Metallica skończyła się na Kill’em All. Tak mówią złośliwi. Czy tak faktycznie jest? Z perspektywy może nie największego fana Metalliki, ale jednak fana powiem, że nie. Różnie z nimi bywało. Debiutancka płyta na pewno jest kultowa i zawiera evergreeny takie jak Whiplash! czy Seek And Destroy, ale całościowo wypada średnio na tle następnych dokonań. Albumy absolutnie pierwszorzędne to Master Of Puppets i Ride The Lightning. Swego czasu nie mogłem się przekonać do … And Justice For All… za produkcję, ale później doceniłem tę “izolację”. Czarny Album znają chyba wszyscy, bo ta płyta wprowadziła zespół na stałe do mainstreamu. Load i Re-Load to z perspektywy czasu dobre i równe płyty. Najsłabszym ogniwem jest St. Anger i do dnia dzisiejszego lubię tylko Frantic, St. Anger czy The Unnamed Feeling. Ale nie trudno się dziwić, skoro powstawał w tak trudnym dla zespołu czasie. Death Magnetic był powrotem na właściwie tory, ale też nie powalił mnie jakoś nadzwyczajnie. Już był taki moment, że chciałem na zespół postawić swój krzyżyk. Gdy jednak ukazał się dwupłytowy album Hardwired… To Self Destruct bardzo szybko żałowałem swoich zamiarów. Powrót do grania z czasów Czarnego Albumu. Dwie płyty, 73 minuty muzyki i brak słabych punktów.
Nie rozpieszczają nas ostatnio nowym materiałem. Właśnie po 20 latach ukazała się dalsza część koncertu składająca się z największych przebojów zespołu z towarzyszeniem orkiestry symfonicznej z San Francisco. Pamiętam doskonale premierę części pierwszej. Wiedziałem już wtedy, że nie jest to żaden nowatorski zabieg w muzyce rockowej, ma potencjał komercyjny, ale że jest to świetne połączenie. Zwłaszcza u Metalliki, która stale się nudzi i ciągle szuka nowych form muzycznych. Według Jamesa Hetfielda pomysł połączenia heavy metalu z epickim podejściem klasycznym był pomysłem … nieżyjącego już Cliffa Burtona. Jego zamiłowanie do muzyki klasycznej, zwłaszcza Johanna Sebastiana Bacha, można przypisać wielu partiom instrumentalnym i cechom melodycznym w pisaniu piosenek Metalliki, w tym utwory z Ride The Lightning i Master of Puppets. Dyrygował wtedy i aranżował nieżyjący już także Michael Kamen (znany ze współpracy z takimi zespołami jak Queen czy Pink Floyd). Po raz pierwszy współpracował z zespołem, gdy ci nagrywali utwór Nothing Else Matters. Zaproponował wspólne nagranie płyty, lecz grupa zdecydowała się na to dopiero siedem lat później
Minęło 20 lat i otrzymujemy S&M2. Tak samo na dwóch płytach CD. Wiele się przez ten czas zmieniło. Odszedł Jason Newsted, a na jego miejsce przyszedł Robert Trujillo. Ukazał się wspomniany, nieszczęsny St. Anger. Wiele nowych i - jak się okazuje - dobrych utworów powstało. Nadszedł czas na kontynuację orkiestrową. Tym razem orkiestrze przewodzi Edwin Outwater, któremu udało się podźwignąć ciężar zmarłego Kamena. Koncert zaczyna się niemal tak samo jak pierwsza płyta od słynnego motywu zmarłego niedawno kompozytora Ennio Morricone The Ecstasy Of Gold / The Call Of Ktulu. Muszę jednak przyznać, że ta wersja nie zrobiła na mnie takiego wrażenia jak ta sprzed dwudziestu laty. Zabrakło jej pazura. Kamen świetnie wprowadził wtedy w całość koncertu. Tu mam wrażenie jakby ten wstęp się dość mocno dłużył. No, ale jak tylko pojawiają się pierwsze dźwięki For Whom The Bell Tolls już wiem, że wszystko jest na swoim miejscu. Wokal Jamesa jest w formie, mocny, bardzo dobrze współgra z orkiestrą. Do tego ten świetny kontakt z publiką w stałym punkcie The Memory Remains. Okazuje się, że te nowsze numery także świetnie sprawdzają się w wersjach orkiestrowych. Pięknie brzmi tu The Day That Never Comes (absolutna perełka z Death Magnetic), Confusion, Moth Into Flame czy Halo On Fire. Z tych starszych zaś rzeczy absolutnie wbija w ziemię orkiestrowa wersja The Outlaw Torn, natomiast No Leaf Clover brzmi jeszcze piękniej niż na poprzedniej części. Tyle jeśli chodzi o dysk numer jeden.
