sobota, 31 października 2020

Historia pewnego utworu, który uratował pewien zespół przed rozpadem. 45 lat singla "Bohemian Rhapsody" grupy Queen

Tak jak wczoraj zapowiadałem na moim Instagramie - dzisiaj swój wpis na blogu poświęcę historii pewnej piosenki, która ukazała się 45 lat temu.
Bohemian Rhapsody grupy Queen. Myślę, że nie trzeba być aż tak wielkim znawcą muzyki tego zespołu albo w ogóle znawcą muzyki, by nie znać tego niesamowitego utworu, który po dzisiaj wyłamał się ponad wszelkie ramy muzyczne i wciąż brzmi świeżo. Gdyby nie singiel Bohemian Rhapsody to myślę, że zespół Queen przepadłby wraz z czwarta płytą i nie świętowałby kolejnych wielkich triumfów. Nie usłyszelibyśmy kolejnych wielkich hymnów, przebojów i standardów. Owszem, zespół miał swój mały hit, który dotarł do 10 miejsca list przebojów - Killer Queen. Ale to Cygańska Rapsodia sprawiła, że odnieśli tak wielki sukces i zyskali status wielkich gwiazd, raz na zawsze zapisując się na kartach historii muzyki popularnej. Utwór zaliczany jest do czołówki największych arcydzieł w historii muzyki współczesnej  Jak go tworzono? Zapraszam do lektury. 

Bohemian Rhapsody
jest od początku do końca skomponowany przez Freddiego. Znaczną część tekstu wokalista Queen pisał i komponował w swoim mieszkaniu na Holland Road w dzielnicy Kensington. I choć miał wykształcenie muzyczne, osiągając we wczesnej młodości czwarty stopień z nauki gry na pianinie, to jednak melodie i akordy zapisywał za pomocą liter. (nawiasem mówiąc: pozostali członkowie także nie radzili sobie dobrze z zapisem nutowym, komponując swoje utwory) Freddie miał specjalny notes, w którym zamieszczał wszystkie możliwe pomysły na na utwór. Jak mówi pozostała trójka - był to zapis pełen liter i słów. Gdy Roger Taylor usłyszał zarys melodii, popadł w zachwyt - była piękna - powiedział. 

Nagrania utworu rozpoczęto w Rockfield Studio 1 dokładnie 24 sierpnia 1975 roku. Korzystano także z czterech innych studiów nagraniowych - Roundhouse, SARM (East), Scorpion i Wessex  Szefem całego przedsięwzięcia był oczywiście Freddie, który doskonale wiedział jak ma utwór wyglądać od początku do końca. Muzycy nagrywali Rapsodię przez 3 tygodnie, harując jak te woły, po 12 godzin dziennie, na 200 osobnych ścieżkach. Jak już wspomniałem całym koordynatorem przedsięwzięcia był Freddie, który wiedział jak utwór ma wyglądać. Już wtedy był miłośnikiem opery. Postanowił więc ten gatunek wpleść do utworu. Prym wiedzie tu Roger, który wówczas osiągał tony psiego gwizdka, oraz Freddie, który wówczas nie był chyba jeszcze do końca świadom swej także ogromnej skali głosu. Posłuchajcie, jak to brzmi część operowa w wersji a capella. Brian May opowiadał, że riff gitarowy rozpoczynający trzecią część utworu, nie był - jak to bywało zwykle wcześniej i później - jego autorstwa, ale ... właśnie autorstwa Freddiego. Wokalista znał trzy/cztery akordy gitarowe na krzyż (nauczył się ich w 1972 roku), ale to nie przeszkodziło, by pokierować kolegą, by ten mógł zagrać ten jakże zabójczy riff! Fred użył pianina i w ten sposób powstała część trzecia utworu.

O czym jest tak naprawdę ten tekst? Freddie zawsze podkreślał, że swoje teksty zostawia do indywidualnej interpretacji słuchacza. Nie inaczej było z Bohemian Rhapsody. To był czas w muzyce rockowej, gdy pisało się głównie teksty baśniowe, bajkowe, mistyczne. We wczesnych nagraniach Queen również można doszukać podobnych klimatów. Tekst Bohemian Rhapsody jest naprawdę mistyczny. Brian i Roger w 2000 roku mówili, że utwór mówi o młodym chłopcu, który przypadkowo zabija człowieka, a następnie sprzedaje duszę diabłu. Czeka go egzekucja. W noc przed nią wzywa po arabsku Boga - "Bismillah" - przybywają anioły, a on odzyskuje duszę z rąk Szatana. Niektórzy interpretują słowa piosenki w kontekście dzieciństwa Freddiego oraz jego rodzinnego kraju, Zanzibar, jak również emigracji zeń do Europy w 1964 roku, z powodu krwawej rewolucji tamże toczonej.


W piosence pojawiają się także:

- Scaramouche – postać komedii dell’arte, przedstawiająca pochodzącego z Neapolu żołnierza-samochwałę; również filmy z 1923 i 1952 roku o tym tytule;

- Fandango - ma ono dwa znaczenia: taniec ludowy lub zatańczyć fandango czyli być powieszonym, a więc strach przed straceniem jako kara za zabójstwo

- Figaro (fr. fryzjer) to m.in. postać lokaja hrabiego Almavivy z oper (np. Wesele Figara i Cyrulik sewilski)

- Galileo – może być albo Galileusz albo ... Jezus Chrystus, czyli Galilejczyk

Belzebub – jedno z biblijnych określeń Szatana, księcia demonów (Ewangelia Mateusza 12,24);

- Bismillah – arab. w imię Boga, czyli Allaha (zwrot, który rozpoczyna prawie każdą surę Koranu).

