzo szerokiej skali głosu - od pełnego G#2 do falsetu G#5. Uwielbiał gospel. Był wielkim miłośnikiem zmarłej Arethy Franklin. I to właśnie pod jej wpływem napisał ten znakomity utwór 20 kwietnia 1992 roku na koncercie w hołdzie Zmarłemu Wokaliście utwór zaśpiewał także Wielki Nieobecny George Michael. Poradził sobie znakomicie!  Ale nikt się z Freddiem równać nie może. Idąc dalej mamy White Man - kompozycja Briana Maya. Chyba najtrudniejsza jeśli chodzi o tematykę - imigranci. Przypomina troszkę pod niektórymi aspektami The Prophet's Song. Warte posłuchania. Freddie w latach 70-tych mocno lubował się vodevilowych brzmieniach, czego dał wyraz już w utworze najpierw Killer Queen z albumu Sheer Heart Attack, a potem Lazing On A Sunday Afternoon i Seaside Rendezvous z albumu A Night At The Opera. Kolejną zaś jego kompozycją, zahaczającą o pastisz, jest Good Old-Fashioned Lover Boy. Czwarty singiel promujący album A Day At The Races i został wydany na minialbumie Queen’s First EP wraz z utworami: Death On Two Legs, Tenement Funster i White Queen. Ciekawostką jest fakt, że w chórkach pojawia się głos nieżyjącego już, wspomnianego na początku, inżyniera dźwięku Mike'a Stone'a. Lekki i frywolny utwór, który fajnie poprawia nastrój Możemy go także znaleźć na pierwszej części składanki z największymi przebojami grupy  W czerwcu roku 1977 zespół wykonał go na żywo w programie Top Of The Pops, a partię chórkową wspomnianego inżyniera wykonał Roger. No, właśnie. A czy Pan Taylor też ma coś zaprezentowania na tym albumie? Jasne! utwór Drowse to taka siostra bliźniaczka I'm In Love With My Car. Charakteryzuje się sennym klimatem, mocnym wokalem i gęstym brzmieniem gitary oraz dobrze nastrojonymi bębnami. Bardzo podobne metrum. To przedostatni utwór na płycie. W roku 2014 znalazł się na składance Queen Forever Niepotrzebnej składance z piękna okładką. Album zamyka piosenka Teo Torriatte (Let Us Cling Together) została napisana przez Briana dla japońskich fanów. Rozpoczyna się bardzo delikatnym motywem fortepianowym Briana, z nieco smutnym i refleksyjnym śpiewem Freddiego, po czym przechodzi w wpadający w ucho, bardzo pogodny tekstowo refren. Let Us Cling Together, czyli trzymajmy się mocno razem. Na koncertach w Japonii był to stały punkt programu, gdzie wokalista śpiewał na przemian z publiką. Jest to jeden z trzech utworów Queen, gdzie część tekstu jest nie śpiewana po angielsku, druga to Mustapha z wymyślonym przez Freddiego arabskim, a trzecia Las Palabras De Amor.


Album zadebiutował na pierwszym miejscu w Wielkiej Brytanii, Japonii i Holandii. Uplasował się piątej pozycji amerykańskiego Billboard 200 i osiągnął status złotej płyty w Stanach Zjednoczonych, a następnie osiągnął status platyny w tym samym kraju. W ogólnokrajowym plebiscycie BBC w 2006 roku znalazł się na 67 pozycji albumów wszech czasów.. Queen nie spoczęli na laurach, parli do przodu, wznosząc się na same szczyty. Świat coraz bardziej stawał przed nimi otworem. Jazda absolutnie obowiązkowa. WSTYD NIE ZNAĆ I NIE MIEĆ! 😊








Bartas✌



środa, 9 grudnia 2020

Dać pełną swobodę. 40 lat ścieżki dźwiękowej Queen do filmu "Flash Gordon".

