niedziela, 13 lutego 2022

Czapka pilota, szafa grająca i ... głosy z zaświatów. Kim jest "Ziemianin"? Eddie Vedder i jego nowy album zatytułowany "Earthling".

 

Eddie Vedder to  wielka legenda sceny grunge, frontman Pearl Jam, aktywista walczący o podstawowe prawa człowieka, gość obdarzony charakterystycznym głosem i jeden z moich wielkich idoli muzycznych. Bez niego nie wyobrażam sobie tego zespołu, który - jak wiecie - jest w moim ścisłym TOP 5 zespołów ever. Ale jak się za moment przekonacie Vedder to nie tylko ikona Pearl Jam. Na przestrzeni lat bardzo dobrze radził sobie także jako solowy artysta. W 2007 roku ukazał się jego pierwszy album będący przepiękna ścieżką dźwiękową do równie przepięknego filmu Into The Wild w reżyserii Seana Penna. Cztery lata później ukazał się drugi album artysty zatytułowany Ukulele Songs. Zawierał - jak się można domyśleć - piosenki zaaranżowane właśnie na ten instrument. Zaś we wrześniu zeszłego roku ukazała się kolejna ścieżka dźwiękowa, również do filmu Flag Day wspomnianego wyżej reżysera, ale pod szyldem Eddie Vedder, Glen Hansard & Cat Power. I co dalej? W ubiegły piątek, tj. 11 lutego 2022, ukazał się jego trzeci solowy album zatytułowany Earthling. I jeśli ktoś zna poprzednie solowe dokonania artysty i jest w pełni przekonany, że znów usłyszy tylko i wyłącznie klimaty spokojne, refleksyjne ten będzie … albo zawiedziony abo pozytywnie zaskoczony. Jako wielki fan Pearl Jam, a także solowych dokonań Eddiego czekałem bardzo na tę płytę i jestem nią bardzo mile zaskoczony.


Album otwiera utwór Invincible. Eddie wciela się w rolę pilota maszyny, który oprowadzi nas po tej muzycznej wędrówce Ziemianina. Pyta słuchacza: Wszystko ok? Jesteście gotowi do startu? No, to lecimy! Witajcie na pokładzie Air Vedder, ludzie! Niezwykle przestrzenna produkcja oraz świetne wpadające w ucho melodie do złudzenia przypominają najlepsze dokonania Petera Gabriela. Taki troszkę Red Rain z płyty SO. Nawet są takie momenty, tak wyśpiewane frazy, że Ed brzmi jak Gabriel. Numer totalnie wbił mnie w ziemię i już wiedziałem, że to będzie płyta, która sprawi mi wiele radości. Słuchając jej ma się wrażenie, jakby dusza Eddiego była podłączona bezpośrednio do szafy grającej, przeskakując przez różne epoki historii muzyki. Mamy znakomity singlowy numer Long Way, który przywołuje nieżyjącego już, wspaniałego Toma Petty’ego i jego zespołu The Heartbreakers. Mało tego: w numerze tym na klawiszach gra ich członek -  Benmont Tench. Fallout Today kojarzy mi się ewidentnie z Brucem Springsteenem (Ed i Bruce się bardzo przyjaźnią, zarówno na stopie prywatnej, jak i zawodowej). Rose Of Jericho łączy wzburzony punkowy riff z odniesieniami do amerykańskiego pisarza, poety i filozofa transcendentalisty Henry'ego Davida Thoreau, podczas gdy Good And Evil kończy się podmuchem szumu, który wstrząśnie Waszymi głośnikami. Oba, co należy podkreślić, wywodzą się bezpośrednio po wyciszonej elegancji The Haves.


Nie ma możliwości dowiedzenia się dokąd zmierza ten Ziemianin. Cała muzyczna spontaniczność może niektórych zrazić, ale jej największym atutem jest eklektyzm. I tu szczególne uznanie należy się producentowi i instrumentaliście Andrew Wattowi (odpowiedzialny za produkcję takich gwiazd jak Ozzy Osbourne czy Miley Cyrus) za pomoc w prowadzeniu tej muzycznej wędrówki. Mamy też specjalnych gości. W niesamowicie radosnym, skocznym i troszkę drapieżnym Try na harmonijce gra Stevie Wonder, zaś w Picture gra i śpiewa z Vedderem sam sir Elton John. Zapętlony przeze mnie niemal do znudzenia numer Mrs Mills to ukłon w stronę Beatlesów i opowieść o pewnym pianinie, którego używała masa artystów w słynnych studiach Abbey Road, w tym także i Czwórka z Liverpoolu. To po części lekcja historii muzyki, a po części list miłosny. Na perkusji gra tutaj nikt inny jak sam Ringo Starr.


Najbardziej poruszającym w warstwie lirycznej momentem na płycie jest utwór Brother The Cloud, który zaczyna się od zapadającej w pamięć deklaracji: I had a brother / But now my brother is gone / Oh, I search the sky for a glimpse of his blue eyes / And there I find his image in the clouds. Spekulacje koncentrują się na bracie Veddera, Chrisie, który zginął w wypadku w 2016 roku, a także na wokaliście Soundgarden -  Chrisie Cornellu - który popełnił samobójstwo w maju 2017 roku. Vedder przerwał milczenie na temat obu incydentów podczas wywiadu z Howardem Sternem w listopadzie 2020. Przyznał wtwedy, że wciąż walczy z pogodzeniem się ze stratami. Największy ładunek emocjonalny na płycie. W końcowej części utworu Ed niemal płacze, prosząc i pytając: Put Your arm 'round my brother, my friend… What are friends? …. Fuck You … What are friends, friends for?


