niedziela, 8 listopada 2020

Wreszcie coś się ruszyło, czyli rzecz o trzecim albumie Queen - "Sheer Heart Attack".

Listopad Królową stoi. Przedwczoraj wspomniałem o płycie
Made In Heaven, ostatnim wielkim i prawdziwym albumie Queen. Natomiast dziś cofam się daleko, daleko wstecz, by opowiedzieć Wam o ich trzecim albumie w karierze. Tak, Sheer Heart Attack jest trzecim studyjnym albumem grupy Queen, który został wydany ósmego listopada 1974 roku przez wytwórnię EMI Records w Wielkiej Brytanii oraz Elektra Records w stanach Zjednoczonych. Album ten charakteryzuje się odejściem od dotychczasowych progresywnych motywów przedstawionych na dwóch pierwszych krążkach zespołu. Pojawiły się na nim bardziej popowe i konwencjonalne utwory rockowe. Był to krok dalej jeśli idzie o klasyczne brzmienie Queen. Producentem był sam zespół oraz Roy Thomas Baker. Album był pierwszym małym sukcesem grupy. No, ale po kolei. Po wydaniu wspaniałego albumu Queen II grupa Queen wyruszyła w trasę promocyjna jako suport zespołu Mott The Hoople. Koncertowali bardzo intensywnie po całej Wielkie Brytanii. O ile oba zespoły bardzo się ze sobą zaprzyjaźniły o tyle Queen nie do końca byli zadowoleni z roli supportu. Zwłaszcza Freddie. Mówił:  Wspieranie innych kapel jest jednym z najbardziej traumatycznych doświadczeń w moim życiu

Punktem kulminacyjnym okazał się koncert w Bostonie. Wtedy to okazało się, że zespół musi przerwać trasę, bo Brian May był dość poważnie chory. Nabawił się zapalenia wątroby. Przyczyną była najprawdopodobniej zużyta igła, którą został zaszczepiony (on i cały zespół) przed wyjazdem w trasę po Australii. No, więc musieli wrócić do domu, odwieziono go do szpitala, a reszta zespołu tworzyła w tym czasie piosenki i nagrywała, czekając na kolegę. Mieli dwa tygodnie na napisanie materiału. Większość powstawała w studio. Biedny Brian leżał w tym czasie w szpitalu z nierozpoznanym wrzodem żołądka. Koledzy nagrali swoje partie zostawiając koledze sporo miejsca na jego partie wokalne i gitarowe. May zapamiętał to jako dziwne doświadczenie, które pozwoliło mu zobaczyć pracę zespołu, którego był członkiem, od zewnątrz. Był bardzo podekscytowany. W przeciwieństwie do wcześniejszych albumów, Sheer Heart Attack został nagrany w czterech różnych studiach; mimo że nadal pracowali w Trident Studios, zaczęli przenosić się do AIR, Rockfield i Wessex Sound Studios.


