wtorek, 8 września 2020

Prędkość graniczna, spotkanie po latach i żadnej zamuły - John Petrucci i jego drugi solowy album "Terminal Velocity"

Jak pewnie zauważyliście nie trzymam się sztywnych reguł, tworząc bloga. Są muzyczne kartki z kalendarza, ale też recenzje różnych nowości płytowych, które są nierzadko pisane nawet z miesięcznym lub kilkumiesięcznym opóźnieniem. Ktoś mi kiedyś powiedział, dedykując utwór zespołu Queen (Bartas, czy Ty zawsze musisz ten Queen wszędzie przemycać? Tak, muszę 😄) Under Presssure, żebym nie robił niczego pod presją. I tego trzymam.


Jednak płyta, o której dziś piszę, jest całkiem nowa, bo ukazała się 28 sierpnia tego roku. Niejaki John Petrucci - gitarzysta zespołu Dream Theater - wydał swój drugi solowy album zatytułowany Terminal Velocity. O jego istnieniu dowiedziałem się tydzień temu z audycji jednego z moich idoli radiowych i jedynego słusznego w tym kraju Ojca Dyrektora Radia, jakiego znam, wspaniałego internetowego Radia Rock Serwis FM Piotra Kosińskiego. W swoim autorskim, kultowym już programie Pejzaże Dźwiękiem Malowane, emitowanym co tydzień we wtorki o 21:00 zaprezentował fragmenty tej płyty. Bardzo mnie mnie to zainspirowało do wysłuchania całości. Powiem Wam, że bardzo lubię zespół Dream Theater. Byłem - jeśli dobrze liczę - na ich siedmiu koncertach. Jednakże odkąd odszedł z zespołu Mike Portnoy, perkusista, którego darzę ogromną estymą (i założyciel zespołu) wszystko jakby zaczęło się psuć. Gra Mike’a Manginiego totalnie nie przypadła mi do gustu. Ostatnie albumy Dream Theater wieją straszną nudą, brakiem polotu i finezji w smutnym jak pizda mieście. Totalnie - ni w cipę ni w oko. Gdzie są czasy wspaniałych dokonań jak Metropolis Pt. 2: Scenes From A Memory, Octavarium, którego mogę słuchać bez końca, czy Train Of Thought


Wychodzi jednak na to, że solowy projekt Petrucciego wypada o wiele lepiej, niż ostatnie albumy Dreamów. Dlaczego? No, bo pojawia się na nim Mike Portnoy. I to jest w sumie całe sedno sprawy. Spotkanie obu panów i nagranie albumu pokazało, że ta chemia muzyczna nie uległa najmniejszemu pogorszeniu, mimo iż nie grali ze sobą już dziesięć lat. Album zaskakuje różnorodnością, co nie jest łatwym wyczynem, jak na album instrumentalny. Portnoy bębni tutaj jak za najlepszych Dreamowych czasów. Świetną robotę wykonuje tu basista Dave LaRue, który dał ciekawy popis swojego sola na basie w utworze Temple Of Circadia


Ale prawdziwą gwiazdą jest tu Pan Petrucci, którego riffy, zagrywki i solówki są wciąż jednymi z najsmaczniejszych, jakie widział świat progresywnego metalu / rocka. Wspomniany pokaz muzycznej świetności można usłyszeć między innymi w utworze tytułowym, czyli Terminal Velocity, w epickim Gemini oraz Snake In My Boot. Co najbardziej się rzuca w uszy to melodia, a jak jest melodia to już jest połowa sukcesu. Moim ulubionym utworem i totalnym zaskoczeniem - jak na Petrucciego i Portnoya - jest utwór Out Of The Blue. Przy pierwszym odsłuchu miałem wrażenie, jakby na samym początku grał nie John Petrucci, a powstały z martwych Gary Moore. Pięknie płynący blues, który później przeradza się w niesamowitą progresywną gonitwę po gryfie ile tylko fabryka dała.


Czy są jakieś wady? Niewielkie, ale jednak. Brak klawiszy. Harmonizacja między liniami klawiszy Jordana Rudessa i gitarą Petrucciego jest jednym z kluczowych elementów Dream Theater i szczerze powiedziawszy szkoda. że zabrakło ich w tym projekcie. No, ale jak śpiewa filozof Jagger You Can’t Always Get What You Want. Za to produkcja jest krystalicznie czysta. Pozwala usłyszeć każdy dźwięk, każdy instrument. Czas trwania płyty to niecała godzina, która przelatuje jak z bicza z strzelił. Słucha się tego albumu niezwykle przyjemnie i w przeciwieństwie do ostatnich dokonań Dream Theater Słuchacz nie popadnie w nudę. Będę często do tego albumu wracał. Polecam serdecznie, nawet jeśli ktoś nie przepada za Dream Thaeater.




Bartas✌


2 komentarze:

  1. Krótko zwiężle i na temat. Pięknie. Wszystko w pigułce :) Bardzo lubię Dream Theater chociaż nie zagłębiałam się nigdy. Chętnie sobie odświeżę niektóre albumy tej grupy. Początki zdecydowanie ciekawsze. Słyszałam, że Petrucci niezły jest to sięgnę po nowy album i zobaczę jak ja go odbiorę.

    Dzięki za kolejną dawkę ciekawych informacji Bartas. Trzymaj się i niech MOC MUZY zawsze będzie z Tobą :) Pozdro z Krakowa.

    OdpowiedzUsuń
  2. Pieknie, to ujoles przybliżyłeś wszystko co istotne.Oddales tez cześć slusznemu dyrektoriwi, a nie "farbowanemu" Brawo

    OdpowiedzUsuń

Umarł Papież, niech żyje Papież Perpetua V. Ghost i ich nowy album - "Skeletá".

  Trzeba mieć niezłe jaja, żeby cztery dni po śmierci Papieża Franciszka wydać nowy album. Na to może się zdobyć jedynie zespół Ghost, który...