Freddie chciał wydać utwór na singlu w 1975 roku. Niestety rynek muzyczny w tamtych czasach miał jedną radykalną zasadę - 4 minuty utworu to maksimum, gdy Bohemian Rhapsody trwało 5 minut i 55 sekund. Ówczesny manager, Pete Brown, próbował wpłynąć na Freddiego, by ten zmienił decyzję, bo może się skończyć ewentualną klapą. John Deacon również nie podzielał pomysłu kolegi, zgadzając się prywatnie z Brownem. Wytwórnia zgodziła się na wydanie piosenki na singlu pod warunkiem, że zostanie on skrócony i poddany obróbkom. Zespół się na to nie zgodził, a wytwórnia końcu się ugięła pod naciskiem zespołu. I Bogu niech będą dzięki.


Mówi Wam coś nazwisko Everett? Kenny Everett, a właściwie Maurice James Christopher Cole. To DJ radiowy. To właśnie jemu zespół Queen zawdzięcza promocje "Rapsodii". Nikt nie chciał tego w radiu puścić. Freddie dość przekornie przekazał mu kopię z nagraniem, zaznaczając, że jest ona tylko dla niego i że nie może tego puszczać na antenie swojej audycji! Prezenter zrobił totalnie na odwrót. Najpierw fragmenty, a później całość. I tak pewnego dnia Rapsodia została zaprezentowana aż 14 razy. Za nim poszły inne stacje radiowe! I w ten sposób zespół Queen miał swój numer jeden w Wielkiej Brytanii. Po raz pierwszy na żywo został zaprezentowany 14 listopada 1975 roku w Liverpoolu. Jak pewnie wielu z Was zauważyło wersja koncertowa znacznie różni się od studyjnej. Dlaczego? Mówi Brian May: Bohemian Rhapsody nie jest utworem, który można grać na żywo. Wielu ludziom nie podoba się, że schodzimy wtedy ze sceny. Ale mówiąc szczerze, wolę zniknąć niż grać do taśm. Wolę podchodzić do tego uczciwie i mówić: Słuchajcie, to nie jest piosenka, którą można zagrać na scenie. Powstała dzięki nałożeniu wielu warstw w studiu. Przedstawimy ją, bo wiemy, że chcecie ją usłyszeć.

Zespół Queen był bardzo nieprzychylny występom z playbacku. Został zaproszony do słynnego Top Of The Pops, ale grał wtedy trasę koncertową. Zamiast tego zrobili coś, co dało początek pełno panoramicznym i pełnometrażowym teledyskom. Reżyserem był Bruce Gowers, a nagranie miało miejsce w listopadzie 1975 w Elstree Studios. John Deacon przedstawia to tak: Ludzie kręcili już wcześniej klipy, bo mieli taśmę filmową. Z nami to był kompletny przypadek. W tym okresie mnóstwo koncertowaliśmy i wiedzieliśmy, że nie będziemy w stanie wystąpić w Top Of The Pops. Nasi managerowie mieli kamerę przenośną, więc nagraliśmy teledysk w jakieś cztery godziny. Ciekawostką jest fakt, że Freddie gra na tym samym fortepianie, na którym grał Paul McCartney podczas nagrywania Hey Jude. Utwór Bohemian Rhapsody po śmierci Freddiego znów stał się absolutnym numerem one, spędzając na liście pięć tygodni. Na podwójnej stronie A umieszczono utwór These Are The Days Of Our Lives.

W 1992 roku piosenka zyskała znów popularność w Stanach Zjednoczonych po tym, jak pojawiła się w scenie filmu Wayne’s World. Tytułowy bohater i jego przyjaciele machają głowami w samochodzie po części operowej i pod koniec numeru. Reżyser filmu Penelope Spheeris, wahała się z tym pomysłem, bo nie do końca pasował do głównych bohaterów, którzy byli fanami mniej ekstrawaganckiego hard rocka i heavy metalu. Mike Myers jednak nalegał, by piosenka się pojawiła w scenie. W związku z tym ukazał się nowy teledysk, w którym fragmenty filmu przeplatały się z materiałami z oryginalnego wideo Queen, a także z materiałami na żywo zespołu. Myers był przerażony, że wytwórnia miksowała klipy z Wayne's World z oryginalnym teledyskiem Queen, obawiając się, że to zdenerwuje zespół. Poprosił wytwórnię, aby powiedziała Queen, że nagranie to nie był jego pomysł i przeprosił ich. Jednak zespół wysłał odpowiedź, mówiąc po prostu: Dziękujemy za użycie naszej piosenki. To zdziwiło Myersa, który odpowiedział: Dziękuję Wam za to, że pozwoliliście mi dotknąć rąbka swoich szat! Wersja wideo Bohemian Rhapsody z Wayne's World zdobyła Queen swoją jedyną nagrodę MTV Video Music Award za Najlepszy teledysk z filmu. Kiedy pozostali członkowie Brian May i Roger Taylor weszli na scenę, aby odebrać nagrodę, Brian May był wzruszony. W końcowej scenie wideo, pozy zespołu z klipu z oryginalnego klipu Bohemian Rhapsody przekształca się w identycznie ułożone zdjęcie z 1985 roku, po raz pierwszy przedstawione w teledysku do One Vision.


Kochani, mam nadzieję, że historia opisana przeze mnie, na podstawie wieloletniej wiedzy i badań, Wam się spodobała? 45 lat, a wciąż brzmi świeżo. Jestem absolutnie pewien, że będzie zachwycać kolejne pokolenia. Będą słuchały go nasze dzieci, wnuki i prawnuki.






