wtorek, 1 września 2020

Od młodzieńczego gniewu i buntu po smutek i rozpacz - Alanis Morissette - "Such Pretty Forks In The Road"

Jest pierwszy dzień września. Wstałem o godzinie 6:30, zaparzyłem sobie kawy, po czym usiadłem do laptopa, by napisać kolejny tekst na bloga, bo dzień bez pisania uważam za dzień stracony. A póki jest wena to trzeba z tego korzystać. Otwieram dziś cykl pod tytułem światem rządzą kobiety. Nie jest tajemnicą dla wielu, że jestem zadeklarowanym feministą, broniącym praw kobiet, bardzo mocno zaangażowanym w protesty na ich rzecz. Uważam za okrutne to, co miłościwie nam panujący wyczyniają - od praw reprodukcyjnych po kwestie przemocy domowej. Wybaczcie mi, proszę, ten wątek polityczny. Nie byłbym sobą, gdybym nie wyraził swoich turbo lewackich poglądów. Spokojnie, Drogi Czytelniku! Nie będzie o polityce, ale będzie o kobiecie, której twórczość niezwykle sobie cenię. Wiele w swoim życiu przeszła i opisuje to w swojej twórczości. Niedawno dotarła do mych uszu pierwszy po ośmiu latach przerwy jej dziewiąty album, który - nie ukrywam - bardzo mocno mnie poruszył. Panie i Panowie! Dziewczęta i Chłopcy! Przed Wami Alanis Morissette i jej najnowszy album Such Pretty Forks In The Road.


Alanis Morissette to artystka, która zawsze słynęła z gniewu i buntu. Dla wielu młodych fanek pokolenia lat 90-tych jej trzeci album Jagged Little Pill był ujściem ich własnej wściekłości - takiej, którą musieli połykać przy wielu okazjach. Dla wielu krytyków album ten był symbolem “feministycznej histerii” (a więc nieprzypadkowo zacząłem wpis w taki sposób) na którą odpowiadali szydząco i kpiąco. Ale artystka nie miała nic przeciwko temu - złość jest niesamowita. Ale jej najnowszy album to już zupełnie inna bajka. Jest swoistą spowiedzią artystki. Obnaża się na nim przed słuchaczem ze swoich głębokich problemów - załamań, nałogów, bezsenności, depresji czy macierzyństwa. Śpiewa z głębi serducha, demonstrując jednocześnie pełną moc swojego niepowtarzalnego głosu. 


Wydaje się, że adaptacja Jagged Little Pill jako musicalu scenicznego wpłynęła na żwawe akordy fortepianu i narrację w moim ulubionym utworze z tej płyty, czyli Reasons I Drink. Morissette świetnie naśladuje weterankę Broadwayu, Idinę Menzel, śpiewając refren, a następnie zanurzając się w swoim najgłębszym rejestrze. Rezultat jest ekscytujący. Piosenka sama w sobie jest zadziwiająco szczerą eksploracją tego, dlaczego ludzie zwracają się ku uzależnieniom lub innym rodzajom uzależnień. Artystka mówi jasno tu jasno: nie oceniaj mnie, nie mam żadnego rozwiązań, po prostu mnie zrozum. Mówi dużo o cierpieniu na depresję poporodową i nie stroni od tego tematu. W absolutnej perełce, w utworze Ablaze, porusza ten problem instynktowne, wprowadzając biblijne obrazy, które pozwalają odkryć nierozerwalną więź między matką a dzieckiem. My mission is to keep the light in your eyes ablaze - śpiewa do swojego syna. When you reach out, I am here hell or high water - mówi córce. Poruszyło mnie to bardzo, powiem Wam szczerze. Zaś w utworze Diagnosis, w której dominuje przepiękna partia skrzypiec w dość mocno w żałobnym tonie, artystka próbuje nadać nazwę chorobie, z którą walczy, a której nie może opisać. 


Każda piosenka na płycie została wyprodukowana z najwyższą starannością. Produkcją zajęli się Alex Hope i Catherine Marks. Możemy tu poczuć ciężar klawiszy fortepianu i wyczuć pogłos mikrofonu lub jego brak, gdy Morissette obnaża swój izolowany wokal, aby uzyskać oszałamiający efekt, a przykładem tego jest utwór pt Her. Z kolei początek utworu Smiling kojarzy mi się nieodłącznie z Radiohead i ich My Iron Lung. W szczególności wokal Morissette przypomina przenikliwy falset Thoma Yorke'a. Nemesis to śmiałe przedsięwzięcie z dala od stosunkowo prostego instrumentarium, które stanowi większość albumu. Odgrywa się jak utwór taneczny, rozwijając się z dramatycznymi bębnami w pulsujący rytm. Z bliższym orkiestrowi Pedestal, przedstawia bezwzględną anatomię własnych niepewności. Artystka jest przekonana, że ​​jej partner w końcu przestanie jej kochać i pragnąć. 


Morissette była nieustannie niedoceniana u szczytu swojej sławy. Miejmy nadzieję, że to samo nie stanie się z tym wspaniałym albumem. Tak, bo to jest piękny album. Płyta spokojna, refleksyjna. Nie ma tu złości i buntu. Tu jest smutek, rozpacz. Spowiedź ze swojego życia. Tak, jakby chciała powiedzieć nie oceniaj mnie, wysłuchaj, zrozum. Złość i bunt jest ok, ale … do czasu. Piękna płyta, do której będę często wracał. Jedna z najlepszych płyt tego roku. Polecam.




Bartas





3 komentarze:

  1. Zainspirowałeś mnie,poslucham chętnie. Masz dar przekonywania, pieknie opisujesz, osobe i tworczosc

    OdpowiedzUsuń
  2. Ale piękna recenzja Bartuś, przepraszam że dopiero teraz. Babrałam się z 2 rozdziałem. Było trochę do poprawienia. Uwielbiam Alanis a szczególnie jej piękne histeryczne Ironic. Uwielbiam się powydzierać przy niej. Chętnie się zagłębię w jej twórczośc bo szczerze mówiąc znam tylko to płytę z której pochodzi Ironic. Fascynująco piszesz i przekonujesz :) Kocham szczerość Alanis.

    Szacun za wiedzę i dobór słów Bratek. Ciebie też uwielbiam a najbardziej za miłość do Queen

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, staram się pisać coraz lepiej, dziękuję Ci bardzo :)
      Nic się nie stało. Ja mam teraz też zastój z pisaniem i czytaniem Twojego bloga przez pracę, ale od weekendu będzie już inaczej. Jutro Urodziny Freddiego. Ciężko cokolwiek napisać na blogu konkretnego. Tu chyba lepiej pospamować na tablicy FB :) A płytę czy konkretny koncert Queen opisać na blogu :)

      Usuń

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...