Przejdźmy już do samej płyty. Wkładamy płytę do odtwarzacza i … słyszymy jakieś dziwne jarmarczne odgłosy. To utwór Brighton Rock. Tak, słynny utwór gitarowy Briana Maya, który później zostanie wykorzystany instrumentalnie na koncertach podczas kolejnych tras. Został napisany podczas tworzenia albumu Queen II, ale niestety nie wszedł na album, bo nie pasował do reszty zestawienia. Opowiada historii dwóch młodych kochanków o imieniu Jenny i Jimmy'ego spotykających się w Brighton w święto państwowe w tajemnicy przed matką Jenny’ego. Piosenka zawiera przerywnik - solo na gitarze bez akompaniamentu, który szeroko wykorzystuje opóźnienie do budowania harmonii gitary i kontrapunktowych linii melodycznych. Powstało ono z eksperymentów Maya z jednostką Echoplex, gdy próbował odtworzyć swoje orkiestracje gitarowe podczas występów na żywo w utworze Son and Daughter. Dokonał modyfikacji oryginalnego urządzenia, aby mógł zmienić tempo i czas opóźnienia, ponieważ czuł, że nie jest to długość, której potrzebował, i przepuścił echo przez oddzielny wzmacniacz, aby uniknąć zakłóceń. To było bardzo nowatorska rzecz jak na tamte czasy. Na koncercie efekt był nieco inny. Utwór pierwotnie miał być śpiewany w duecie, ale ostatecznie Mercury zaśpiewał zarówno męską, jak i żeńską partię. Na koncertach utwór był wykonywany w różnych wariantach: jako odrębny utwór, w połączeniu z innymi utworami, lub jako rozbudowane solo gitarowe. Idąc dalej mamy pierwszy mały-duży hit zespołu. Killer Queen. Napisany został przez Freddiego w jedną noc i wydany na singlu z podwójną stroną A dnia 11 października 1974 roku (drugim był Flick Of The Wrist). W roku 1975 dotarł na drugie miejsce brytyjskich list przebojów zapewniając im status gwiazd. Według Mercury’ego utwór powstał pod wpływem wczesnych nagrań The Beatles, The Beach Boys, a w warstwie tekstowej – Noëla Cowarda. Utwór opowiada o luksusowej prostytutce. W tekście wymieniane są również postaci takie jak: Maria Antonina, John F. Kennedy czy Nikita Chruszczow. Jak mówi autor: to opowieść o dziewczynie z wyższych sfer. Próbowałem w niej zasygnalizować, że kobiety z klasą też mogą być dziwkami. Ot, cały Freddie. To był mały krok milowy w karierze. Ale prawdziwy wielki sukces był dopiero przed nimi.


Mamy też na albumie pewną piękną suitę. A zaczyna się ona od numeru Rogera Tenement Funster. W wolnym tłumaczeniu możemy przetłumaczyć to jako osiedlowy / miejscowy playboy. Utwór jest o młodości i buncie i powstawał pod nieobecność Briana Maya. Perkusista zaśpiewał wokale główne, a John Deacon nagrał partie basu i gitary akustycznej. Po powrocie ze szpitala May dograł swoje partie. Jak wspomniałem – utwór Rogera jest pierwszą częścią suity, połączony z dwoma kolejnymi utworami napisanymi przez Freddiego – Flick Of The Wrist (wydany na podwójnej stronie A singla Killer Queen) oraz przepiękny, baśniowy Lilly Of The Valley. Ten pierwszy jest niezwykle mroczny. Wokalista śpiewa go w dwóch oktawach jako forma wezwania i odpowiedzi. Nigdy nie tłumaczył co tak naprawdę nim kierowało, pisząc piosenkę o tak brutalnym tekście. Ciekawostką jest fakt, że gdy May wrócił do pracy ze szpitala, przed nagraniem gitary i chórków nie wiedział o istnieniu utworu. Tę mini-suitę kończy Lilly Of The Valley, który w roku 1975 został wydany na singlu w różnych konfiguracjach – w USA jako strona B singla Keep Yourself Alive, w UK – Now I’m Here, o którym za moment opowiem. Tekst autorstwa Freddiego jest nawiązaniem do piosenki z poprzedniego albumu Seven Seas Of Rhye z Queen II, z linijką: Messenger from seven seas has flown / To tell the king of Rhye he's lost his throne. W wywiadzie z 1999 r. Brian May powiedział brytyjskiemu magazynowi muzycznemu Mojo: Rzeczy, które robił w tamtym czasie Freddie były tak mocno zamaskowane, lirycznie ... Ale można było dowiedzieć się, po niewielkim spostrzeżeniu, że było w nim wiele jego prywatnych myśli, chociaż wiele bardziej znaczących rzeczy nie było aż tak bardzo dostępnych. <<Lily of the Valley>> była całkowicie szczera. Chodzi o to, by spojrzeć na swoją dziewczynę i uświadomić sobie, że jego ciało musi być gdzie indziej. To wspaniałe dzieło sztuki…Każda piosenka została nagrana osobno, a następnie zmiksowana razem, tworząc nieprzerwaną całość. Ze względu na tę strukturę wytwórnia musiała wybrać punkty, aby oddzielić każdą ścieżkę na płytach CD z ponownego wydania. Flick Of The Wrist w ten sposób zaczyna się od crescendo kończącego Tenement Funster i kończy nagle przed ostatnim wierszem piosenki ...baby, You've been had. Ten ostatni tekst pojawia się na początku następnego utworu na płycie Lily Of The Valley.