Bartas✌

środa, 28 października 2020

Nowości Ze Świata. Queen - "News Of The World"

 

Jest 28 października 2020 roku. Piękna, słoneczna, jesienna pogoda. Mamy dzisiaj dwie Królewskie rocznice. Tego dnia roku 1977 ukazał się szósty album grupy Queen “News Of The World”. Tego samego dnia, ale roku 1991, na kilka tygodni przed śmiercią Freddiego, druga część składanki z największymi przebojami grupy. Ja jednak chciałbym się pochylić nad tym pierwszym albumem. Historia jego jest niezwykle ciekawa, albowiem na przełomie 1976/77 światem muzycznym zawładnął punk rock. Nurt bardzo niebezpieczny dla wielu istniejących wówczas rockowych gigantów. Zanikał rock progresywny, postawiono na minimalizm muzyczny. W tym samym czasie zespół Queen wydał swój szósty studyjny album pt News Of The World. Stało się to 28 października roku 1977. Mimo, iż koncerty nie zmieniły się to nowy album był dla fanów zaskoczeniem i … jak się okaże jeden z tych utworów nosi znamiona … punkowe, ale o tym za moment. Owiane legendą jest słynne spotkanie Freddiego z basistą Sidem Viciousem i to jak wokalista Queen wylał Sida za drzwi. Z kolei Brian wspomina stosunki z Sex Pistols dobrze: Bardzo często nachodziliśmy na siebie w korytarzu, rozmawiałem z Johnnym Rottenem o muzyce i życiu, zachowywał się z kulturą. Niemniej jednak Freddie nie pozostawił na punkowcach suchej nitki, bo na koncertach zakładał obcisłe getry w kratkę i popijał zdrowie publiki z drogim szampanem. Całkowicie nie punkowe zachowanie. Prawda?  Chociaż Brian May i Roger Taylor doceniali Sex Pistols, zwłaszcza perkusiście spodobał się rock’n’rollowy luz, jednak cała ta otoczka i filozofia wydawała się bardzo sztuczna gitarzyście Królowej. Z racji tego, że dwie poprzednie płyty nosiły nazwę od filmów Braci Marx – Noc W Operze oraz Dzień Na Wyścigach – zespół chciał nazwać i tę płytę tytułem filmu wspomnianych braci Duck Soup, ale Groucho odmówił zaproponowawszy im tytuł następnego filmu, jaki miał się ukazać – „Największe Hity The Rolling Stones” . W końcu zdecydowano, że zatytułują News Of The World


Uwagę przykuwa okładka. Została namalowana przez Franka Kelly'ego Freasa (+ 2005). Artysta wykonał parodię swego własnego dzieła umieszczonego w roku 1953 na okładce magazynu Analog Science Fiction And Fact. Freas odtworzył przygnębionego robota, który na okładce News Of The World trzyma w swojej mechanicznej dłoni członków Queen. Ciekawostką jest, że w ramach kampanii reklamowej wytwórnia EMI wypuściła serię stojących zegarów przypominających robota. Bardzo drogie były, ale w tamtych czasach nie oszczędzano. Chcieli, aby i producenci i zespół finansowo czuli się dobrze.



Przejdźmy jednak do samej zawartości muzycznej. Tup-tup, klask! Tup-tup, klask! Od właśnie tych dźwięków zaczyna się płyta. Rockowy bit wszech czasów. Zna go chyba każdy, nawet osoba, która nie interesuje się twórczością grupy Queen. We Will Rock You, bo to o nim przecież mowa, napisał gitarzysta Brian May, zainspirowany chóralnym śpiewem publiki na koniec jednego z koncertów Queen w Stafford's Bingley Hall. Śpiewali - wg Maya - You’ll Never Walk Alone. Jego gitara Red Special jest tutaj jedynym żywym instrumentem pojawiającym się zresztą na sam koniec utworu, a nadająca rytm reszta to wyłącznie odgłosy tupania i klaskania. Ciekawa jest historia powstania tegoż rytmu. Nieżyjący już inżynier dźwięku Mike Stone w około 15 podejściach nagrał odgłosy tupania i klaskania każdego, kogo zobaczył w Wessex. Stworzył w ten sposób podkład rytmiczny utworu. Któregoś dnia wziął ze sobą kilku znajomych do studia, poustawiał na podestach perkusyjnych i kazał powtarzać ten bit, który dziś zna cały świat. Autor słów Brian May pokazuje w nim bunt i wolę walki. Wielki przebój wielokrotnie samplowany przez wiele kapel. Nagrano również do niego teledysk w scenerii posiadłości Rogera Taylora. Łączy się tematycznie z kolejnym utworem …


We Are The Champions. Kolejny wielki przebój i rockowy hymn autorstwa Freddiego Mercury’ego. Jak się okazuje inspiracją do jej napisania były – podobnie jak u kolegi – chóralne zaśpiewy, ale kibiców futbolu. Sam Freddie mówił o tym utworze, że to najbardziej egoistyczna piosenka, jaką kiedykolwiek napisał. Sądził też, że można uznać ten utwór jako jego własną wersję My Way Franka Sinatry. Queen osiągnęli wielki sukces i nie przyszło im to łatwo. O tym jest ta piosenka. Pozostali członkowie zespołu na początku mieli niezłą zwałę z Freda i z jego kawałka (nie pierwszy i nie ostatni raz zresztą!), potem May zaczął odczuwać przerażenie, mówiąc koledze, iż nie mogą tego wydać, bo to zbyt odważny utwór. Freddie na swoim postawił. Queen SĄ MISTRZAMI i nie ma w tym żadnej przesady. Piosenka dotarła do drugiego miejsca List Przebojów na Wyspach i do pierwszego we Francji. Nakręcono też do niego teledysk w New London Theatre  w obecności niemal tysiąca zaproszonych fanów, którymi dyrygował Freddie w kostiumie Niżyńskiego. Po zaledwie jednym odsłuchu publika zareagowała tak, jakby usłyszała nowy utwór tyle razy, co Keep Yourself Alive czy Seven Seas Of Rhye. Oba te utwory ukazały się także na singlu jak również od czasu wykazania się światu kończyły wszystkie koncerty Queen.


