czwartek, 4 lutego 2021

"Nie obrażaj się o moją insynuację..." Wiekopomny album "Innuendo" grupy Queen kończy 30 lat.

Chyba każdy szanujący się pasjonat muzyki ma taką jedną, najważniejszą w swoim życiu płytę. Taką, którą z pewnością zabrałby ze sobą na bezludną wyspę. Mam i ja. Dzisiaj jest 4 lutego 2021 roku. Dokładnie tego dnia 1991 roku światło dzienne ujrzał album
Innuendo grupy Queen. Ostatni za życia wspaniałego Freddiego Mercury’ego. Tak, to jest moja ukochana płyta ze wszystkich płyta świata, jakie posiadam w swojej kolekcji i jakie znam. Nie tylko od strony muzycznej, ale i tekstów. Zespół Queen jeszcze nigdy wcześniej nie byli tak refleksyjni. Tragiczne okoliczności to sprawiły, ale nie tylko, bo pamiętajmy, że kilka tekstów powstało znacznie wcześniej, gdy Freddie czuł się jeszcze dobrze. Muszę mieć specjalny nastrój. Oczywiście zawsze gdy słyszę muzykę tego zespołu to dostaję jakiejś niesamowitej ekstazy. Mam też taki swój zwyczaj niemal od zawsze, że nie słucham Queen przed pójściem spać, bo to mnie momentalnie rozbudza, a szczerze mówiąc wolę wstać rano wypoczęty. Innuendo to jest inny rodzaj ekstazy. Taki, który bardziej przypomina oddanie się pewnego rodzaju sacrum, misterium, niż rozrywkę w pełnym tego słowa znaczeniu. Lubię przy nim po prostu podumać i przeżyć tę huśtawkę nastrojów, tę żonglerkę emocjami. Wiem, że Freddie by pewnie tego nie chciał, bo zawsze stawiał na dobrą zabawę. Niemniej jednak... nie potrafię inaczej słuchać tej płyty. Dzisiaj mija 30 lat od jej wydania. Czuję jakby to było wczoraj. Pamiętam doskonale w jakich okolicznościach dostałem album na kasecie, choć nie miałem jeszcze pięciu latek. Miałem też jakiegoś niesamowitego pecha do tego albumu. Przy pierwszym egzemplarzu magnetofon zjadł taśmę, a kaseta przepadła. Przy drugim nie było pełnych 12 utworów, a za trzecim razem dopiero dostałem oryginalną kasetę z hologramem oraz album już na CD. Takie to były czasy. Niemniej jednak - wspomnienia cudowne. No, przejdźmy już do samej muzyki. 

Metropolis Studios w Londynie.
Album powstawał w okolicach oczekiwania na premierę albumu The Miracle, a więc początek powstania datuję się na wczesną wiosnę roku 1989. Jednakże w świadomości muzyków koncepcja wydania go jako pełnoprawny album narodziła się w Nowy Rok 1990 podczas wspólnego obiadu Freddiego i Rogera. Oczywiście każdy z muzyków miał ogromny swój wkład, ale w wsłuchując się w poszczególne utwory można wywnioskować, że Freddie i Roger tam przodują. Produkcją zajął się David Richards, a sesje nagraniowe odbyły się w Metropolis Studios w Londynie oraz w Mountain Studios w Montreux.
 Mountain Studios w Montreux.