Czy Brian May, będąc w szpitalu, jakoś szczególnie się nudził? Niekoniecznie. Odpoczywał od pracy, ale i nie próżnował. Napisał tam piosenkę, która także trafiła na omawiany dziś album - Now I’m Here. A oto jak jak wyglądała jego karta choroby: Tak, byłem bardzo chory. Na naszej pierwszej amerykańskiej trasie złapałem żółtaczkę, ale nie to było prawdziwym problemem, bo wykaraskałem się dość szybko. Jednak dieta, którą mi zaaplikowano obudziła wszystkie świństwa w moim układzie pokarmowym, które podobno siedziały tam od dzieciństwa. I nagle podczas badania w gabinecie upadłem jak martwy na podłogę. Okazało się, że mój organizm nie wchłaniał pokarmu od kilku miesięcy i to w ogóle cud, że żyję. Wszystko się, dzięki Bogu, dobrze skończyło, Brian wrócił do pracy, a utwór został wydany na singlu 17 stycznia 1975 roku. Opowiada o miłych przeżyciach na trasie z grupą Mott The Hoople. Pojawia się tam wers: Down in the city, just Hoople and me. Podczas trasy promującej album na scenie wykorzystywano pewne triki teatralne z przemieszczaniem się Freddiego od sceny do sceny w ciemnościach. Tym nagraniem kończy się pierwsza część płyty.


Otwieramy drugą stronę płyty i .... słyszymy bardzo wysokie, wręcz piskliwe nuty. To Roger, ale piosenka In the Lap Of The Gods została napisana przez Mercury'ego i zawierała wiele overdubów wokalnych od niego samego i Taylora. Zawiera jedną z najwyższych nut na albumie. Perkusista w dzieciństwie był chórzystą i zawsze śpiewał wysokie partie ze względu na swój wyjątkowo wysoki rejestr. Utwór nie ma lirycznie żadnego związku z kończącym album stadionowym In The Lap Of The Gods ... Revisited. Charakteryzuje go ponura warstwa muzyczna, tubalny wokal Freddiego i krzyki Rogera. Najmroczniejszy i najbardziej dołujący numer na płycie. Warty jednak posłuchania z uwagi na overdub bardzo przestrzenny zresztą. Stone Cold Crazy był jednym z pierwszych utworów, które Queen wykonali na żywo jeszcze zanim utwór został umieszczony na albumie Sheer Heart Attack. Żaden z członków zespołu nie był w stanie przypomnieć sobie kto napisał tekst, kto rozpoczął, dał początek. Całość podpisana jest Queen. Tekst jest o gangsterach i nawiązuje do Al Capone. Utwór charakteryzuje się szybkim tempem. Dał początek thrash – metalowi, jeszcze zanim wynaleziono ten termin. Tak twierdzi Magazyn Q. Utwór grano na każdym koncercie w latach 1974-78. Ciekawostką jest fakt, iż jest to ulubiona piosenka Queen frontmana i wokalisty Metalliki Jamesa Hetfielda. Muzyk zaśpiewał ją na koncercie poświęconym pamięci zmarłego wokalisty, z towarzyszeniem żyjących muzyków Queen oraz Tony'ego Iommiego z Black Sabbath. Dear Friends to krótki, ale jakże urokliwy fortepianowy utwór skomponowany przez Briana z wokalem Freddiego. Uważany jest za najsłabsze ogniwo na płycie, z czym się NIE ZGADZAM. Często, gdy siadam do klawiszy, pianina, fortepianu… gram go. Przepiękna melodia i tekst. A to typowy Brian May i jego wrażliwa dusza, stęskniona, smutna. Trzeci album Królowej i ... proszę bardzo, nasz kochany, cichy i niepozorny Janek, czyli John Deacon, otworzył się z tym oto przesympatycznym numerem – Misfire. Ciekawostką jest fakt, że gra tu na (prawie) wszystkich instrumentach strunowych. Jego pierwsza z prawdziwego zdarzenia autorska kompozycja. Sympatyczna i ten basik.