Na drugim dysku jest nieco gorzej. Zaczyna się paplaniną Larsa. Pomijam fakt, że koleś mnie niesamowicie wkurwia od dobrych 18 lat swoim gadaniem, mądrzeniem się i tym jak postąpił z Jamesem, gdy ten miał problem. Fajnie, że pozdrawia w pierwszej kolejności fanów z Polski, ale idzie się znudzić. Rozumiem także, że zespół w podzięce chciał dać pięć minut orkiestrze, by ta zagrała kilka opusów. Bardzo lubię klasycznych kompozytorów, ale co za dużo to niezdrowo. To jednak koncert Metalliki, więc set orkiestry mógł być nieco krótszy. I tak jak nie znoszę albumu St Anger i wrzeszczącego Hetfielda w utworze All Within My Hands, tak w wersji orkiestrowej wspomniany utwór zabrzmiał tak pięknie, że aż mi kapcie z nóg spadły. Oszczędne, niskie rejony Jamesa, spokojny klimat i orkiestracja. Sam przyznał po skończonym utworze, że było to świetne doświadczenie i zabrzmiało pięknie. Nie spodziewałem się też, że tak dobrze zabrzmi w wersji symfonicznej (Anesthesia) - Pulling Teeth. Fajne smaczki znajdziemy też w One, Wherever I May Roam czy Enter Sandman. Z kolei Master Of Puppets wypadł lepiej w poprzedniej symfonicznej części - tak moim zdaniem.
No, cóż. Wydawnictwo naprawdę udane, poza małymi wyjątkami. Będąc szczerym to “jedynka” zrobiła na mnie większe wrażenie. Było więcej konkretów. Niemniej jednak widać, że wciąż chcą się bawić w ten biznes, wciąż poszukują czegoś nowego. Z różnymi skutkami. Stale są głodni koncertów, choć nie są już tacy młodzi. Jestem bardzo ciekaw jaka będzie ich kolejna studyjna płyta, w którą stronę pójdą. Na razie cieszmy się tym, co mamy. A jest czym. Jak oceniam? 7,5/10. Warto posłuchać.
Hmmm powiem Ci że u mnie z Metallicą to tak różnie. Lubię ich czasem posłuchać ale żeby mi dupe z ogonem wyrywali to nie. Nothing else matters z orkiestrą owszem i kilka innych tez ale wielką fanką nie jestem. Mam do nich jednak wielki szacun za znajomość Dzemu. To co ostatnio zrobili na koncercie w Polsce to naprawdę było coś. Ukłony się należą. Pokazali że cos ich obchodzimy jako kraj i naród. Super gest naprawdę.
OdpowiedzUsuńBardzo fajny obiektywny post Bartuś :)
Dzięki <3
OdpowiedzUsuńNo, wiesz... fanem jestem, ale dupy im lizać nie będę!
Lars mnie niesamowicie wkurwił, kiedy oglądałem "Some Kind Of Monster". Wypiął się na Jamesa, gdy miał problem z dragami. Jest dla mnie dupkiem.
Masz racje co do Larsa. Skurw... two tak kumpla zostawić bo ma problem... Zupełnie jak Waters Barretta... do dziś tego żałuje.
Usuń