Odpalamy płytę i słyszymy uderzenie werbli. Album rozpoczyna się utworem tytułowym Jeszcze nigdy wcześniej Queen nie byli tak śmiertelnie poważni w tekstach swoich utworów, jak na Innuendo. Zaczęło się od zwykłego luźnego jammowania wiosną 1989 roku. Roger ułożył konkretną koncepcję utworu, pisząc słowa, zaś Freddie pisał głównie muzykę, dokładając także do tekstu kolegi swoje słowa. Ilekroć słucham tego utworu mam ciarki. Nie tylko niesamowity wokal Freddiego, ale i tekst. - pytanie o istnienie Boga lub jakąkolwiek sprawiedliwość, o ludzką egzystencję. O tym, żeby iść dalej, próbować, mimo kłód nieustannie rzucanych nam pod nogi. Utwór ukazał się na singlu 14 stycznia 1991 i towarzyszył mu teledysk animowany przedstawiający muzyków jako: Pablo Picasso (John) Jackson Pollock (Roger), styl wiktoriański (Brian) praz Leonardo Da Vinci (Freddie) W wideoklipie możemy również zobaczyć obrazki z II wojny światowej, mimo że w pierwszej wersji były to fragmenty z wojny w Zatoce Perskiej. Ciekawostką jest fakt, że W 1 minucie 19 sekundzie teledysku mamy akcent polski: widać bowiem przelot śmigłowców nad Warszawą podczas defilady wojskowej. W tle widać reklamę PZU, ujęcie kręcone z Placu Defilad. Tym utworem - jak stwierdził Brian - mogli wszystko zyskać albo stracić. Ryzyko wydania go na singlu było podobne do ryzyka związanego z wydaniem wiele, wiele lat wcześniej Rapsodii na singlu. Zyskali olbrzymi aplauz. Ciekawostką jest fakt, że w środku utworu na gitarze klasycznej gra Steve Howe z grupy YES. Do spotkania doszło całkiem przypadkiem. Muzyk siedział sobie w bufecie, w budynku studiów nagraniowych i jadł posiłek. Ktoś z ekipy Queen podszedł do niego i zapytał czy nie chciałby się zobaczyć z muzykami, bo akurat są w trakcie nagrywania płyty. Poszedł się z nimi zobaczyć i tak się jakoś stało, że za pierwszym, może drugim podejściem nagrał swoją partię hiszpańskiego solo. Gitarzysta YES wspomina, że zespół był wtedy bardzo zżyty ze sobą. Wiadomo już dlaczego.

Trzeba mieć naprawdę jaja i być Freddiem Mercurym, żeby śmiać się z własnej, nieuleczalnej choroby. Utwór I’m Going Slightly Mad jest autorstwa samego Freddiego. Opisuje weń swój stan psychiczny i fizyczny. Wszystko to, co poczyniła w nim ta paskudna choroba, która go od nas zabrała. Wydany został na singlu 4 marca 1991 i roku okraszony czarno-białym (wiadomo dlaczego) teledyskiem, nakręconym w studiach na Wembley. Freddie napisał cały scenariusz. Narzekał wtedy strasznie na ból kolana. Jest też oficjalnie wydane The Making Of, którym wokalista instruuje kolegów co w danej chwili ma się dziać. Wystąpiło też stado pingwinów. Podczas kręcenia klipu doszło do zabawnej sytuacji. Jeden z pingwinów załatwił się na sofie. Możecie sobie obejrzeć tutaj.

Idąc dalej mamy utwór Headlong. Napisał go Brian na swoją solową płytę (która ukazała się dopiero w 1992 roku) Back To The Light. Jednakże słysząc jak śpiewa go Freddie natychmiast zmienił koncepcję. Powstał także teledysk, który - tak samo jak utwór - był dość długo nagrywany, bo już od 1989 roku. Ukazuje zespół podczas pracy w studio nad albumem. Freddie szaleje jak dawniej. Jeszcze był miarę w stanie się światu pokazać. Jak obejrzymy Making Of to zobaczymy, że gdzieś w tle widnieje data - 23.11.1990.


Nie tylko Headlong, ale także I Can't Live With You został napisany przez Briana i przeznaczony na album Back To The Light. Powstawał w okolicach okresu, gdy rozpadło się małżeństwo gitarzysty. W roku 1997 na potrzeby składanki Queen Rocks ukazała się nowa, zremiksowana wersja utworu.


Nie zapominajmy, że album Innuendo to prawdziwa żonglerka emocjami. Znów robi nam się refleksyjnie za sprawą utworu Don't Try So Hard. To pomysł Freddiego. Przesłanie jest bardzo proste: nie staraj aż tak bardzo. Choć w życiu zawodowym był stuprocentowym profesjonalistą, tak do życia podchodził z dystansem do siebie i do świata. Ta śmiertelna choroba, z którą tak dzielnie walczył, jeszcze mocniej go w tym utwierdziła. Piękny utwór, niesamowite wyżyny wokalne (do D5) i przecudnej urody wstęp - deszczowy dźwięk grany przez Mercury'ego na zestawie klawiszowym Korg M1. Nie tak dawno do Sieci trafiła wersja demo tego utworu. Jest również imponująca. Słychać bardzo mocne zmęczenie Freddiego. Śpiewa momentami troszkę niżej. Zatrzymuje się, gdzieś tam jego głos zanika. Ale ileż w tym wszystkim pokory! PODZIWIAĆ TYLKO.