Idąc dalej mamy Sheer Heart Attack. Mówiłem o utworze w stylu punk? Tak, oto właśnie on. Napisany na trzecią płytę zespołu o tym samym tytule przez Rogera Taylora, ale nie został ukończony. Perkusista Queen nagrał tutaj wszystkie partie instrumentów za wyjątkiem partii gitar solowych. Na koncercie utwór wykonywał Freddie. Dalej do głosu dochodzi dalej Brian May ze swoją subtelną balladą, All Dead, All Dead, opartą na fortepianie oraz jego słynnych orkiestracji gitarowych. Tematyka utworu? Śmierć. Basista John Deacon znów dostarcza nam śliczny hit w postaci podniosłego utworu (podobnie jak We Are The Champions, ale bez pretensjonalności) – Spread Your Wings. W sumie jest to pierwszy singel grupy bez chórków i harmonii wokalnych. Tekst opisuje młodego chłopaka o imieniu Sammy, który zarabia na życie sprzątając w barze. Narrator stara się go rozchmurzyć, śpiewając rozwiń skrzydła i odleć. Powstał też teledysk w posiadłości Rogera Taylora (w tym samym czasie też do We Will Rock). Z racji, że było to zimą i na świeżym powietrzu, sytuacja wymusiła od Briana Maya użycia repliki gitary Red Special Utwór zamieszczony był na stronie B singla Sheer Heart Attack. W klipie widzimy jak John na początku "gra" (bo wiadomo, że to playback) na fortepianie, a potem szybko przechodzi do basu. W rzeczywistości partia klawiszy na początku została zagrana przez Briana Maya. Fight From The Inside to kolejny udany killer rockowy Rogera. Perkusista Queen chyba nie byłby sobą, gdyby nie nagrał na płytach Queen prawdziwie rockowego numeru. Do tego wszystkiego ta jego niesamowita i nie do podrobienia barwa głosu. W tym samym okresie pracował już jako pierwszy z członków Queen na solowymi dokonaniami, ukazał się singiel (I Wanna ) Testify oraz Turn On Tv. Fight From The Inside miał też być solowym dokonaniem, ale jednak trafił na album Queen.


Życie seksualne Freddiego nabierało tempa. Coraz bardziej zagłębiał się w środowiska gejowskie. Gdy pozostali członkowie chodzili do baru ze striptizem, Freddie do baru dla gejów. Mimo, że era disco jeszcze się na dobre nie rozpoczęła to Freddie mocno nią zainspirowany napisał kawałek Get Down, Make Love, o swoich seksualnych podbojach łącząc klimaty tamtejszego r’n’b i space rocka. Można wyczuć tutaj zapowiedź … Flasha Gordona. Tak, Queen wszystko niemal w muzyce wyprzedzali. Ręka do góry – kto jest fanem bluesa?  Na Nowościach Ze Świata znajdziecie go w aż dwóch odsłonach. Sleeping On The Sidewalk został napisany przez Briana Maya i zarejestrowany na… próbie zespołu. Mimo wyczuwalnych kilku pomyłek utwór trafił na płytę. Brzmi troszkę jak taśma demo, bo w zasadzie taką się jawi, ale moim skromnym zdaniem wskazuje na naturalność muzyka. To jedyny utwór na płycie, w którym udziału nie brał Freddie. John Deacon to taki niepozorny, cichy, nieśmiały, małomówny człowiek chcący po prostu pograć na basie i troszkę zarobić, ale …. jak z czymś wyskoczył, z jakimś pomysłem, numerem to po prostu klękajcie narody. Kolejna śliczna ballada, pięknie zaśpiewana przez Freddiego z towarzyszeniem hiszpańskich gitar. Who Needs You. Tekstowo można doszukać się analogii do poprzedniego Deacon’owego kawałka z tej płyty – wspomnianego Spread Your Wings. Ja przynajmniej wyczuwam. Pierwszy traktuje o chłopcu, który chciał coś osiągnąć, a nie tylko zamiatać bar w Emerald, a Who Needs You – o opuszczeniu, zdradzie, o kłamstwach ukochanej. Freddie śpiewa przepięknym cichym falsetem


Za życia Freddiego cała kariera Queen była niczym jak jednym wielkim teatrem. I nawet gdy moda na występy teatralne i wykwintne stroje minęła (a w latach 80 - tych zespoły tylko stały co najwyżej potrząsając głowami) zespół Queen w dalszym ciągu szedł w tym kierunku.  A robił to dzięki niesamowitej charyzmie Freddiego. Ale jak się okazuje nie on jeden inspirował się baletem i teatrem na scenie. Także Brian May, z tymże od zupełnie innej strony – tekstowej. Utwór It’s Late jest inspirowany właśnie trzyaktowa j sztuką teatralną. Ten utwór ma niezwykle ciekawą historię, więc warto się nad nim pochylić. Tekst opisuje w trzech aktach opisuje romans, który jest o krok od zakończenia  Brian: To kolejna z opowieści o życiu. Myślę, że jest to swego rodzaju zapis doświadczeń, które ja miałem i doświadczeń, o których myślałem, a także inni ludzie mieli. Myślę jednak, że to bardzo osobisty tekst. Napisałem go w trzech aktach: pierwsza część dzieje się w domu, w którym facet jest ze swoją kobietą  druga część dzieje się w pokoju, gdzie ten sam facet jest z inną kobietą, która go kocha, ale nie może tej miłości pomóc. W trzecim akcie facet wraca do swojej pierwszej. Warto też nadmienić, że od strony muzycznej gitarzysta na rok przed Eddiem Van Halenem użył w utworze techniki tappingu. W wywiadzie dla Guitarist Magazine w 1982 powiedział, że zainspirował go gitarzysta nieznanej grupy z Teksasu. Również wokaliza Freddiego robi niezwykłe wrażenie i ten niesamowicie wysoki ton w końcówce utwór przed ostatnimi taktami perkusji Rogera. Nie, to nie jest gitara Maya, ani falsetto Rogera. To Freddie!!!


Ok, doszliśmy właśnie oficjalnie do ostatniego utworu na płycie. Wspomniałem chyba bluesa, prawda? I mówiłem też, że pojawia się dwukrotnie? Tak. Płytę zamyka utwór Mercury'ego My Melancholy Blues. Mimo, iż tytuł sugeruje bluesa to tak naprawdę jest inspirowany jazzem. Utwór charakteryzuje się bardzo ograniczonym instrumentarium, nie ma tu żadnych skomplikowanych aranży i chórków. Jest za to głos Freddiego, który wydaje się być bardzo rozżalony i smutny z powodu odejścia i porzucenia ukochanej osoby. Wokalista akompaniuje sobie przy fortepianie (genialna struktura akordów!), John gra na bezprogowym basie, a Roger cichutku uderza miotełkami o werbel. Tak kończy się ta płyta.