Niemalże kabaretowy, vodevilowy Bring Back That Leroy Brown został napisany przez Mercury'ego. Wokalista gra tutaj na pianinie oraz na jangle, a także tworzy wielokrotne nakładki wokalne. Brian May zagrał krótką sekcję na ukulele-banjo. Instrument ten ma do dziś, jest to pamiątka po ojcu. John Deacon zaś szarpie za kontrabas. Świetną robotę robi tu Roger Taylor swą gra na perkusji. Magazyn „Drum” chwalił perkusistę, nazywając go dobrym przykładem jego wszechstronności: To naprawdę pokazuje wszechstronność Taylora. Wykonuje dziesiątki kopnięć podczas tej szybkiej i trudnej piosenki i udowadnia, że mógł być perkusistą dużego zespołu lub sprawnie wpasować się w dowolny zespół teatralny, gdyby Queen nie wyszedł mu tak dobrze. Fortepian Honky-tonk, pionowy bas, ukulele-banjo i palący perkusista składają się na świetny czas. Tytuł piosenki nawiązuje do hitu Bad Bad Leroy Brown Amerykańskiego piosenkarza Jima Croce’a, który zginął w katastrofie lotniczej w 1973 roku. Piosenka była wykonywana na żywo, z tym że w wersji instrumentalnej tworząc tzw Medley i ograniczając się do wyśpiewanego przez Mercury’ego wersu that cutie pie. Kiedyś ktoś mnie zapytał: Bartas, Ty jesteś takim wielkim fanem, wręcz fanatykiem Queen. Czy masz jakiś utwór, którego totalnie nie trawisz, nie przepadasz? Dobre pytanie zadała ta osoba, bo taki utwór jest. I jest to jedyny numer w całej karierze Queen, który – wg mnie - jest totalnie ni w cipę ni w oko. She Makes Me (Stormtrooper In Stilettos). Tak, właśnie ta piosenka. A została napisana i zaśpiewana przez Maya. Gitarzysta wraz z basistą Johnem Deaconem grają tutaj na gitarach akustycznych. Powstający także podczas rekonwalescencji muzyka utwór jest dziwny, monotonny, smutny, oparty na dwóch akordach. Jego finał zawiera coś, co Brian nazwał nowojorskimi dźwiękami koszmaru, do którego należą syreny policyjne w Nowym Jorku oraz głębokie odgłosy towarzyszące zamykającym się słupkom. To piosenka o kimś rozważającym i ostatecznie popełniającym samobójstwo, skaczącym z wysokiego budynku - z powodu manipulującej kobiety. Straszny dół! Dobrze, że już nigdy nie popełnił czegoś tak nijakiego, a jednocześnie tak dołującego. No i dochodzimy do finału płyty. Freddie po raz pierwszy pomyślał o napisaniu czegoś, co doskonale sprawdzi się na koncercie, zwłaszcza w kontakcie z publicznością. In The Lap Of The Gods… Revisited. Grany był na żywo od 1974 do 1977. Przez długi czas pozostawał przez zespół jakoby w zapomnieniu. Dopiero podczas ostatniej trasy Magic Tour. Co ciekawe – wielu fanów młodszego pokolenia kompletnie nie znało tego utworu. Szkoda. Tak kończy się trzeci album grupy Queen – Sheer Heart Attack. Dlaczego nie ma nim utworu tytułowego? Ano, dlatego, że nie został ukończony. Umowy terminy i kontrakty swoje zrobiły. Nie dało się już z tym nic zrobić. Tytułowy znalazł się dopiero na albumie News Of The World.