Jest taki utwór Queen, który nigdy nie ukazał się na singlu w świecie poza Polską. Ba! Był na szczycie List Przebojów Trójki. Jest nim Ride The Wild Wind autorstwa Rogera Taylora. Wersja demo zawiera tylko wokal perkusisty. Wersja finalna - Freddiego, a Roger w chórkach. Freddie śpiewa tutaj zaskakująco niskimi tonami, złowieszczo, groźnie i ponuro. Świetną robotę robi tu Roger robiący nie tylko chórki, ale efekty jakby głosów publiki na koncercie albo na jakimś wydarzeniu sportowym. 


Mamy też na Innuendo odrzuty z innych sesji nagraniowych. Takim utworem jest wspaniały i majestatyczny All God's People. Pochodzi z sesji do albumu Barcelona Freddiego i Montserrat Caballe. Autorem jest Freddie i kompozytor, pianista Mike Moran. Pierwotny tytuł brzmiał Africa By Night. Jednak na album nie trafił. Są osoby, które uważają, że ten utwór to straszna zapchajdziura. Nie mogę się zgodzić z tym stwierdzeniem. Imponujące partie wokalne Freddiego (F5) oraz klawiszowe tło Mike’a Morana nadają niesamowitego kolorytu tej płycie. I przesłanie, które jest moją życiową dewizą: Rule with Your heart / Live with Your conscience / Love, love and be free.


These Are The Days Of Our Lives
tak naprawdę traktuje o przemijaniu, wspominaniu młodzieńczych lat, gdy byliśmy młodzi, wszystko było fajne i proste. Taki był pierwotny zamysł autora tekstu Rogera Taylora. Przesłanie nabrało zupełnie innego znaczenia po śmierci Freddiego. 31 maja 1991 roku wokalista po raz ostatni stanął przed kamerą. Wychudzony i wyniszczony chorobą posyła uśmiech, do nas, swoich fanów, mówiąc: wciąż Was kocham. Atmosfera podczas kręcenia klipu była wręcz przygnębiająca. John Deacon co pół godziny szedł do ubikacji wypłakać się porządnie, bo nie mógł patrzeć na fizyczne cierpienie Przyjaciela.
Brian May nie brał udziału w nagraniu. Nie było go fizycznie z pozostałą trójką. Był zajęty albumem solowym. Dopiero dwa tygodnie później "doklejono" go do reszty. Teledysk ukazał się po śmierci wokalisty. 9 grudnia 1991 roku utwór ukazał się takze na singlu na tzw podwójnej stronie A wraz z utworem Bohemian Rhapsody. Dochód ze sprzedaży przeznaczono na rzecz walki z AIDS.