Szósty album Królowej zebrał mieszane recenzje, ale idealnie trafił w swój czas, w okres - jak wspomniałem - bardzo niebezpieczny. Można powiedzieć, że i muzycy Queen na swój sposób nagrali punkowy album, jakby na przekór panującej modzie i to właśnie punkowej. Zwróćcie uwagę na brzmienie - jest bardzo brudne i garażowe. Świetny rockowy album. Mam wrażenie, że niezbyt doceniany. Pozycja oczywiście obowiązkowa😊









Bartas✌

niedziela, 25 października 2020

Realia przemijania w liście do Was. Bruce Springsteen - "Letter To You"

 

O tym artyście pisałem na swoim blogu w przy okazji 45 rocznicy wydania jego trzeciego znakomitego albumu Born To Run. Wspomniałem także o tym, że niewielu jest takich artystów, którzy z pięknych historii potrafią zrobić piękne piosenki, nierzadko ze społecznym i politycznym zaangażowaniem. Obok Boba Dylana, Rogera Watersa czy Marka Knopflera bez cienia wątpliwości Bruce Springsteen jawi się jako ten, który odcisnął głębokie piętno w muzyce rockowej, nie tylko jako kompozytor wielkich wpadających w ucho rockowych przebojów, ale jako ten, który robi z tych przebojów wspaniałe opowieści. Jest znakomitym obserwatorem rzeczywistości i tego co dzieje się w jego kraju i na świecie. Całą karierę spędził właściwie na obserwowaniu. Jak to sam kiedyś ujął, bardzo trafnie zresztą, że jest to przepaść między amerykańskim snem, a rzeczywistością. Jednakże w swojej autobiografii z 2015 i w swoich “rekolekcjach” podczas przedstawienia na Broadwayu (polecam wydawnictwo Springsteen On Broadway) Boss zdawał się na to wszystko patrzeć od strony samego siebie, od wewnątrz. I ta introspekcja głęboko go zmieniła. Przede wszystkim sposób, w jaki patrzy na swoją pozycję w świecie, a także na relacje, jakie go otaczają. Mimo statusu wielkiej gwiazdy pozostał sobą. Pozostał ludzki. 


Właśnie wydał swój nowy 20 studyjny album zatytułowany Letter To You. Od samego początku albumowi towarzyszy atmosfera pewnego widma śmierci. W głosie artysty słychać zatroskanie nieuniknionym starzeniem się i perspektywą patrzenia, jak ludzie wokół niego znikają. Pomimo tego wszystkiego Boss zdaje się być nie niezrażony. Mimo refleksji nad własnym życiem, od strony muzycznej jest tym, za co wszyscy kochamy Springsteena - przez cały czas muzyk demonstruje rodzaj kołaczącego serca i ścigającego puls rock 'n' rolla, który tylko on może zapewnić. Album Letter To You jest opisem relacji, które go łączą, a teksty nieustannie koncentrują się na rzeczywistości wspólnego doświadczenia. Można też powiedzieć, że album jest ukłonem, listem miłosnym w stronę jego E Street Band, który towarzyszy mu od początku kariery. Ok, może z pewnymi przerwami, bo poprzedni album, Western Stars, wydany w zeszłym roku był nagrany solo. 


Z Bossem mam ten “problem”, że jeszcze nie ma płyty, są jakieś single i ja wiem już, że to nie będzie, że to nie może być słaba płyta. Czy Boss mógłby coś spierdolić? Zdarzyły mu się tylko dwie małe wpadki (Human Touch i Lucky Town, oba wydane w 1992 roku bez E Street Band), ale najnowsza płyta to wciąż ten Springsteen, który trzyma słuchacza w napięciu od początku do końca. Czy jest to koncept album? W pewnym sensie tak. Wszystkie 12 utworów (z czego trzy pochodzą z przeszłości i nigdy nie były wydane na żadnym albumie) tworzą atmosferę listu człowieka spowiadającego się ze swojego życia. Otwierający album  One Minute You’re Here to spokojny i refleksyjny numer mówiący o szybko uciekającym życiu. Czy taka jest cała płyta. Zdecydowane nie, o czym już wspomniałem wyżej. Ta spokojna refleksyjna atmosfera nie trwa jednak długo. Utwór tytułowy to już klasyczne brzmienie E Street Band, z pewnymi i operowymi akcentami Phila Spectora i lekkim country na gitarze. W najlepszym wydaniu Letter To You oferuje Springsteen rock 'n' roll na pełnym gazie, przepełniony wizjami otwartej drogi, z tylko pełnym bakiem i sercem pełnym żalu. Burnin 'Train może dać zespołowi The Killers lekcję bombastowania, a House Of A Thousand Guitars rozpoczyna się pięknymi nutami fortepianu i szorstkim, zapierającym dech w piersiach wokalem, po czym przechodzi do finału, przesiąkniętego wpływami gospel.


Tak, gospel. Springsteen został wychowany w tradycyjnej rodzinie katolickiej. Ze względu na rygor i monotonnie życia (szkoła, kościół, dom) Artysta dziś deklaruje się jako wierzący-niepraktykujący (high five, Bruce, me too!). Jednak rzeczywiście wiara i duchowość kształtują większość tekstów Bossa. If I Were A Priest  - niepublikowany wcześniej, napisany w latach 70-tych - to burzliwy rockowej pełen wiary i niezłomnej asercji, podczas gdy Power Of Prayer to mistrzowska lekcja zwięzłości. Ghosts - drugi singiel zapowiadający album - porywa rytmem perkusji i słowami oraz melodią, która na długo zapada w pamięć, a utwór Jenny Needs A Shooter ma świetną partię organów Hammonda. Słuchając zaś Song For Ophans mam wrażenie jakbym słuchał płyty Highway 61 Revisited Boba Dylana. Ten okres, gdy odchodził od ograniczonego instrumentarium i zaczął nagrywać z zespołem. Harmonijka, organy Hammonda i umiarkowane tempo oraz długość utworu bez problemu wpisują się w ten ramy. 


