sobota, 28 listopada 2020

Koncerty w dobie świrusa w koronie? To możliwe! The War On Drugs i ich wydawnictwo koncertowe "Live On Drugs"

Koncerty, koncerty, koncerty! Ja chcę iść na jakiś na dobry koncert! Boże, jak mi tego brakuje! Muzyka na żywo w wielu częściach świata została zamknięta od marca przez ten cholerny świrus w koronie (cholera wie, czy on jest czy go nie ma!). Na szczęście podczas kwarantanny nie brakowało dobrej muzyki, a sami artyści transmitowali swoje koncerty na żywo. Były też koncerty na małą skalę, z ograniczoną liczbą osób. Pluję sobie w brodę, że nie wykorzystałem tego czasu i nie byłem na żadnym z nich. Na ten rok 2020 miałem zaplanowanych około 30 koncertów, w tym jeden największy - Pearl Jam po raz drugi w Krakowskiej Tauron Arenie oraz Najpiękniejszy Festiwal Świata 26 Pol’and’Rock 2020. Dobrze, że Jurek Owsiak nie zostawił nas z tym wszystkim na lodzie i zrobił świetną domówkę on-line, a Pearl Jam - jak to oni - zadbali także o nasze bezpieczeństwo. No, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Trzeba się jakoś wspomóc, trzeba sobie jakoś radzić i spróbować, żeby występy w takiej formie były jakąś małą namiastką, zalążkiem tej cudownej atmosfery, jaka panuje na dobrych koncertach. Ja wiem, to nie to samo. Jednakże są takie wydawnictwa koncertowe, które sprawiają, że czujesz się jakbyś rzeczywiście w nich uczestniczył. 

Znacie taki zespół The War On Drugs? To amerykański zespół rockowy z Filadelfii w Pensylwanii, założony w 2005 roku. W skład zespołu wchodzą Adam Granduciel (wokal, gitara), David Hartley (gitara basowa), Robbie Bennett (klawisze), Charlie Hall (perkusja), Jon Natchez (saksofon, instrumenty klawiszowe) i Anthony LaMarca (gitara). Ich muzyka oscyluje między indie a  szeroko pojętym mainstreamem: czasami, ze swoim epickim, szerokoekranowym dźwiękiem z pluskiem fortepianu i trąbiącego saksofonu, brzmią jak Bruce Springsteen, Bob Dylan czy Mike Scott z Waterboys. Czasami swoim hipnotyzującym, metronomicznym rytmem przypominają krautrockowy zespół. Poznałem ich 12 lat temu przy okazji debiutanckiego albumu Wagonwheel Blues w 2008 roku. Przykuli moją uwagę swoim oryginalnym brzmieniem i wspomnianymi wyżej inspiracjami. Drugi album ukazał się w 2011 roku i nosił tytuł Slave Ambient. Potem wydali jeszcze dwa - moim zdaniem - znakomite albumy Lost In the Dream (2014) oraz A Deeper Understanding (2017). 


Po czterech albumach studyjnych przyszedł czas na wydawnictwo koncertowe zatytułowane Live On Drugs. To kompilacja, która jest prawdopodobnie kolejnym albumem, który mógłby się nie wydarzyć bez tej cholernej pandemii, a koncerty byłyby wstrzymane na kolejny rok. Całe szczęście lider kapeli Adam Granduciel oraz Dominic East wykorzystali ten czas i przeczesali blisko 40 twardych dysków z lat 2014 - 2019, szukając najlepszych możliwych występów grupy na żywo. Następnie wyselekcjonowano je w tak świetny sposób, że mamy wrażenie jakbyśmy słuchali jednego konkretnego koncertu. Mało tego - jakbyśmy uczestniczyli w nim fizycznie. 


Naglący klimat i tempo otwierającego album utworu Ocean Between The Waves już wskazuje na to, że będziemy mieli do czynienia z czymś niezwykle przestrzennym. Zespół nigdy nie bał się nie spieszyć i stworzyć atmosferę na swoich studyjnych albumach, robiąc niemal to samo na koncertach, lecz zmieniając niektóre aranże i instrumenty. Buenos Aires Beach jest dobrym przykładem tego, że można w wersji koncertowej uczynić utwór bardziej dynamicznym i rozciągniętym czasowo, od wersji studyjnej. Eyes To The Wind rozpoczyna się kilkoma słowami Granduciela, który przedstawia zespół przed wykonaniem uroczej i bardziej minimalistycznej wersji utworu, a następnie nabiera tempa i kończy się pięknym solo na saksofonie. Można sobie prawie wyobrazić, jak błogim przeżyciem byłaby ta piosenka na żywo, w towarzystwie oślepiających świateł scenicznych. Niektóre utwory, takie jak Pain i Strangest Thing są zbliżone do swoich wersji studyjnych. Nie inaczej jest z coverem Warrena Zevona Accidentally Like A Martyr, który pozostaje wierny oryginalnej wersji, rytmicznie bardzo pasuje do klimatu oryginału, co czyni jego włączenie tutaj doskonałym wyborem.


Trzeba przyznać, że bardzo starannie dobrali kolejność utworów i pewnie zajęło im to sporo czasu. No, ale dzięki temu słucha się tego niezwykle płynnie. Każdy szczegół dopieszczony, a zespół jest doskonały w swoich występach tutaj, naprawdę tworząc nastrój, w którym można się zatracić. Na szczególną uwagę zwraca końcowe przejście między Under The Pressure a In Reverse. Mam w swojej kolekcji kilkanaście takich wydawnictw koncertowych, w których czuje się jakby się tam naprawdę uczestniczyło. Nie jest to jednak rzeczy łatwą do wykonania i niewielu zespołom to się udaje. The War On Drugs udało się to znakomicie. I powiem Wam, że w tym paskudnym czasie, gdy tak bardzo brakuje mi koncertów, muzyki na żywo, oklasków, atmosfery to właśnie ten koncertowy album jest niezwykle ważnym zarówno w katalogu grupy jak i w zestawieniu płytowym roku 2020. W muzyce tej grupy można się zakochać. Dzięki temu koncertowi na nowo odkryłem dokonania tej grupy. Naprawdę warto 😊







Bartas✌

1 komentarz:

  1. No przydaloby sie zeby wszystko wrocilo do normy. Tez bym poszla na jakis koncert dawno nie bylam. Mialam w planie isc na Nicka Masona I co? Skichalo sie.

    Pozdro

    OdpowiedzUsuń

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...