Największą niespodzianką jest zamykający album utwór On My Way. Słyszymy w nim głos z zaświatów. To głos ojca Eddiego, Edwarda Seversona, który jest w epicentrum całej ojcowskiej traumy klasyka Pearl Jam Alive. Jego głos został cudem ocalony na starych nagraniach, gdzieś w domowych archiwach. Gdy rozbrzmiewają fragmenty tych wokali, Ed ponownie zakłada czapkę pilota, wznawiając wszystkie transmisje, które rozpoczęły album. Wracamy. Dla przypadkowego słuchacza będzie to miłe i kołyszące zakończenie. Dla tych, którzy dobrze znają się na annałach legendy Pearl Jam zapewne nie obejdzie się bez użycia chusteczek higienicznych. Chociaż Alive to dziś już afirmacja życia, ale może kiedyś o tym Wam opowiem😉


Płyta, jakiej oczekiwałem od Veddera. Różnorodna, a zarazem spójna. Z jednej strony bardzo świeża, z nowoczesnym brzmieniem, a z drugiej - bardzo nostalgiczna. Zapewne podzieli fanów i Pearl Jam, jak i solowego Eda. Nie ma jednak wątpliwości, że ten zbliżający się nieuchronnie do sześćdziesiątki muzyk, wokalista ma jeszcze wiele do powiedzenia. Potrafi się muzyką cieszyć i bawić. Puszczać oko do odbiorcy. I to jest właśnie w nim piękne. Bardzo polecam tę płytę!😍








Bartas✌

niedziela, 6 lutego 2022

Zatrzymać czas. Wielki powrót Madrugady w pięknym stylu. O nowej płycie "Chimes At Midnight" słów kilka.

 

Moja przygoda z twórczością zespołu Madrugada i jego liderem Sivertem Høyemem rozpoczęła się w 2007 roku. Jeszcze w starej dobrej Trójce Grzegorz Zembrowski (pozdrawiam, Redaktorze! co u Ciebie słychać?) w swojej autorskiej audycji Mikrokosmos prezentował niemalże co tydzień dokonania tego zespołu. Od razu się w tej muzyce zakochałem. W tym samym 2007 roku zmarł gitarzysta i założyciel formacji Robert Burås. Nagrania do płyty zatytułowanej po prostu Madrugada były w toku. Udało się dokończyć po śmierci muzyka, po czym wyruszyć w trasę i … zakończyć działalność. Ucieszyłem się jednak, gdy w 2018 roku grupa wznowiła działalność. Ruszyli wtedy w trasę upamiętniającą zarówno zmarłego gitarzystę, jak i rocznicę debiutanckiej płyty z 1999 - Industrial Science. Norwegowie nie myśleli wówczas o tworzeniu nowej muzyki. Po prostu chcieli razem pograć ku uciesze swoich fanów. Jak się okazało rok później chyba mieli dość tej nostalgii i życia przeszłością. Postanowili, że znów będą zespołem pełną gębą. Pierwszym tego dowodem był sympatyczny singiel Half-Light.


No, a teraz mamy nowy, pełnoprawny kolejny album Madrugady zatytułowany Chimes At Midnight. Zanim włożyłem płytę do odtwarzacza, przeczytałem kilka recenzji moich znajomych odnośnie tej płyty. Wszystkie były w samych superlatywach, co jeszcze bardziej zaostrzyło mój apetyt. Już pierwsze takty brzmią, jakby czas się dla nich zatrzymał. Nobody Loves You Like I Do to czysta Madrugada. Słychać w niej tę niesamowicie magiczną melancholię, balladowy i panoramiczny dźwięk z pięknymi melodiami. Głos Siverta Høyema nadal czaruje i przyprawia o gęsią skórkę. Z jednej strony brzmi jak stara Madrugada, a z drugiej - troszeczkę inaczej. Brakuje bowiem tej błyszczącej gitary Roberta Buråsa, mimo że jego następcy, Cato Thommasse i Christer Knutsen, byli czymś więcej niż tylko substytutem podczas długiej trasy. W jakiś sposób zespół brzmi nieco bardziej, skoncentrowany na pisaniu piosenek, zbliżony do solowej twórczości Høyema. Chociaż przez te lata nieobecności zespołu wokalista starał się nie zapominać o tych utworach na swoich solowych koncertach.


Chimes At Midnight jest przepełniony pięknymi dźwiękami. Nie tylko otwierający płytę numer Nobody Loves You Like I Do, ale także tęskno brzmiący Help Yourself To Me, misternie połyskujący i przywodzący na myśl debiut zespołu Ecstasy czy też świetne Dreams At Midnight, które ewidentnie zasługuje na miano jednego z największych przebojów grupy. Bardziej dynamicznie i kołysząco jest w Empire Blues. Ciekawym utworem jest też Imagination, który przy pierwszym odsłuchu dość mocno skojarzył mi się z U2. I szczerze mówiąc, gdyby nie wokal Høyema to pomyślałbym, że to jakiś nowy ich singiel.


Mimo wielkiego nieobecnego Roberta Buråsa bardzo cieszę się z powrotu Madrugady na scenę. Chimes At Midnight to płyta doskonała od początku do końca. Mocny ładunek emocjonalny w tekstach Siverta. Przyznam, że rzadko się zdarza, by nowy rok zaczął się od jakiejś muzycznej petardy. Ten 2022 właśnie się od takiej zaczął. Chimes At Midnight ma ogromne szanse stać się - na mojej liście - albumem roku albo w ścisłej czołówce. Ok, ale nie mówmy jeszcze hop. Zaparzcie sobie wieczorem herbaty, okryjcie się kocem, przytulcie ukochaną osobę i … posłuchajcie jak Sivert czaruje swoim głosem. Wstyd nie mieć! 😊








Bartas✌



Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...