Niecałe sześć miesięcy po pojawieniu się albumu
The Game, grupa Queen zaskoczyła wszystkich, wydając oryginalną ścieżkę dźwiękową do filmu science fiction Flash Gordon w reżyserii Mike'a Hodgesa. Film był wyprodukowanu przez przez Dino De Laurentiisa, ze scenariuszem Lorenzo Semple Jr. W eklektycznej obsadzie znaleźli się przyszły aktor Jamesa Bonda, Timothy Dalton, weteran Max von Sydow, Melody Anderson i Chaim Topol. Praca nad tą ścieżką dźwiękową była cicha, utrzymywana w tajemnicy, aby nie osłabić wpływu premiery filmu, który wszedł na ekrany kin 11 grudnia 1980 roku. Podobnie jak album The Game, nagrania odbywały się w odrębnych partiach. Queen i producent Reinhold Mack pracowali w monachijskiej krainie muzycznej, kończąc pracę nad The Game. To było oznaką ich płodnej etyki pracy, że żaden album nie kompromitował drugiego. Sesje do ścieżki dźwiękowej zaczęły się na początku 1980 roku. Nagrania miały miejsce głównie w House and Advision Studios w zachodnim Londynie. Kierownikiem muzycznym był tym razem Brian May, ale każdy z członków Queen miał swój wkład. Warto wspomnieć, że muzycy w swojej twórczości nie używali syntezatorów aż do albumu The Game. Ten album był pierwszym, na którym ten instrument został użyty i pozostał z nimi już praktycznie do końca. Na ścieżce do Flash Gordon mamy go co nie miara, a zespół - używając go - skorzystał z okazji, by stworzyć żarliwą mieszankę rocka i progresywnej elektroniki, w pełni pasującą do ścieżki dźwiękowej filmu. Chcieli, aby muzyka pasowała do akcji, więc połączyli dialogi z muzyką. May i zespół postanowili dopasować się do hiperrzeczywistości klimatycznej akcji i odnieśli wspaniały sukces.

Ludzie De Laurentiisa nawiązali pierwszy kontakt, aby zapytać, czy Queen napisałby muzykę do filmu pod koniec 1979 roku, chociaż ten włoski producent tak naprawdę nie wiedział nic o zespole, ponieważ nigdy nie słuchał muzyki rockowej. Jego pierwsze pytanie dotyczące informacji o łączniku brzmiało: Kim są te królowe? Brian wspominał później Obejrzeliśmy dwadzieścia minut skończonego filmu i uznaliśmy go za bardzo dobry... Chcieliśmy skomponować coś, co mogłoby żyć swym własnym życiem, a nie służyć jedynie jako tło dla akcji. Pod wieloma względami było to pionierskie przedsięwzięcie, zwykle wcześniej hamowano zapędy grup rockowych i proszono je o napisanie durnej muzyczki, która brzęczałaby gdzieś z tyłu, podczas gdy nam dano pełną swobodę. Mogliśmy robić co chcemy, pod warunkiem, że będzie to pasowało do całości filmu. Po amerykańskiej trasie promującej The Game zespół zrobił sobie przerwę w październiku. Ogarniając jednak, że deadline się zbliża nieuchronnie, szybko przystąpili do dokończenia ścieżki dźwiękowej. Jeden utwór, The Hero, został nagrany w studiu Utopia w Londynie, zaledwie kilka dni przed wysłaniem taśm do masteringu. Brian i Mack połączyli charakterystyczne rockowe gitary i bogaty akompaniament syntezatorowy, a także nie mieli problemu z integracją dodatkowych aranżacji orkiestrowych Howarda Blake'a - kompozytorowi z Londynu, któremu również przydzielono napięty harmonogram. Zarówno Blake, jak i Queen byli nominowani do nagrody BAFTA za swoje wysiłki, chociaż większość prac Howarda nigdy nie trafiła do filmu.


Zdjęcia z trasy po USA

Album ukazał się 8 grudnia 1980 roku. Celowo jednak zostawiłem jego prezentację na dziś, na 9 grudnia. Wydanie krążka zbiegło się z tragiczną wiadomością o zabójstwie Johna Lennona przed jego mieszkaniem w Nowym Jorku. Następnego dnia, podczas koncertu Queen w londyńskiej Wembley Arena, muzycy złożyli hołd, grając swoją wersję Imagine. W przypadku albumu Flash Gordon grupa Queen zachowała praktyczne podejście. To był pomysł zespołu, by użyć fragmentów dialogów, aby nadać płycie poczucie narracji i struktury. Mimo, iż kierownikiem całego przedsięwzięcia był Brian, który zawsze miał ciągoty do kosmicznych dźwięków (w końcu fizyk i astronom z wykształcenia, z doktoratem uzyskanym po latach, w 2007 roku) to jednak Freddie także nie próżnował.  Wokalista wykorzystał swoje umiejętności projektowania graficznego (w końcu miał dyplom z grafiki i projektowania), aby stworzyć charakterystyczne logo Flash Gordon. Wnętrze krążka przedstawia czterech członków Queen zabranych na trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych, a Freddie ma na sobie koszulkę Flash.