Sesja zdjęciowa. Droga przez mękę.
Okładka jest dość specyficzna. Zaprojektował ją – podobnie jak poprzedni album – Mick Rock, o którym mawia się, że doskonale uchwycił lata 70-te. Przedstawia wszystkich czterech członków Queen, których ciała ułożone zostały w totalnym chaosie. Jakby zmęczeni, spoceni, brudni. A to efekt posmarowania wazeliną i spryskania wodą. Brian wygląda bardzo wiarygodnie – zupełnie jak po wyjściu ze szpitala. Roger był bardzo niezadowolony z długości swoich włosów i chciał, aby mu je przedłużono na okładce. Szacher-macher doskonale widać na odrzuconych wersjach. Ciężko też było zachować powagę. Okładka skupia uwagę, jest czymś innym. Nie przedstawia muzyków Queen w pozycji iście godnej królów i królowych. Sesja fotograficzna była drogą przez mękę. Oddajmy głos Mickowi:
Pamiętam męki, jakie przeszliśmy podczas tej sesji fotograficznej. Wyobrażasz sobie, jak trudno było wszystkich namówić, by nasmarowali się dokładnie wazeliną, a następnie pozwolili się oblać wodą z węża? W rezultacie otrzymaliśmy czterech członków zespołu, wyglądających zupełnie nie po królewsku, opalonych, zdrowych i tak mokrych, jakby pocili się przez tydzień… Wszyscy spodziewali się jakiejś wspaniałej okładki w stylu Queen III, ale to było coś nowego, coś co ich zaskoczyło. Nie dlatego, że się całkowicie zmieniliśmy – bo to był tylko pewien etap przez który przechodziliśmy. Nadal byliśmy tak samo pedziowaci, nadal byliśmy tymi samymi pięknisiami, co przedtem. Chcieliśmy tylko pokazać, że potrafimy zrobić coś innego.

No, coś w końcu się ruszyło w karierze Queen. A sam Freddie o albumie Sheer Heart Attack powiedział tak: Album jest bardzo zróżnicowany, przypuszczam, że osiągnęliśmy skrajność, ale jesteśmy bardzo zainteresowani technikami studyjnymi i chcieliśmy wykorzystać to, co było dostępne. Wiele się nauczyliśmy o technice podczas tworzenia pierwszych dwóch albumów. Oczywiście pojawiła się krytyka, a konstruktywna krytyka była dla nas bardzo dobra. Ale szczerze mówiąc, nie przepadam za brytyjską prasą muzyczną i są dla nas dość niesprawiedliwi. Czuję, że nowi dziennikarze, ogólnie mówiąc, stawiają się ponad artystami. Z pewnością byli w błędnym przekonaniu o nas. Nazywano nas szumem w supermarketach. Ale jeśli zobaczysz nas na scenie, o to nam chodzi. Jesteśmy w zasadzie zespołem rockowym. Sheer Heart Attack był pierwszym albumem Queen, który trafił do pierwszej dwudziestki w USA, osiągając 12 miejsce w 1975 roku. Album został uznany za zawierający bogactwo wybitnych hard rockowych utworów gitarowych. Jak widzimy – album trafił w swój czas. Jednak najwyższy szczyt był dopiero przed nimi 😊







Bartas✌

2 komentarze:

  1. Pierwszy album Queen, który mnie autentycznie porwał.
    Oczywiście uwielbiam Killer Queen, ale zdecydowanym numerem jeden jest Lily of the Valey. Głos Freddiego brzmi już głębiej, dojrzalej i nabiera mocy.

    OdpowiedzUsuń
  2. No no kawał dobrego tekstu. Bartas rozpisal się na ful co mnie bardzo cieszy. Bardzo dobra płyta, większość utworów to moje ulubione. Bomba. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń

Umarł Papież, niech żyje Papież Perpetua V. Ghost i ich nowy album - "Skeletá".

  Trzeba mieć niezłe jaja, żeby cztery dni po śmierci Papieża Franciszka wydać nowy album. Na to może się zdobyć jedynie zespół Ghost, który...