Letter To You jest cudownie ciepłym doświadczeniem. To próba zmierzenia się z realiami starzenia się i procesami starzenia się, to również żywy obraz przyjaźni, odgrywany z postaciami, które - na swój własny, niepowtarzalny sposób - pomogły wyrzeźbić jego własną mitologię. Odważny, wyzywający i ekscytująco napędzany, umieszcza autora piosenek na równinie naznaczonej zarówno wrażliwością, jak i upartym buntem. Boss nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. Czołówka moich ulubionych płyt roku. Polecam 😉








Bartas ✌

wtorek, 20 października 2020

Muzyka jest zabawą. A życie? Krzysztof Zalewski - "Zabawa"

 

Przyznam się szczerze, że nie słucham zbyt dużo polskiej muzyki alternatywnej. Troszkę się zatrzymałem na starej dobrej polskiej klasyce. Nowości odkrywałem z dość sporym opóźnieniem. dzięki znajomym, którzy jeszcze jako tako słuchali Radiowej Trójki, choć tak naprawdę nie było już czego słuchać. Dlatego ja odpuściłem. Muszę przyznać, że nie ma tego za wiele, ale z pewnością do moich faworytów w tej dziedzinie należą tacy artyści jak Sorry Boys, Daria Zawiałow, Młodzi Waglewscy, Kortez, Skubas oraz Krzysztof Zalewski. Tego ostatniego pamiętam doskonale z programu Idol. To był rok 2002? Jakoś tak. Mój stosunek do tego typu programów był już wtedy i do tej pory jest bardzo sceptyczny, negatywny. Może i talenty się przejawiają w tego typu programach, ale zawsze tu bardziej chodziło nie o uczestników, ale o jurorów. Co powiedzą, kogo zjebią, komu pojadą jak po burej suce tylko po to, by media o tym mówiły, a gawiedź się cieszyła. Zdecydowanie nie moja bajka. 


Ale do Zalewskiego wracając (bo to o nim dzisiaj będzie mowa) to pamiętam, że koleś mi bardzo zaimponował głosem i wyglądem. Wielki fan Iron Maiden i wokalu Bruce’a Dickinsona. I rzeczywiście było to słychać. Wygrał program, wydał naprawdę świetną debiutancką płytę Pistolet. Niestety nie sprzedała się dobrze, nie trafiła do mass z uwagi na niszowość. Dominowały dźwięki rockowe, heavymetalowe. A to chyba nie było za bardzo w modzie, ku mojemu zmartwieniu. I co potem? Krzysio zniknął z życia artystycznego na parę ładnych lat, ale nie próżnował. Udzielał się jako muzyk sesyjny znanych polskich artystów. 


Powrócił jednak totalnie odmieniony po latach. Nowy image i nowa muzyka. Dla mnie to był szok. Pierwsza pyta po latach zatytułowana Zelig zaskoczyła. Uczucie było z jednej strony przerażające, a z drugiej fascynujące. Słuchając jej miałem dużo skojarzeń z twórczością Davida Bowiego. Ten nieodżałowany Artysta przez DUŻE A nigdy nie dał się zaszufladkować do jednego gatunku muzycznego. Zawsze wyprzedzał. Wydał płytę glam rockową, a za chwilę … było to coś zupełnie innego. I u Zalefa było widać już wtedy chęć pójścia w podobnym kierunku. Kolejny jego album Złoto tylko potwierdził moje przypuszczenia. Zaśpiewać Niemena nie jest łatwo. Wielu próbowało z lepszym lub gorszym skutkiem. Krzychowi należą się owacje na stojąco nie tyle za odwagę, co za ciekawy sposób interpretacji oraz aranżacji znanych przebojów nieodżałowanego Pana Czesława Juliusza Wydrzyckiego. 


Kilka tygodni temu ukazał się jego (nie licząc płyty Zalewski Śpiewa Niemena) czwarty autorski album zatytułowany Zabawa. Przyznać muszę, że poprzednie albumy były bardzo dobre, ale to, co zrobił na najnowszej płycie przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Płyta różnorodna, a jednocześnie niesamowicie spójna. Zaczyna się utworem tytułowym, który pod względem tekstu jest pewną ważna przestrogą. Trzeba tańczyć i cieszyć się życiem, ale pamiętać, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Muzycznie zaś dominuje świetny transowy bit. Skojarzenia muzyczne to Michael Jackson, Queen (Another One Bites The Dust) i późniejszy Muse (Panic Station). Dla fanów wielkiego arcydzieła Michaiła Bułhakowa Mistrza I Małgorzaty Zalewski proponuje Annuszkę. Ten numer rzucił mnie na kolana już przy pierwszym odsłuchu. Krzychu wznosi się na wyżyny swoich tekściarskich umiejętności, a muzycznie to sentymentalna podróż do dekady lat 80-tych, gdzie dominowała muzyka nurtu new romantic. Wpływy muzyki Electric Light Orchestra słychać w utworze Dystans. Dalej mamy coraz fajniejsze niespodzianki. W utworze Oddech muzyk bawi się hip-hopem i wychodzi mu to całkiem zgrabnie. Ta zmiana stylu naprawdę po latach wyszła mu na dobre. Jest muzykiem, który nie boi się i nie wstydzi swoich metalowych korzeni, ale nie stoi w miejscu. Łączy klasykę brzmienia lat 80-tych z nowoczesnością, czego najlepszym przykładem są futurystyczne Lustra oraz Tylko Nocą


Na tej płycie każdy znajdzie coś dla siebie. Jako stary i zagorzały fan Beatlesów i solowego Johna Lennona zakochałem się w utworze Wszystko Będzie Dobrze. Przy pierwszym odsłuchu płyty zatrzymałem się chyba sześć razy na tym kawałku, by potem przejść do kolejnych numerów. Piękny fortepian  cudne partie smyczkowe są jak z Imagine, The Long And Winding Road czy choćby Yesterday. I tekst, który cały czas tłukł się po mojej głowie: Muszę Cię zapomnieć, ale jeszcze nie budź mnie. Wszystko się zgadza. Lubię też minimalistycznie muzyczny numer Ojcowie, zaś kończący album utwór Grzeczny Bądź przypomina mi nieco twórczość zarówno Republiki, jak i solowych dokonań Grzegorza Ciechowskiego. Z resztą Zalewski niejednokrotnie pokazywał jak ważna dla niego jest ta twórczość 


