sobota, 19 grudnia 2020

Kosmiczna wyobraźnia i życiowe rozkminy starego Beatlesa na kwarantannie. Paul McCartney - III

Jest koniec roku 1969. Za chwilę nastąpi definitywny koniec Beatlesów. Paul McCartney zaszywa się w swoim domu w Londynie i nagrywa cztery utwory, zupełnie sam. W przeważającej części nagrania były na tyle surowe i fundamentalne, by można je było zakwalifikować jako dema i główny punkt zwrotny wynikający z wyszukanych prac studyjnych
Abbey Road i nakładek z Let It Be. Wiosną muzyk wydał swój pierwszy solowy debiut zatytułowany McCartney. Opinie były różne, ale koniec końców album znajdował się na szczycie amerykańskich list przebojów przez trzy tygodnie, a później został uznany przez niektórych za punkt zwrotny nurtu lo-fi pop. Później powstał The Wings, w którym śpiewała jego żona Linda. Kariera tego zespołu trwała prawie 10 lat. Kiedy jednak dobiegła końca, ex-beatles powrócił do solowego grania. Efektem czego był wydany w roku 1980 album II. Na fali modny był wówczas synth-pop, więc idąc z duchem czasu Macca otoczył się w swoim domu w Sussex gamą syntezatorów i miał niezłą zabawę. Album był jednak przyjęty znacznie gorzej od debiutanckiego wydawnictwa sprzed dekady, choć utwór Temporary Secretary po dzień dzisiejszy nosi miano kultu i jest bardzo chętnie wykonywany przez muzyka na koncertach jak również z entuzjazmem przyjmowany przez publiczność. I tak przez te czterdzieści lat te dwa albumu były bliźniaczymi osobliwościami w katalogu McCartneya, kamieniami milowymi, które pomogły nakreślić nową dekadę jego przebogatej solowej kariery. 

I pewnie nie poznalibyśmy kolejnej, właśnie dziś wydanej części III, gdyby nie ta cała cholerna globalna pandemia, która zmusiła Paula do zamknięcia się w domu. A co ma robić muzyk w domu, jak nie nagrywać. W tym momencie każdy jego nowy materiał jest chciwie pożądany przez fanów. Po części pewnie też dlatego, że ten facet nieuchronnie zbliża się do osiemdziesiątki. Młody już nie będzie i nigdy nie wiadomo czy nie będzie to jego ostatni album. Po niemal sześciu dekadach pracy twórczej ludzie są po prostu zajebiście szczęśliwi, że słyszą jego głos. Sam Macca sprawia wrażenie takiego, że nie jest to jeszcze czas na muzyczną emeryturę, bo nie powiedział jeszcze ostatniego słowa: Let It Be. Brzmienie McCartneya - legendarnego talentu do pisania piosenek z nieograniczoną sentymentalną historią po swojej stronie - bawiącego się w swoim wymyślnym domowym studio jest w rzeczywistości jedną z bardziej atrakcyjnych opcji na tym etapie jego katalogu. Jednak tym razem nie podąża za trendami. 


Album rozpoczyna się utworem Long Tailed Winter Bird - pięciominutową uwerturą, która z mocno rytmicznego riffu przekształca się w coś wspanialszego, co jest genialnym przykładem nagrywania albumu w warunkach domowych podczas pandemiii.. W końcu dostajemy bas, perkusję, mocno dotknięty wokal i wiele więcej. Od strony tekstowej jest dość ubogi, jest niczym powtarzającą się mantrą Do You, do-do, do You miss me? / Do You, do-do, do You feel me? Zabieg jest celowy - pamiętajmy w jakiej sytuacji się wszyscy znaleźliśmy To uderzające wprowadzenie sugeruje, że McCartney III będzie lepszy, niż powinien. Artysta oferuje nam przyjemny dobór piosenek, ballad i eksperymentów. Teksty w  innych utworach są dość osobiste. W utworze Deep Down zwierza się ze swojej obsesji na punkcie seksu (Paul, Ty stary zbereźniku). Muzycznie na pozór nic specjalnego się tam nie dzieje, ale piosenka ma w sobie jakiś niesamowity trans, który sprawia, że chcesz jej wysłuchać do końca. Sir Paul świetnie zawsze wypadał w balladach fortepianowych, a jego progresja akordów i linie melodyczne zawsze chwytały za serducho. Mamy na albumie piękny Women And Wives, który jest opisem jego burzliwego życia uczuciowego, zwłaszcza po śmierci Lindy. Hear me, women and wives / Hear me, husbands and lovers / What we do with our lives / Seems to matter to others. To brzmi nieco jak slogan. Find My Way to jeden z najlepszych rockerów, jakie Paul kiedykolwiek napisał. Podobnie jest z resztą z utworem Lavatory Lil, który jest okraszony gęstym i fajnym riffem. Akustyczne zaś The Kiss Of Venus i When Winter Comes przywodzą na myśl słynny Beatlesowski Biały Album i myślę, że mógłby się tam spokojnie znaleźć. Mamy też coś dla fanów bluesa i stoner rocka - Slidin, który przy pierwszym odsłuchu skojarzył mi się z Queens Of The Stone Age. Pretty Boys zaś to bardzo przyjemna akustyczna piosenka, fajna niespodzianka, która jakby zamyka ten nurt lo-fi popowy. 


Moim ulubionym utworem jest centralny punkt albumu, czyli utwór Deep Deep Feeling. Osiem i pół minuty niesamowitej eksperymentalnej podróży. Macca lamentuje w nim jak cudownie, a zarazem jak chujowo jest żyć z intensywnymi myślami i emocjami w związku. Budowa utworu się zmienia, odzwierciedlając emocjonalne wzorce nastrojowe, które towarzyszą każdemu długoterminowemu związkowi. To mieszanka wybuchowa: bluesa, progu, soulu, klasycznej, wczesnej elektroniki i kto wie, co jeszcze. Można doszukać się w niej kontynuacji beatlesowskiego I Want You (She's So Heavy). Absolutny majstersztyk! 


Album może nie jest aż tak spójny jak poprzednio wydany Egypt Station. Niemniej jednak chyba nie mogliśmy się spodziewać lepszego zakończenia roku 2020. Roku, który był usłany smutkiem i tragediami. Muzycznie jednak lśnił jak diament. Tym albumem Macca pokazał, że wciąż mu się chce, że zatęsknił za muzyką, za fanami oraz występami. Siedział na dupie w domu i rozmyślał o życiu, a owocem tego jest świetny III, który w doskonały sposób zamyka trylogię. Ten prawie osiemdziesięcioletni Beatles próbował jakby dogonić starego przyjaciela, który próbuje zrozumieć ten nowy świat. Rzeczywistość, w której wszyscy się znaleźliśmy. I nie powiem - album III nie jest aż tak wielkim odważnym odkryciem jak pożegnalna płyta Bowiego Blackstar, ale jest dowodem na to jak kosmiczną wyobraźnie muzyczną ma facet, który sześćdziesiąt lat temu, wraz z trzema innymi kolegami podbił cały świat. Pozycja bardzo mocno polecana. Coś mi się wydaje, że zamknie pierwszą dziesiątkę moich ulubionych płyt tego roku 😊








Bartas✌

1 komentarz:

  1. Brzmi bardzo ciekawie. Uwielbiam solowa tworczosc Mc Cartneya jak i z The Wings oraz The Beatles. Fajnie ze pojawila sie nowalijka i ze Ty o niej napisales. Dzieki pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...