czwartek, 1 października 2020

Docenić każdą chwilę w życiu. Fleet Foxes - "Shore"

 

Dużo ostatnio pisałem o starociach muzycznych. No, sorry, ale nic na to nie poradzę. To są ważne dla mnie płyty i naprawdę grzechem byłoby nic nie napisać na temat Alice In Chains czy Stone Temple Pilots. Wychowałem się na tym, mam sentyment do tego, to ukształtowało mój gust muzyczny i w ogóle. Ale jak już wspomniałem kilka razy, że forma pisania mojego bloga ma być luźna i niczym nieskrępowana. I nowości i starocie. Tym razem będzie troszkę o nowościach tegorocznych. Niektóre recenzje będą pisane z opóźnieniem czasowym w stosunku do ich premier. No, ale czy warto tak trzymać się kurczowo tego wszystkiego? Zdecydowanie nie! Kochani, przedwczoraj wpadła w moje ręce nowa płyta zespołu Fleet Foxes. To bardzo sympatyczna grupa ze Seattle, która wbrew swojemu pochodzeniu nie gra grunge’u, a bardzo sympatyczny indie folk. Pierwszy raz z muzyką tego zespołu zetknąłem się gdzieś w połowie studiów przy okazji wydania ich debiutanckiej płyty, zatytułowanej Fleet Foxes w 2008 roku. To było w jakiejś Trójkowej audycji. Już nie pamiętam jakiej. Wiem, że bardzo mi się ta muzyka spodobała. W ogóle bardzo cenię muzykę indie. Byłem ciekaw co zaprezentują na swojej najnowszej, już czwartej płycie zatytułowanej Shore. Płyty przesłuchałem od a do z pięć razy i postanowiłem podzielić się myślami z Wami. Otwieramy kącik indie i jedziemy.


Dla głównego wokalisty zespołu Robina Pecknolda muzyka Fleet Foxes była historią o dojrzewaniu. Wraz z przyjaciółką Skyler Skjelset założyli zespół, gdy mieli zaledwie 20 lat, tworząc bezpretensjonalną muzykę folkową. Szybko też podpisali kontrakt z wytwórnią Sub Pop, która wydała ich przełomowe wydawnictwa - epkę Sun Giant oraz wspomniany już debiut. Śpiewali bajkowe teksty, inspirując się takimi zespołami jak Judee czy Byrds. Taka naiwna młodzieńczość. Jednak w 2011 roku zmieniło się to nieco, gdy 25 letni wówczas Pecknold zaczął wykazywać swoją dojrzałość muzyczną, spowodowaną problemami egzystencjalnymi i bezradnością w dorosłym życiu. Na ostatnich dwóch płytach można było to usłyszeć, jak porzuca swoja przeszłość i zaczyna tworzyć muzykę bardziej osobistą, złożoną, niekiedy dość ponurą. Nie inaczej jest na najnowszym wydawnictwie Amerykanów. Nastrój płyty rodzi się w dużej mierze z tych egzystencjalnych zmartwień, poczucia bezradności, utratą bliskich ludzi. Pecknold przekształcił niepokój w euforię za pomocą potężnych chórów, które zdają się przeczyć temu niepokojowi, który ich inspiruje. Piosenki, które przyczyniły się do rozwoju kariery, takie jak Helplessness Blues, zostały wzmocnione poczuciem przezwyciężenia rozpaczy, poczuciem, że wszyscy moglibyśmy patrzeć na starzenie się i powiedzieć: W porządku, wszystko w porządku. Cierpienie nie znika całkowicie na Shore. Ono jest. Tylko jest po prostu akceptowane.


Chodziło też o to, by wyrazić to w sposób naturalny i pozostać wiernym sobie. Paradoksalnie album jest jasny i otwarty, czasem przywołuje słoneczny blask ich wczesnych piosenek, a także lżejsze momenty Crack-Up z 2017 roku, takie jak Fool’s Errand. Zamiast odwracać się od melodii durowych i błogich harmonii wokalnych, Pecknold skłania się ku muzycznej radości przy utworach takich jak Sunblind i Young Man’s Game, które należą do najbardziej radosnych pozycji w katalogu zespołu. W tym drugim przypadku Pecknold przyznaje, że udawanie tego jest daremne, śpiewając: I could worry through each night / Find something unique to say / I could pass as erudite / But it's a young man's game. Sugeruje on, że ponowne odkrycie jest podstępne; zamiast tego wyrafinowanie i refleksja są ścieżkami do podstępu.


