niedziela, 13 marca 2022

Bez ciśnienia, live in studio. Slash Feat. Myles Kennedy & The Conspirators i ich nowy album - "4".

 

Podczas, gdy wielu artystów w dobie COVID-19 ograniczyło się do pisania i nagrywania swoich albumów w odosobnieniu lub przez rozmowy na kamerkach, Slash, Myles Kennedy oraz grupa The Conspirators poszli nieco inną drogą. Wybrali się do Nashville, gdzie zarezerwowali studio nagraniowe, należące niegdyś do nieżyjącej już legendy gitary muzyki country - Cheta Atkinsa. Tam właśnie Slash i ekipa nagrali nowy album zatytułowany 4. Jak sama nazwa wskazuje, jest to czwarty solowy krążek gitarzysty kultowego Guns N Roses i Velvet Revolver nagrany z Kennedym i Conspirators oraz piąty w jego ogólnej solowej karierze. Praca nad nim przebiegała niesamowicie szybko i sprawnie, niemal spontanicznie, choć nie obyło się bez covidowych sytuacji. W założeniu zespół miał nagrywać materiał razem w jednym studio, ale Myles Kennedy niestety złapał coronę. Gitarzysta Frank Sidoris nie zgodził się na jego fizyczną obecność w studiu, tak więc wokalista przez kilka dni nagrywał swoje wokale w odosobnieniu. Wytrwałość została nagrodzona, bo efektem końcowym jest świetny, wydany 11 lutego 2022 roku, rockowy album z ogromnym poczuciem spontaniczności.


Już pierwszy otwierający album numer The River Is Rising robi wrażenie. Rozpoczyna się w zawadiackim, rockowym stylu, gdy Slash uwalnia naprzemienny oktawowy tremolo riff. Sekcja rytmiczna basisty Todda Kernsa i perkusisty Brenta Fitza przypomina sekcje rytmiczną Led Zeppelin. Zwłaszcza parte perkusyjne Fitza, który wali w gary niczym John Bonham. Zespół jest znakomicie zwarty. Slash świetnie synchronizuje swoje partie z Sidorisem, a wokal Mylesa Kennedy’ego jest wciąż w wielkiej formie. Niewielu jest dziś wokalistów rockowych mogących zbliżyć się do jego umiejętności wokalnych. Niestety, ale Axl Rose od lat nie domaga. I dlatego - moim zdaniem - nagranie nowego albumu Guns N’ Roses w oryginalnym składzie to bardzo zły pomysł. Lepiej, aby Slash skupił się na współpracy z Mylesem i Conspirations. No, dobrze, ale nie o tym dziś.Wróćmy do albumu. Idąc dalej mamy Time Will Tell, który jest równie urzekający klasycznym rockowym podejściem, podtrzymanymi alkordami wzmacniającymi refren. Kennedy świetnie operuje falsetem, podczas gdy Slash przywołuje swoje najlepsze patenty gitarowe, inspirowane solówkami Jimmy’ego Page’a. W najfajniejszym zaś numerze na płycie C'est La Vie Slash wykorzystuje efekt talk box, by jeszcze bardziej wzmocnić smakowity rockowy riff. Dużo więcej partii wokalnych ma The Path Less Followed, ale sama solówka Slasha wykorzystuje wiele charakterystycznych dla niego technik, takich jak sprytne wybieranie przechodzących nut między interwałami. Innymi słowy - klasyczny Slash o posmaku południowego rockowego grania.


Takich smaczków i patentów mamy bardzo dużo na tym albumie. Actions Speak Louder Than Words zawiera hendriksowski efekt gitarowy wah-wah (tzw kaczka). Progresja akordów łączy elementy standardów bluesowych i rockowych, wtapiając się opadające rytmiczne interludium przed kolejnym wypełniony vibrato gitarowym solo. Inną, ale równie ciekawą atrakcją albumu jest funkowy numer Spirit Love. To znów ukłon w stronę Led Zeppelin. Charakteryzuje się rozmytą linią basu i cudownym blaskiem elektrycznego sitaru. Mamy też coś z przeszłości. Utwór April Fool do bólu przypomina najlepsze czasy Guns N’ Roses. Gitarowe brzmienie ma dość poważny wyraz, zwłaszcza w solówce, gdzie Slash wpada na kilka niuansów gitarowych zagrywek w stylu country. Naśladowcy wirtuoza w cylindrze rzadko wychwytują ten aspekt jego charakterystycznych trików gitarowych. W Call Off The Dogs pojawia się ściana dźwięków, a rytm zmienia się wraz ze zmianą zwrotki, której towarzyszy przesiąknięty riff. Kennedy szybko dociera do wznoszącego się refrenu. Można też usłyszeć, jak Slash trąca między przystawkami gitarowymi, grając solo z niesamowitą zręcznością, dodając trochę zwrotów do bardziej tradycyjnych rock and rollowych zagrywek. Najbardziej epickim numerem na płycie jest zamykający całość utwór Fall Back To Earth. Ten sześcio i pół minutowy szybko wspina się do wszechogarniającej lini melodycznej gitary. Nagłe przejście do czystego, stopniowego brzmienia gitary w zwrotce daje miejsce, w którym wokal Kennedy'ego błyszczy, niczym oszlifowany diament. Wzrastająca intensywność prowadzi do repryzy wspomnianej melodii figury pod chórem. Przepływ między poziomami gęstości pięknie przechodzi w podwójne gitarowe interludium, po czym powtarza refren, który pozwala wokalnemu występowi Kennedy'ego znaleźć nuty, które łączą się z grą Slasha, która zamyka utwór.


Poprzednie dwa albumy Slasha i Mylesa były dla mnie nieco przydługie, momentami nudne, a patenty dość mocno oklepane. Czwórka za to zamyka się zgrabnie czasowo w trzech kwadransach, ale jej słuchanie wydaje się znacznie głębsze. Na tym albumie nic nie jest przesadne, ale wszystko spójne, brak jakiegoś słabszego punktu. Rzeczywiście słychać, że sesja nagraniowa odbywała się na na setkę. Bez ciśnienia. To fantastyczna mieszanka przestrzenna, w której wszystkie instrumenty z klarownością siedzą w spektrum dźwiękowym. Czapki z głów przed Slashem! 👏👍








Bartas✌

1 komentarz:

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...