wtorek, 15 marca 2022

Upadek imperium, vaudeville lat dwudziestych i dobra hardrockowa szkoła lat osiemdziesiątych. Ghost i ich nowy album "Impera".

 

Mówienie o Ghost jako o zwykłej grupie muzycznej nie oddaje atrakcyjności Szwedów. Pomiędzy niezliczonymi ekstrawaganckimi scenicznymi przedstawieniami oraz ciekawą promocją, lider zespołu, Tobias Forge, zamienił projekt w maszynę rozrywkową najwyższej jakości. Mówię o tym zupełnie serio, choć są i tacy, którzy na samą nazwę Ghost śmieszkują. Ale podczas gdy marketing na wysokim poziomie opanowali także inne zespoły takie jak Sabaton czy Powerwolf, Forge i spółka nigdy nie stracili z oczu tego, co najważniejsze, czyli muzyki. Ghost wyskoczył niczym filip z konopii płytą Opus Eponymous wydaną w 2010 roku, szybko zyskując zainteresowanie krytyków i sympatyków. Jak już wspomniałem bywają tacy, co śmieszkują, ale są i tacy, którzy widzą w nich sprytny, teatralny zespół, który jest takim pomostem między przeszłością, a przyszłością cięższego grania. Zdecydowanie należę do tej drugiej grupy odbiorców. Największe wrażenie zrobił na mnie ich trzeci album Meliora, wydany w roku 2015. Trzy lata później ukazał się Prequele, który całościowo brzmiał dla mnie mniej spójnie. 11 marca 2022 roku ukazał się ich piąty album zatytułowany Impera. Jaki on jest? Wydawać by się mogło, że jak dotąd najbardziej filmowy, zróżnicowany i kompletny, opowiadający o - jak twierdzi Forge - powstaniu i ostatecznie nieuniknionych upadkach imperiów.


Zaczyna się intrygującym intrem zatytułowanym Imperium, który charakteryzuje się epickim riffem gitarowym i marszowym rytmem perkusji. Chwilę później następuje eksplozja utworem Kaisarion. Słyszymy piskliwy głos Papy Emeritusa IV i bardzo mocno wpadający w ucho gitarowy riff w nieco popowym stylu. Ale nie łudźcie się! To dobra hard-rockowa szkoła rodem z lat 80-tych. Dalej mamy kilka singlowych numerów. Najpierw jest nastrojowy, ale utrzymany w nieco mroczniejszym tonie Call Me Little Sunshine. Myślę, że ten utwór bez problemu mógłby się znaleźć na wcześniejszych dokonaniach Szwedów, jak choćby na Infestissumam czy na wspomnianej już Meliorze. Refren jest po prostu ognisty na pewno świetnie sprawdzi się na żywo. Następnie mamy coś dla fanów horroru za sprawą utworu Hunter’s Moon. Jest jednak - moim skromnym zdaniem - najmniej interesującym utworem na albumie. Ale nie zniechęcajcie się, Drodzy Czytelnicy, bo na tym się kończy ten niewielki spadek jakości. Dalej już mamy tylko bardzo dobrze. Godnym uwagi jest Watcher In The Sky. Jest dość ociężały i masywny, ale smaku dodaje wykwintne solo gitarowe. Chwilę później przenosimy się do lat dwudziestych dwudziestego wieku i mamy vaudeville’owy Dominion. Chyba najbardziej elektryzujący i taneczny utwór, jaki Szwedzi popełnili w swoim dorobku. Zdumiewający chwytliwy i zwariowany, a jednocześnie miły dla ucha, w iście rockowej konwencji.


Mamy też dwie ciekawe melodramatyczne epopeje - Darkness At The Heart Of My Love oraz czadowy, oldschoolowy rocker zatytułowany Griftwood. Bite Of Passage to pół minutowe intro, które przeprowadzi nas do utworu, który klamrą spina całość - Respite On The Spitalfields. Najdłuższy na płycie, powolny i napędzany melodią, skupionym głównie na pięknych melodiach wyśpiewanych przez Papę Emeritusa IV. Jednak jest to również niesamowicie bogate brzmienie bez nadmiernego komplikowania rzeczy z mnóstwem efektów i kinowych akcentów. Prostota, ale w stylu Ghost. Tak kończy się ta płyta, która - tak myślę - podzieli zdania fanów. Nie jest to rzeczywiście arcydzieło na miarę Meliory, ale z pewnością jedną z najlepszych dokonań grupy. Każdy znajdzie w nim coś, co przykuje jego uwagę. Polecam bardzo gorąco😊








Bartas✌

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...