sobota, 22 sierpnia 2020

Tęsknota też może być piękna - Stone Temple Pilots - Perdida


Stone Temple Pilots jest amerykańskim zespołem rockowym pochodzącym z San Diego. Pierwotnie nazywał się Mighty Joe Young, ale po podpisaniu kontraktu z wytwórnią Atlantic Records zespół zmienił nazwę na Stone Temple Pilots. W skład wchodzili Scott Weiland (główny wokal), bracia Dean DeLeo (gitara) i Robert DeLeo (bas, chórki) oraz Eric Kretz (perkusja). Debiutancki album zespołu, Core, został wydany w 1992 roku i okazał się dużym komercyjnym sukcesem. Oni sami zaś stali się jednym z najbardziej znaczących rockowych zespołów lat 90., sprzedając ponad 18 milionów albumów w Stanach Zjednoczonych i 40 milionów na całym świecie. Choć początkowo zyskali sławę jako część ruchu grunge we wczesnych latach 90., kolejne wydawnictwa zespołu wyrażały różne wpływy, w tym psychodeliczny rock, bossa novę i klasyczny rock. Kolejne albumy to Purple (1994), Tiny Music ... Songs From The Vatican Gift Shop (1996), Nr 4 (1999) i Shangri-La Dee Da (2001). W roku 2002 nastąpił rozpad. W tym czasie członkowie zespołu brali udział w różnych projektach (przede wszystkim Velvet Revolver i Army of Anyone). Jednak zeszli się ponownie w 2008 roku, by zagrać trasę koncertową. W roku 2010  ukazał się album zatytułowany po prostu Stone Temple Pilots. W 2013 roku z powodu uzależnienia od narkotyków wyrzucony z zespołu został Scott Weiland. Krótko miejsce wokalisty zagrzał Chester Bennington z Linkin Park. Współpraca trwała dwa lata i zaowocowała epką High Rise. W roku 2016 zespół zaczął szukać nowego wokalisty. 14 listopada 2017 roku ostatecznie został nim Jeff Gutt. 


Powiem szczerze, że odkąd został wyrzucony z zespołu Scott Weiland (zmarł 3 grudnia 2015 roku) przestałem się interesować tym zespołem. Mimo wielu sporów wewnętrznych w zespole, Weilanda uważałem za filar i niezastąpionego wokalistę. Z jednej strony kontrowersyjnego, a z drugiej bardzo wrażliwego. Przesłuchałem pierwszej płyty z Guttem na wokalu i kompletnie mi się nie podobała - była niespójna, nudna, nie miała w sobie tego, co miały płyty ze zmarłym wokalistą. 


Któregoś wieczoru w Radiu Rock Serwis FM Redaktor Michał Raś w swojej autorskiej audycji Ukryta Cytadela zaczął prezentować fragmenty nowej płyty zatytułowanej Perdida. Słuchalem tych fragmentów w skupieniu i … byłem zachwycony. Nie dochodziło to jednak do mnie (nadal chyba jednak nie dochodzi), że to ten Stone Temple Pilots. Oczywiście wiedziałem doskonale, że zespół w przeszłości szukał różnych form, nie zatrzymując się wyłącznie na grunge’u. Nie sądziłem jednak, że zdecydują się na tak radykalne zmiany. Dostałem tę płytę kilka dni później. Włączyłem ją, słucham od początku do końca. Oczarowała mnie. Przepełniona bólem, tęsknotą i smutkiem za tym, co przeminęło i nie powróci. Fare Thee Well z lekka countrowy numer wprowadza nas w ten smutny, ale jakże piękny klimat. Następnie Three Wishes, który ma kapitalne zagrywki gitarowe. 


Gdy pierwszy raz słuchałem utworu tytułowego Perdida płakałem rzewnymi łzami. Dawno już nie słyszałem czegoś tak pięknego i chyba nigdy w zespole, który wywodzi się z nurtu grunge. Nie doceniałem Gutta i bardzo tego żałuję. Aż ściska gardło, gdy śpiewa: Oh, perdida, come and go/Stay with me tonight/ But in the morning, please be gone/ And oh, perdida visits me/ I'll meet you in the sky/Where the winds turn into breeze. Piękny tekst, a ta pięknie brzmiąca klasyczna gitara kojarzy mi się ze Stevem Hackettem. Dalej nie jest gorzej. Mamy cudnej urody flecik w utworze I Didn’t Know The Time. Smaczkiem jest też Years, gdzie pojawia się przy samym końcu saksofon altowy oraz She’s My Queen, gdzie dominują indyjskie klimaty. 


Moim ulubionym - po Perdidzie oczywiście - utworem i zarazem największym zaskoczeniem jest utwór Miles Away. Nie do pomyślenia, żeby zespół z taką przeszłością jak Stone Temple Pilots sięgnął po klimaty … klezmerskie. Cygańskie? Nie wiem, jak to określić. Przepiękne skrzypce, które za każdym razem grają pół tonu wyżej, mollowo, smutno. Słuchając go mam wrażenie jakbym siedział w jakiejś tawernie nad morzem i gapił się w horyzont. Ciekawym jest też akustyczny You Found Yourself While Losing Your Heart, który może nas troszkę rozweselić swoją aurą oraz miniatura I Once Sat At Your Table. Płytę zamyka najdłuższy utwór zatytułowany Sunburst, który skojarzył mi się ewidentnie ze Stevenem Wilsonem.


Mówiąc kolokwialnie - polecieli po bandzie. To jest płyta, która na pewno sprawi, że fani tego zespołu będą podzieleni na tych, co tę płytę pokochają od pierwszego przesłuchania i na tych, co znienawidzą i tęsknić będą za czasami Core czy Purple. Choć ja mimo iż także jestem fanem pierwszych nagrań zespołu, Perdidę pokochałem od pierwszego przesłuchania. Jedna z moich ulubionych płyt roku 2020. Tęsknota też bywa piękna. Kiedy tęsknicie za kimś ... włączcie tę płytę.



Bartas✌


4 komentarze:

  1. Nie kojarzę zespołu ale posłucham tego co polecasz... A może znam tylko po prostu nie kojarzę. Skoro są znani to powinnam znac albo przynajmniej kojarzyc. Dam znac jak posłucham. Ciekawie napisałes :) tak trzymać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To też historia grunge'u, podobnie jak Alice ...
      dziękuję :*

      Usuń
  2. Bardzo dobrze napisane :) Choć trochę za mało uczuć, które towarzyszyły ci przy słuchaniu :D

    OdpowiedzUsuń

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...