Pomysł wyrafinowania jest kluczowy dla Fleet Foxes, ponieważ pozornie zespół brzmi niezwykle podobnie do tego, co robił 12 lat temu - bez poczucia, że ​​bieżnikuje dawne dźwięki lub tematy. Odradzający się Crack-Up zademonstrował ewolucję Pecknolda jako autora tekstów i autora piosenek, kogoś, kto potrafił pisać poruszające kuplety, jednocześnie władając rozbudowanymi metaforami i zachowując pewien dystans pisarski. Album zawierał również bardziej zawiłe aranżacje, coś, co Pecknold przeniósł na Shore, gdzie kompozycje są jeszcze bardziej teksturowane i prężne. Nowy album, który Pecknold wykonuje prawie w całości samodzielnie, jest żywy, jakby przełamał ambitne elementy z poprzednich albumów i rozłożył fragmenty. Na przykład w A Long Way Past The Past dominuje róg i zmieniają się linię gitary pod harmonią Pecknolda i jego słowami o porzuceniu żalu. Wyraziste szczegóły produkcji nadają albumowi Shore naturalny charakter, tak jakby gitary, bębny i rogi świergotały i unosiły się na wietrze obok ptaków, których ćwierkanie prowadzi do Maestranza.


Gdzie indziej są wyraźne ukłony w stronę współczesnej muzyki klasycznej, jak na przykład Jara, w której występuje Meary O'Reilly, oraz Cradling Mother, Cradling Woman, który ma coś z późniejszych numerów The Beach Boys. Te momenty nie trwają długo, służą jako wstęp ale sygnalizują nieustanną gotowość Fleet Foxes do eksperymentowania i wyjścia poza granice reputacji zespołu folkowego. Ich muzyka brzmi równie przystępnie i przyjemnie, gdy wychodzi z prelegentów w Whole Foods, podobnie jak w przypadku Post Malone. Komponując jedne z najbardziej żywych utworów w swojej karierze, Pecknold otwiera się również jako pisarz, powracając nieco do natury obrazów swoich wczesnych dzieł, jednocześnie przekształcając swoje poetyzmy w rzeczywiste odzwierciedlenie swoich myśli. W uderzającym Sunblind muzyk podziela swoją miłość do bohaterów - kompozytorów, takich jak Richard Swift, John Prine, Bill Withers, Judee Sill, Elliott Smith, David Berman i Arthur Russell. Opłakuje ich stratę i dziękuje im za pozostawienie darów swojej muzyki, jednocześnie łącząc ich sztukę z życiem w pełni przeżywanym. I'm gonna swim for a week in / Warm American Water with dear friends / Swimming high on a lea in an eden / Running all of the leads You've been leaving. No, ale Sunblind staje się jeszcze bardziej ekscytujący, gdy Pecknold mrocznie wyśpiewuje o tych amerykańskich wodach, ukazując rozległe piękno oceanu, uznając to pierwsze i obejmując drugie. Wraca do Bermana w spokojnym utworze tytułowym Shore, szczególnie przypominając dzień śmierci autora piosenek. Docenianie życia przez Pecknolda, jego radość pomimo śmierci lub z powodu śmierci, trwa w całym Shore. Każda chwila wydaje się zasłużona. Kulminacja albumu przypada na drugą połowę napędzającego utworu Quiet Air / Gioia, w którym Pecknold chwali się: Oh devil walk by / I never want to die. Jest to świadomie przesadzona deklaracja, która nie robi nic, by ukryć nasz największy strach, szczery i wrażliwy w samej swojej gotowości do przyznania się.


Muzyka Fleet Foxes nigdy nie była przesadnie ciężka, ale każde wydawnictwo niesie ze sobą pewne oczekiwania. Shore może być pierwszym albumem Fleet Foxes bez tak uciążliwego ciężaru, który dotarł nieco z zaskoczenia, bez długiej przerwy, w krajobraz kulturowy, który nie jest już na pierwszym planie indie rocka w centrum muzycznego wszechświata. Jest w tym wolność, która ukazuje się w For A Week Or Two i Thymia lub na początku płyty ze śpiewem studentki Oksfordu Uwade Akhere, co sugeruje, że Pecknold nie czuje potrzeby bycia liderem. Shore spogląda na świat i zdaje sobie sprawę, że jest już wystarczająco dużo, jakby patrzył w ciemność i odpowiadał pięknem, akceptacją i światłem. Bardzo mocno polecam. Płyta na długie jesienne wieczory.











Bartas✌


1 komentarz:

  1. Muszę ich posłuchać żeby wiedzieć czy kojarzę bo tak z samych nazw to ciężko... Opisy utworów mówią mi że będzie ciekawie. I powiem Ci bardzo dobrze, że piszesz nawet o tych mniej znanych, dzięki temu każdy się zapozna bo nikt nie jest w stanie znać wszystkiego, tyle jest dobrej muzyki, że może nawet nam życia zabraknąć na to :) A klasyka wiadomo wchodzi najlepiej Bartas. Szacun za te ciekawostki muzyczne.
    Pozdro z Krakowa

    OdpowiedzUsuń

Nurt nieograniczonej witalności. Epica i ich nowy album "Aspiral".

  Chyba jeszcze nigdy nie recenzowałem żadnego albumu grupy Epica. A szkoda, bo ten zespół z 23-letnim stażem wyrobił już swoją markę i zasł...