sobota, 10 września 2022

Apokaliptyczny obraz człowieczeństwa przytłoczonego plagą. Megadeth ich nowy miażdżący "The Sick, The Dying... And The Dead!"

 

Megadeth to wielka legenda thrash metalu i nie da się tego faktu podważyć. Niestety od czasu albumu Youthanasia z 1994 roku Mustaine i spółka nie wydali naprawdę bardzo dobrej i równej płyty. Światełkiem w tunelu był album Dystopia z roku 2016, który wyprowadził Mustaine’a na właściwe tory. Jednak kilku niedociągnięć i wpadek się doszukałem. Zrezygnowany postawiłem na “rudego” krzyżyk. Najnowszy, szesnasty w karierze Megadeth, krążek zatytułowany The Sick, The Dying... And The Dead! utwierdził mnie w przekonaniu, że był to błąd. Warto im dać jeszcze szansę. Dlaczego? Bo to powrót do wielkiej formy z początków lat 90-tych. Ale po kolei. Album został nagrany w domowym studio Dave'a Mustaine'a z koproducentem Chrisem Rakestrawem. Przez prawie cztery dekady “rudzieleć” stał się prawdopodobnie największym gitarowym bohaterem dla metalowców na całym świecie. Jego gra na gitarze jest tak złożona, pełna przyciągających uwagę haczyków, wirtuozerskiego szatkowania i nietypowych struktu. Jest to nadal dostępna, ale i ciężka muza. Wraz z gitarzystą Kiko Loureiro, perkusistą Dirkiem Verbeurenem i basistą Stevem DiGiorgio, nowe wydawnictwo Megadeth zawiera wszystkie atrybuty zespołu.


Album rozpoczyna się kompozycją tytułową charakteryzującą się złowieszczym gitarowym arpeggio, które nabiera pary, a następnie wybucha optymistyczną bitwą riffów między Mustaine'em a Loureiro. W warstwie lirycznej Mustaine maluje apokaliptyczny obraz człowieczeństwa przytłoczonego plagą. You can’t mask the fragrance of death in their beds - śpiewa lider Megadeth. I wygląda na to, że nikt nie jest bezpieczny przed tą plagą. Rich or poor, they’re dragged through the streets - ciągnie dalej. Kompozycja o dżumie dymienicznej została napisana jeszcze przed pandemią koronawirusa, ale nie można oddzielić jej nawiedzonych obrazów od tych, które pojawiały się w newsach w ciągu ostatnich dwóch lat. Wokal Mustaine’a z biegiem lat stał się bardziej głębszy. Wiek swoje zrobił i nie uderza już w tak wysokie tony, nie ma już takiego samego warczenia, ale to nie szkodzi. Ma nieco bardziej groźny, a jego stonowane wokale kładą nacisk na muzykę.


Najbardziej wyróżniającym się utworem na albumie jest Night Stalkers. Zwrotki są napędzane szybkim atakiem bębna taktowego Verbeurena i hiperszybkim alternatywnym kostkowaniem Mustaine'a. Po czym zwalnia do brutalnego chuchnięcia w refrenie. Kompozycja wypełniona jest po brzegi haczykami, smaczkami i nawet ten rapowany werset gościa o ksywie scenicznej Ice-T nie psuje klimatu. Tym razem apokaliptyczne obrazy mają militarny posmak, z wzmiankami o Black Hawks i ryczących silnikach, które powodują trzęsienie ziemi, wstrząsy i konwulsje. Mamy także kawałek Soldier On. To taki hymn o średnim tempie, który maluje wojskowe obrazy. Mustaine w nim śpiewa z pełnym zaangażowaniem: Marching off to war, everyone can see they’re paralyzed with fear. Warczące gitary świetnie budują refreny, które kontrastują dudniące rytmy z szybkimi zagrywkami prowadzącymi, pełnymi wznoszących się i opadających podciągnięć. Rewelacja! Najbardziej wpadającym w ucho numerem (niemal przebojowym i radiowym) jest Mission To Mars. Nie jest zły, bardzo przyjemnie się słucha. Celebutante to wysokooktanowy thrash, który w warstwie lirycznej uderza w narcystycznych celebrytów, podczas gdy Junkie, pełen znakomitych riffów, traktuje o nadużywaniu różnych alchemicznych substancji. Album zamyka znakomita antywojenna kompozycja We’ll Be Back, w której Mustaine pokazuje, jak konflikty zbrojne odczłowieczają żołnierzy. Zwłaszcza w tym wersach: No time for remorse over unclaimed remains / It's just flotsam and jetsam, and it's circling the drain. Można? Można! Panie Waters, bierz pan przykład z młodszego kolegi. The Sick, The Dying… And The Dead być może nie ma tak epickiego klimatu jak choćby Rust In Peace czy Countdown To Extinction, ale jest to zdecydowanie powrót do ich najlepszych czasów. Nowy krążek Mustaine’a i ekipy od początku do końca oferuje niesłabnącą intensywność i ujście do kierowania gniewu i lęków świata spustoszonego przez pandemię, wojnę, zmagania gospodarcze w krzyki i headbanging wraz z nieco fikcyjnymi opowieściami Mustaine'a o tym samym. Nie warto było stawiać na rudzielcu krzyżyka. To powrót do wielkiej formy sprzed trzydziestu lat. Pozycja bardzo przeze mnie polecana😊 Bartas✌

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...