Delilah.
Delilah to oczywiście rodzaj żartu, ale jakże urokliwego. Freddie był prawdziwym kociarzem. Pierwszymi zwierzętami, jakie posiadał był Tom i Jerry.  Aż do zakończenia związku z Mary w 1976 roku koty były z nim. Po rozstaniu Austin zabrała je ze sobą, jednak po jakimś czasie one znów wróciły do Freddiego. Później artysta otrzymał kotkę himalajską, którą wabiła się Tiffany.  Później pojawił się rudzielec Oscar. Był to kot jednego z kochanków Mercury’ego, Tony’ego Bastina. Po rozstaniu został jednak u Freddiego. Na Boże Narodzenie roku 1987 dostał koty o rasie – ciemnobrązowego Goliatha oraz … szylkretowatą kotkę o imieniu Delilah. Tak, właśnie tę słynną kotkę, o której śpiewa w tej piosence. A podarował mu ją kucharz Freddiego – Joe Fanelli. Oba koty zostały wzięte ze schroniska dla zwierząt Błękitnego Krzyża.  Wokalista Queen uważał, że jego posiadłość jest tak duża, że może być swobodnie miejscem dla więcej kotów. W roku 1988 Mary podarowała mu kolejnego kota imieniem Miko. Jak dobrze wiemy artysta kochał Japonię i to imię było nawiązaniem do tego kraju. Domownicy przyjęli kota dobrze.  Jednak kocia rodzina – różnie. Delilah i Goliath dobrze, ale już Oscar i Tiffany – ozięble. Oscar to był ewenement. Chodził sobie własnymi ścieżkami.  Często chodził do sąsiadów wokalisty. W roku 1989 dołączył kot Romeo. Kupił go za 25 funtów jego partner Jim w sklepie, który współpracował ze schroniskiem Błękitnego Krzyża. Był to kot o bardzo bojowym nastawieniu, a więc uzyskał przydomek Rambo. Tego samego roku kotka Tiffany bardzo mocno zachorowała. Mary i Jim zawieźli ją do weterynarza. Ten niestety stwierdził, że należy zwierzątko uśpić, bo już nic nie da się zrobić. Freddie się zgodził, ale nie było go przy tym. Nie mógł na to patrzeć.  Została skremowana i u pochowana pod drzewem na posesji Freddiego. Bardzo często przynosił tam małe bukieciki. Urocze, prawda? Gdy Freddie mieszkał w Monachium miał kotkę o imieniu Dorothy, a gdy i spotykał się z Barbarą Valentin mieli wspólnie Tarzana. Traktowali go jak swoje własne dziecko. Pewnego razu stała się rzecz ciekawa – zgubił się Goliath. Okazało się, że był u sąsiada w garażu. Innym razem spał w umywalce. Freddie dbał o wszystkie koty. Wpłacał regularnie hajs na schronisko Błękitnego Krzyża, a gdy był w trasie kotami opiekowali się Jim i Mary. Często z kotami przez telefon rozmawiał. Taki był z niego kociarz. W wspomnianym już teledysku do These Are The Days Of Our Lives Freddie ma na sobie kamizelkę z wizerunkiem swoich kociaków (patrz: wyżej) Swój pierwszy solowy album dedykował kotom i wszystkim miłośnikom kotów. A kto nie lubi kotów – niech spada No, sorry, Fred, nie przepadam😄

Fani ostrych brzmień również znajdą tu coś dla siebie. The Hitman to utwór Freddiego. W początkowym procesie tworzenia grany był na klawiszach w zmienionej tonacji. Brian wziął ten niepowszechny riff Freddiego, zmienił tonację i nagrał demo gitarowe. Całość zakończył ... John. Chórki są w całości nagrane przez Briana, jak i wersja demo utworu z recytacją Freddiego Bite the bullet baby.  Ostateczna wersja, znana nam od 30 lat, jest taka, że Freddie śpiewa w wysokim E5. Nie bierze jeńców.

Dochodzimy do finału (bez skojarzeń😂). Udział w nagraniu Bijou brali tylko Freddie i Brian Utwór powstał w niecałe pół godziny. Wokalista ułożył akordy, tytuł i teksty, z czego dwa z tych nagrał z partiami gitary. Piosenka do złudzenia przypomina "Soon" grupy Yes, ale czy była faktycznie nią inspirowana? Brian przyznał, że inspiracją instrumentalną był utwór Jeffa Becka z 1989 roku Where Were You. Faktycznie, słuchając numeru Becka można doszukać się tej inspiracji.

Finał płyty.
The Show Must Go On. Ten ponadczasowy utwór zapoczątkowali panowie Deacon i Taylor, jammując sobie. Bardzo spodobało się to gitarzyście - Brianowi. Czuł, że jest to początek czegoś naprawdę wielkiego, czuć było w tych akordach dziwną siłę! Nagrał wersję demo falsetem, bo inaczej się tego nie dało zrobić. Dał ją Freddiemu. Miał olbrzymie wątpliwości czy wokalista będzie w na tyle dobrej formie, by to podźwignąć. Ustalił tonację, a Freddie żartobliwie walnął Co Ty, Brian, ochujałeś? Chcesz, żebym znowu zakrwawił całe gardło?  Po chwili dodał: Dobra, kurwa, ja to zrobię! Walnął kilka kielonków wódki. To, co usłyszeli wbiło ich wszystkich w ziemię! Nigdy jeszcze nie osiągnął tak wielkiej skali. ZABIŁ SYSTEM! Co do samego tekstu to przeciętny słuchacz jest przekonany, że autorem tekstu jest Freddie, Tak naprawdę jest to niemal od samego początku dziecko Briana, choć Freddie też miał swój wkład. Brian napisał pierwszą zwrotkę wspólnie z Freddiem, drugą po konsultacji z Freddiem, a dalej już samodzielnie. Piosenka ukazała się na singlu kilka tygodni przed śmiercią Freddiego - 14 października 1991 roku. Tak się z nami pożegnał. Ale ten show nadal trwa. Gdzieś tam teraz na górze śpiewa, daje swoje popisy w tej największej niebiańskiej orkiestrze!