Czy życie to tylko zabawa i zdobywanie szczytów? Wyścig szczurów? Zdecydowanie nie i tekstowo każdy utwór na płycie to potwierdza - od początku do końca krążka. Z pewnością zabawą jest tworzenie muzyki. Krzychu znów udowodnił, że potrafi się nią cieszyć i bawić. Pracował na to latami i wypracował. Ortodoksyjni fani rocka i metali z pewnością będą kręcili nosem na te dźwięki. Ja, jako również fan ciężkich brzmień, bardzo się cieszę, że z tego metalowego chłopaka z gównianego programu Idol, chłopaka w długich włosach i w skórzanej kurtce, kochający Iron Maiden, zafascynowany wokalem Bruce’a Dickinsona, przerodził się dojrzały artysta. Muzyk świadomy swych dążeń. Poszukuje, ale te poszukiwania nie są jałowe. Na Zabawie wszystko jest spójne. A produkcja płyty jest najwyższym poziomie. Polska płyta roku? Zobaczymy. Zagrożeniem dla Krzycha mogą być Waglewscy, którzy niedawno wydali również oszałamiającą płytę, zatytułowaną Duchy Ludzi I Zwierząt. Niemniej jednak na mojej liście Zalewski plasuje się na bardzo wysokiej pozycji. Mocno polecam!









Bartas✌

poniedziałek, 19 października 2020

Zmierzyć się z kontrą. Pearl Jam i ich drugi album "Vs"

Bardzo dużo się dzieje jeśli chodzi o nowości wydawnicze, ale również jest wiele ważnych rocznic, o których grzechem jest nic nie napisać. Jak pewnie zauważyliście w tym drugim skupiam się głównie na dwóch zespołach - Queen i Pearl Jam. No, i muszę Was, Drodzy Czytelnicy, uprzedzić, iż znów o Królowej będzie bardzo dużo na przełomie października i listopada. Już teraz zapowiadam, że będzie o
News of The World, Bohemian Rhapsody (z cyklu historia jednego utworu)  Made In Heaven, Sheer Heart Attack, Jazz oraz A Night At The Opera. No, tak się pięknie poukładało. Postanowiłem również, że napiszę o każdej płycie Pearl Jam, niezależnie od tego czy stuknie jej okrągła rocznica czy nie. 12 listopada będzie o Riot Act, zaś 22 listopada o Vitalogy. W międzyczasie także postaram się napisać coś o nowościach, a troszkę ich przybyło i są warte recenzji.  Moi Kochani, ostatnio napisałem o przedostatnim krążku Dżemu Babci Eda Lightning Bolt,  dziś pochylić się chcę nad ich drugim albumem zatytułowanym Vs. Jeśli nie jesteście jeszcze znudzeni opowieściami o tej legendarnej grupie ze Seattle to serdecznie zapraszam.

Ktoś kiedyś powiedział, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Gigantyczny sukces debiutanckiej płyty TEN (o niej w przyszłym roku opowiem, ale nie sposób nie wspomnieć także i dzisiaj) sprawił, że grupa szturmem wyszła z piwnic i garażów na salony, do szeroko pojmowanego mainstreamu. Ale wtedy to jeszcze w tym całym mainstreamie tworzyło się muzykę, a nie sieczkę. Ach, aż mi się łezka w oku kręci, jak sobie o tym przypomnę. Te godziny spędzone na oglądaniu MTV (dziękuję Ci, Mamo!). No, dobrze, ale nie popadajmy w sentymenty, idźmy do przodu. Pytanie: co dalej? Jak już mogliście się przekonać z moich wpisów, Pearl Jam wcale nie osiadł na laurach i nie skończył się na TEN, mimo iż pozostaje on krążkiem wiekopomnym i najlepszym w karierze. Tworzyli muzykę dalej, czując ogromną presję, by dorównać sukcesowi TEN. Versus był pierwszym albumem, którego produkcją zajął się Brendan O’Brien. Był to także pierwszy krążek z perkusistą Dave’em Abbruzzese, który dołączył do zespołu w sierpniu 1991 roku, by grać koncerty promujące debiut. Próby do nagrania drugiej płyty zaczęły się w lutym 1992 roku w Potatohead Studio w Seattle w stanie Waszyngton. Następnie w marcu 1993 roku zespół przeniósł się do The Site w Nicasio w Kalifornii, aby rozpocząć nagrywanie. Abbruzzese nazwał spokojne miejsce nagrań "rajem". Zdania kolegi nie podzielał Eddie: Kurwa, nienawidzę tego miejsca ... Miałem ciężko ... Jak stworzyć tutaj rockową płytę?


Zespół postanowił nagrywać na setkę. O’Brien zasugerował, by robili to tak, jakby grali na żywo. Większość piosenek powstała podczas jam session. Gitarzysta Stone Gossard powiedział: Myślę, że pozwoliliśmy, aby rzeczy rozwijały się w bardziej naturalny, zorientowany na zespół sposób, zamiast wprowadzać kilka rzeczy, które były już zaaranżowane. Muzyk dodał, że większość piosenek została zaaranżowana, gdy dołączył do nich Vedder. W wywiadzie z 2009 roku Gossard stwierdził: Vs. było prawdopodobnie tym, w czym czułem się lepiej, jeśli chodzi o nagrywanie. Widziałem, jak to może się zmienić i ewoluować, co dało mi wiele inspiracji, aby iść, możemy robić ballady, możemy robić szybkie rzeczy, możemy robić wolne, możemy robić punkowe rzeczy. Wtedy zdałem sobie sprawę, że będzie wiele miejsc, do których można pójść z Edem. Na pierwszy ogień nagrano Go, Blood, Rats oraz Leash. Później zespół zrobił sobie przerwę. Aby utrzymać swoją intensywność Vedder udał się do San Francisco i zaczął spać w swojej ciężarówce, a także w saunie obok studia nagrań. Jak taki menel. Nie za bardzo mógł odnaleźć się w tej rzeczywistości. Zaczął komponować także sam piosenki  Album został ukończony w maju 1993 roku. Ed powiedział później: Druga płyta, to była ta, która najmniej mi się podobała ... Po prostu nie czułem się komfortowo w miejscu, w którym byliśmy, ponieważ było bardzo wygodne. W ogóle to nie lubię go. 


