niedziela, 22 listopada 2020

Ciężar naszej egzystencji. Hatebreed - "Weight Of The False Self"

Moja przygoda z Hatebreed zaczęła się w pierwszej klasie liceum. Wtedy ta grupa z Bridgeport wydała swój drugi studyjny album
Perseverance. Chwile później poznałem wcześniejszy, ich debiutancki Satisfaction Is The Death Of Desire. Pamiętam, że dość mocno mnie zaintrygował i sprawił, że zainteresowałem się bardziej tym zespołem. Słuchałem już wtedy innych wykonawców z nurtu metalcore punk, a Hatebreed nie wydawał się jakoś szczególnie wybijać na tle innych. Jednakże coś sprawiło, że nie potrafiłem przejść obok tej muzy obojętnie. Miałem to szczęście być trzykrotnie na ich koncercie, w tym na Najpiękniejszym Festiwalu Świata (jeszcze wtedy) Przystanku Woodstock 2014 roku. Wszystkie te koncerty wspominam niesamowicie, a utwory z płyt, które mniej lubię zabrzmiały o wiele lepiej. No, właśnie. Po zadowalającym, poznanym Perseverance różnie bywało. Album The Rise Of Brutality średnio mi się podobał, za to Supremacy (2006 rok) ze znakomitym, choć dość anarchistycznym utworem Destroy Everything do tej pory uważam za najlepszy album w karierze grupy. Hatebreed z 2009 roku to najsłabsza płyta, jaką wydali, zaś dwie ostatnie The Divinity of Purpose i The Concrete Confessional uważam za bardzo dobre i dobre. Nie powiem, że bardzo czekałem na to, co tym razem ten rozwydrzony Jamey Jasta i ekipa zaprezentują. Jestem właśnie po pięciokrotnym przesłuchaniu najnowszego dziecka grupy  Weight Of The False Self. Wrażenia? Jeden z najlepszych mocniejszych albumów, jakich miałem okazję przesłuchać w tym roku. Ale po kolei.

Znacie zapewne tych wszystkich mówców motywacyjnych, co jeżdżą po świecie, mają stadiony wypełnione po brzegi słuchaczami, opowiadają o różnych życiowych sprawach, biorąc za to niemałą kasę. Jamey Jasta jest też czymś w rodzaju takiego mówcy, gdy na scenie drze morde, a treści wykrzyczane są pełne inspirujących stwierdzeń na temat wartości rozwoju osobistego i pokonywania przeciwności. W tym momencie frontman Hatebreed, podcaster i były gospodarz programu Headbangers Ball jawi się zasadniczo jako hardkorowy Tony Robbins. W ten sposób słuchanie nowej płyty Hatebreed w 2020 roku jest tak samo ćwiczeniem z terapeutycznego samostanowienia, jak radosnym i pompującym krew. I niestety na tym polega problem.


Spójrzmy na tytuł ich ósmego studyjnego albumu Weight Of The False Self i weźmy pod lupę czwarty na płycie numer tytułowy. Rozpoczyna się wyciszającym riffem, po czym wchodzi centralka Matta Byrne'a, odzwierciedlając pompowanie lekko podwyższonego tętna słuchacza. Wchodzi Jasta ze swoją hardcorową mantrą: If You want to make a difference in the world it means / You have to be different from the world You see / Free Yourself from burdens that You know exist / Don't carry the curse of the fatalist. Zespół wkracza w wściekłe, tupiące rytmy i deathmetalowe smaki, podczas gdy Jasta w ciągu całego utworu powtarza cztery razy te wersy. Muszę przyznać, że jak na grupę, która kiedyś stworzyła wspomniany wcześniej numer Destroy Everything, może wydać się to nieco szokujące w ocenie słuchacza. To jednak leży u podstaw ich nowego albumu. W materiale promocyjnym Jasta powiedział … każdy dźwiga ciężar. Muzyka, którą kochamy, pomaga nam dźwigać ten ciężar. Jest to niewątpliwie obserwacja, której można się odnieść, i która pasuje również do naszych niekonwencjonalnych czasów. Jednak Hatebreed naprawdę jest w stanie pomóc nam nieść ten egzystencjalny ciężar, jak utrzymuje strukturalna integralność Weight Of The False Self.


Produkcją albumu ponownie zajął się Christopher Harris znany powszechnie jako Zeuss, który jest odpowiedzialny za mocne pierdolnięcie w większości płyt zespołu z lat dwutysięcznych, w tym mojego ulubionego Supremacy. Jak się jednak okazuje na Weight Of The False Self ma dużo odniesień z przeszłości Instinctive (Slaughterlust) i Set It Right (Start With Yourself) pozwalają wokalnemu frazowaniu Jasty wplatać się i znikać z ładowania progresji akordów, gwałtownych zmian tempa i partii wokalnych zespołu, przypominających czasy The Rise Of Brutality. Tyle tylko, że w przeciwieństwie do tegoż albumu na nowej płycie partie brzmią soczyście. Gitarzyści Wayne Lozinak i Frank Novinec również nie próżnują. Rewelacyjnie się słucha ich popisów w Dig Your Way Out i A Stroke Of Red, a także w świetnie nadającym się do robienia handbangingu This I Earned. Mam takie wrażenie, jakby przypomnieli sobie stare czasy i że właściwym zespołem, na właściwym miejscu. The Herd Will Scatter i Wings Of The Vulture, przywołują dźwiękowy chaos, z dudniącymi basowymi nutami Chrisa Beattiego. W innych utworach, takich jak Cling To Life czy w ostatnim na albumie Invoking Dominance, Hatebreed zawiera nas w nowoczesne metalowe brzmienie, z atmosferycznymi pasażami, dławiącym podwójnym kopnięciem i szybującymi, czystymi refrenami. Rewelacja! 👍


Kolejnym atutem jest brzmienie. Zespół wydał najcięższy album w swoim dorobku. Po dwudziestu pięciu latach kariery nikt nie kwestionuje zdolności Hatebreed do utrzymywania ciężkości. Ale Weight Of The False Self jest najlepszą rzeczą, jaką zrobili od czasu - nie przesadzę - ulubionego krążka Supremacy. Głównie to zasługa produkcji oraz samych tekstów numerów. Świat w dalszym ciągu rani, nierzadko nami manipuluje. Każdego dnia dźwigamy krzyż. CIVID-19 szaleje. Wtedy przed mikrofonem staje Jasta i pomaga nam nieść ten egzystencjalny ciężar. Jestem ogromnie zadowolony, że w końcu słyszę tak świetnie dopieszczony album. To jest Hatebreed, na jaki czekałem. Jedna z najlepszych pozycji tego roku, jeśli idzie o mocne granie. Polecam 😊









Bartas✌

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...