Podczas sesji Innuendo powstało kilka utworów, które nie znalazły się na albumie ani na żadnym innym oficjalnym wydawnictwie, takie jak Self Made Man, My Secret Fantasy czy Robbery oraz Assassin. Co ciekawe - kilka ładnych lat temu natrafiłem w Sieci na rzekomego Assassina. Okazało się, że to fake demo. To jest podkład do utworu The Power Of Love Frankie Goes To Hollywood. Jakiś kretyn o przypływie geniuszu zrobił sobie z tego marne karaoke (dlatego tak ciężko było od razu rozpoznać, a rozkminiałem chyba pół dnia), do tego próbował marnie podrobić głos Freddiego, że niby chory i zmęczony sesją albo ... zalany w trupa! W tym ostatnim okresie Freddiego wokal brzmiał jak dzwon. To nie jest Freddie. Nawet wersje demo w tamtym czasie znanych już hitów tak nie brzmią, bo słychać, że to Freddie w pełnej krasie, choć u kresu swych dni. A na końcu ten niby głos Rogera, który mówi dałeś radę, Freddie. ŻAŁOSNE!!!! Dziwię się, że ani Brian ani Roger nie złapali tego żartownisia. Ba! Sami autorzy The Power Of Love przede wszystkim tego nie zrobili! To się pod wokandę nadaje!

Na koniec kilka słów o samej okładce płyty. Autorem jest Jean Ignace Isidore Gérard - Grandville - czyli francuski dziewiętnastowieczny grafik. Jego prace tak zachwyciły członków Queen, a przede wszystkim perkusistę Rogera Taylora, że postanowiono użyć ją, jako okładkę do nowego albumu. Oczywiście nieco ją zmodyfikowano. Zespół zatrudnił grafika Richarda Graya, by ten pokolorował obrazy. Zamiast banana, w oryginalnym wykonaniu, była Gwiazda Legii Honorowej. Ten banan na okładce to najprawdopodobniej nawiązanie do tekstu utworu I’m Going Slightly Mad, gdzie Mercury wyśpiewuje wers: I think I'm a banana tree. Z kiścią bananów na głowie pojawia się też w teledysku utworu.


Freddie pracował do samego końca, nie oszczędzając się. Chciał zostawić jak najwięcej materiału, byśmy my, jego fani i fani całego Queen, mogli cieszyć się tymi nagraniami. Album Innuendo to także dla mnie dość osobista płyta, bo w każdym niemal utworze odnajduję własne ja. To w sumie nie płyta, nie muzyka, a stan umysłu. Teksty zupełnie inne, niż na poprzednich płytach. Pytania o sens życia. To wszystko jest ściśle związane z moją osobowością. Wstyd nie mieć i wstyd nie znać. Moja płyta życia😍









Bartas✌

4 komentarze:

  1. Znakomita płyta Queen. Natomiast - tak jak Miracle - słucham jej raczej, rzadko. Nie wynika to z faktu, że mniej doceniam brzmienie, ale raczej ze smutku i refleksji nad człowiekiem, który w trakcie jej nagrywania był już ciężko chory.
    Najbardziej cenie Show must go on, Delilah (choć zdecydowanie wolę psy 😜) oraz Innuedo.
    Piękny obraz odchodzącego geniusza.

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzuekuje Bartek, opisales pieknie z Wielka, Wielka pasją,mega wiedzą i profesjonalizmem dziennkarza muzycznego, nawet jesli ktos nie byłby milosnikiem Freddiego i Queen, Ty potrafisz zainteresować w sposób przekonywujący i piekny. Wielki szacun Bartek. Dlaczego jeszcze nie ribisz tego zawodowo????? Życzę, aby Cie KTOŚ z branży Cie zauważył!!!! Pieknie💓

    OdpowiedzUsuń
  3. Wow jaki piekny dlugi post. Wspaniale napisales. Tyle ciekawostek. Szacun naprawde. Zaslugujesz na to zeby ktos Cie dostrzegl i zebys mogl zarabiac tak na chleb. Plyta Innuendo w calosci niesamowita. Ubostwiam! Ja tez mam ekstaze gdy slucham Queen, nigdy mi sie nie znudza.

    OdpowiedzUsuń

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...