W porównaniu z debiutanckim albumem, który posiada niesamowicie - jak ja to nazywam - mistyczną produkcję, Versus zawierał znacznie luźniejsze i bardziej surowe brzmienie. Oprócz cięższych piosenek, album zawiera dwie akustyczne ballady: Daughter oraz Elderly Woman Behind the Counter in a Small Town. Kilka piosenek zawiera elementy funku, w tym Animal, Blood i Rats. Chodziło w tym wszystkim o wyjście poza określony schemat. Piosenki na albumie poruszają kwestie osobiste, społeczne i polityczne. Vedder powiedział: piszesz to, co do Ciebie przychodzi ... Próbujesz oddać nastrój piosenek. Tematy na albumie obejmują: wykorzystywanie dzieci (Daughter), posiadanie broni (Glorified G), policję i rasizm (WMA) czy kłamstwo mediów (Blood). Zaś Daughter, Dissident i Elderly Woman Behind The Counter In A Small Town to trzy opowiadające historie piosenki. Pierwsza opowiada historię dziecka, które jest maltretowane przez rodziców, ponieważ nie rozumieją jej trudności w uczeniu się; Druga opowiada historię kobiety, która przyjmuje politycznego uciekiniera; a trzecia - historię starszej pani, która powróciła do swojego małego miasteczka i poznała w kimś swoją dawną miłość. Pamiętam jak lata temu w pewnym miejscu nad jeziorem grałem na gitarze i śpiewałem Starą Babę, zyskując podobno rzesze fanek słuchających obok. No, ale ok. Nie o mnie tu mowa tylko o Pearl Jam. 


Wartym uszu jest też utwór Glorified G. Został napisany zaraz po tym, jak perkusista Dave Abbruzzese pochwalił się zakupem broni, co wywołało dyskusje w zespole. Vedder o piosence powiedział tak: Właściwie nie napisałem tej piosenki ... Byłem na próbie zespołu i właśnie zacząłem zapisywać te rzeczy, o których rozmawiali chłopcy. Zespół prowadził tę rozmowę, a ja po prostu zamknąłem dialog. Jeden z członków zespołu właśnie kupił broń. Właściwie to był perkusista. Zapytaj go o to. Sprawca tego wydarzenia komentuje: Powiedziałem naszemu menadżerowi, że właśnie kupiłem spluwy i on powiedział Jeffowi, a na próbie Jeff jakby to wyrzucił. A Eddie powiedział: Co, kupiłeś PISTOLET?”. I powiedziałem Właściwie kupiłem dwa”, co skończyło się jako pierwszy wers piosenki. Myślę, że można uczciwie powiedzieć, że Eddie był dość oburzony. Mamy też takie utwory jak dziko, plemiennie brzmiący W.M.A. Eddie wdał się w sprzeczkę z grupą policjantów, którzy zaczepiali czarnoskórego. Niestety olali muzyka całkowicie. Singlowy Revviewmirror dotyczy bycia w samochodzie, pozostawiając… złą sytuację. Zaś Rats dotyczy idei, że szczury są prawdopodobnie o wiele bardziej godne podziwu niż ludzie. Leash to jakby dalsza część Why Go z debiutanckiego TEN. Album kończy się utworem Indifference, jak dla mnie absolutnym arcydziełem. Jest o próbie zrobienia czegoś, co uczyniłoby życie innych ludzi lepszym od nich, nawet jeśli oznaczałoby to przejście przez piekło. Każdy może mieć własną interpretację. Ja ten utwór akurat tak odbieram.


Okładka jest autorstwa basisty grupy Jeffa Amenta. Zawiera czarno-białe zdjęcie kozła angora z Lifeline Farm w Victor, Montana. Według muzyka było to odzwierciedlenie tego, jak zespół się czuł w tym czasie - jak niewolnicy. Pierwotnie album miał nazywać się Five Against One (utwór Animal zawiera wersy: one, two, three, four, five against one, Five, five, five, five, five against one). Jednakże finalna wersja tytułu albumu związana jest ze serią zmagań przez które zespół przeszedł nagrywając płytę. Ale nie tylko. Jest to także ukłon w stronę ogólnego tematu konfliktu obecnego w większości piosenek na albumie. W przeciwieństwie do debiutanckiego albumu, zespół odmówił produkcji teledysków do jakiegokolwiek z singli albumu. Vs uplasował się na pierwszym miejscu w aż ośmiu krajach, w tym zajął pierwsze miejsce na liście Billboard 200 przez pięć tygodni, najdłużej jak na album Pearl Jam. Album otrzymał siedmiokrotną platynę od RIAA w Stanach Zjednoczonych.


Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki? Na pewno nie. Ale trzeba iść dalej, tworzyć i poszukiwać nowych rozwiązań w muzyce. Kolejne płyty Pearl Jam, o których nie omieszkam opowiedzieć, pokażą że grunge ma niejedno imię. Vs jest surowy, garażowy, mocny i bezkompromisowy. W muzyce Pearl Jam zawsze zachwycało mnie budowanie nastrojów i brak jakiejkolwiek w tym ściemy. Jest to pozycja absolutnie obowiązkowa dla tych, co kochają ostre garażowe granie i darcie mordy, a także o dla tych, co lubią sobie usiąść przy ognisku albo przy grillu i piwku z gitarą, ponucić troszkę. Polecam bardzo gorąco słuchać tego albumu ma cały regulator😉








Bartas✌

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...