Epickie otwarcie Briana, Flash’s Theme, zostało wydane jako singiel i jest jednym z zaledwie dwóch utworów na albumie, które zawierają formalne wokale, w których gitarzysta i Mercury pracują w duecie, a Roger Taylor dodaje niesamowitą wysoką harmonię. May gra na fortepianie koncertowym Bösendorfer Model 290 Imperial, który ma 97 klawiszy i jest opisywany jako Rolls-Royce wśród fortepianów. Jest też syntezator Oberheim OBX, który znakomicie wplata się w klasyczne brzmienie gotary Briana. Druga piosenka z prostym wokalem, The Hero, nie doczekała się ani singla, co wielu fanów Queen wciąż uważa za straconą szansę, ponieważ jest to klasyczny Queen, nieco przypominający wczesne wspaniałe utwory, takie jak Seven Seas Of Rhye. Obie piosenki pojawiły się na współczesnych koncertach Queen i zostały entuzjastycznie przyjęte. Reszta Flash Gordon, choć w dużej mierze instrumentalna (plus niektóre kluczowe przerywniki dialogowe), nadal nosi wszystkie cechy, które posiadali w sobie Mercury, May, Deacon i Taylor. Wzmocnione spektakularnymi syntezatorami i efektami trzewnymi, które pobudzają emocje i pobudzają wyobraźnię. Flash To The Rescue Briana jest napędzany perkusją, a Battle Theme fantastyczny pokaz gitarowego rocka, który buduje napięcie przed Marszem Weselnym Richarda Wagnera (lub motywem ślubnym), otrzymuje wspaniały elektroniczny restart z bujnymi orkiestracjami gitarowymi. Wszyscy czterej członkowie mają wkład w piosenkę Football Fight Freddiego, która pochodzi z sesji Musicland. Roger i John również pokazują swoją zręczność przy syntezatorze podczas In The Space Capsule (The Love Theme) oraz kontrastującego In The Death Cell (Love Theme Reprise) z  krótkim Execution Of Flash Deacona kolejna atrakcja, dzięki eterycznemu wokalowi Freddiego. Połączenie uroczej melodii Mercury’ego z partyturą Howarda Blake'a w Kiss (Aura Resurrects Flash)” - głównym utworze nagranym w Monachium - jest bardziej logiczne, podobnie jak współpraca May i Blake'a przy The Hero jako idealna koda. Wracając do tego albumu, 40 lat później, uderza nas to, jak zaawansowana jest całość. Crash Dive On Mingo City. To kolejny epos, podczas gdy rozstawione linie syntezatora Freddiego w The Ring (Hypnotic Seduction Of Dale przywołują zewnętrzne światy galaktycznego mroku. Sekcja rytmiczna jest w pełni zaangażowana, a Taylor zanurza się w perkusyjno-symfonicznej skali projektu, która daje mu przestrzeń do eksploracji pełnego zakresu tympanonów. Deacon zapewnia odpowiednie poczucie spokoju w Arboria (Planet Of The Tree Men)


Wydanie z 2011 roku 
Album osiągnął 10 miejsce na brytyjskich listach przebojów i 23 miejsce w USA.  Queen nie wydałby kolejnego albumu studyjnego przez ponad rok, chociaż wszechwładne Greatest Hits wypełniły tę lukę zadziwiającą ilością platyny. Niektórzy krytycy obejrzeli wówczas film
Flash Gordon, chociaż ścieżka dźwiękowa była powszechnie chwalona. W późniejszych latach stał się albo grzeszną przyjemnością, albo kultowym faworytem, ​​w zależności od tego, skąd pochodzisz. Natomiast jako album Queen jest po prostu solidnym przykładem ich kreatywności. Flash na pewno, zabawny oczywiście, ale zawsze trzyma poziom. Wydanie wznowiono na całym świecie 27 czerwca 2011 (z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych i Kanady, gdzie został wydany 27 września 2011 r.) w ramach 40-lecia (nie)istnienia zespołu. Tak, ja wiem, wredny jestem, ale taka prawda - Queen tylko w oryginalnym składzie. Warto, naprawdę warto go mieć. Przecież to Queen, do jasnej cholery! 😊







Bartas✌

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...