środa, 15 lipca 2020

Pearl Jam - Gigaton - myśli moje własne...



Do napisania czegokolwiek konkretnego o nowej płycie jednego z moich ukochanych zespołów życia zajęło mi - od czasu premiery - bite cztery miesiące. Zabierałem się do tego jak przysłowiowy pies do jeża i zabrać nie mogłem. Nie dlatego, że płyta totalnie mi nie podpasowała, że nie ma tak naprawdę o niej co pozytywnego napisać. Wręcz przeciwnie - jest tak świetna, że wysilenie się na cokolwiek mądrego zajęło mi tyle czasu. No, czasem tak mam., że coś przychodzi bardzo szybko, a innym razem - wręcz przeciwnie. 


Niektórzy z Was wiedzą, że zespół Pearl Jam to idole mojego dzieciństwa. Poznałem ich muzę praktycznie już w momencie gigantycznego sukcesu debiutanckiej płyty. Każda kolejna była oczekiwaniem w wielkim napięciu. Od przedostatniej minęło siedem lat. Lightning Bolt był dziełem naprawdę udanym i spójnym, a znienawidzony przez wielu utwór Sirens był powiewem świeżości i dowodem na to, że nie wszystko, co Ed pisze (a pisze zawsze szczerze) musi być smutne i depresyjne. Może przecież dawać nadzieję.


No, ale do rzeczy, Kochani moi, bo nie o tej płycie dziś będzie mowa. 27 marca 2020 roku ukazał się jedenasty studyjny album grupy Pearl Jam zatytułowany Gigaton. Moje oczekiwania były naprawdę duże. Uwagę przykuła okładka, której autorem jej jest kanadyjski reżyser, fotograf, i specjalista w dziedzinie biologii morza - Paul Nicklen. Jak się później dowiedziałem zdjęcie wykonano w prowincji Svalbard w Norwegii. Przedstawia topniejącą wodę lodowców znajdujących się na Ziemi Północno-Wschodniej (Nordaustlandet). Za produkcję płyty odpowiedzialny jest sam zespół oraz Josh Evans. Dla zespołu to ważna płyta. Szczególnie dla Mike’a McCready’ego, który mówi o płycie tak: Nagranie tego albumu było długą podróżą. Czasem mroczną, emocjonalną i dezorientującą, ale też bardzo ekscytującą i pełną eksperymentów. Czujemy, że ta droga zaprowadziła nas do muzycznego odkupienia. Współpraca z kolegami z zespołu dała mi wiele miłości, uważności oraz wiedzy, jak ważne są więzi z innymi ludźmi w czasach, w których żyjemy.


Pierwszym singlem promującym był utwór Dance Of The Clairvoyants. Powiem Wam, że jak pierwszy raz go usłyszałem to włosy dęba stanęły z wrażenia. Przecierałem uszy ze zdumienia nie dowierzając, że to ten Pearl Jam, który przez lata atakował niesamowitymi rockowymi killerami. A tu nagle wyskakują z czymś tak odmiennym - elektronika, taneczne bity. O ile utwór szalenie mi się podobał, o tyle miałem nieco obawy czy tak będzie brzmiała płyta w całości. 


Moje obawy okazały się jednak bezpodstawne, gdy wreszcie nadszedł dzień, w którym mogłem posłuchać w całości nowego albumu. Ręce mi drżały strasznie, ale czułem ogromne mocne podniecenie. Odpaliłem płytę i słysząc pierwsze dźwięki (choć zaczęło się nieco ambientowo) odetchnąłem z ulgą. Utwór Who Ever Said otwiera album. Powiem Wam, że tak znakomitego “otwieracza” płyt Pearl Jam nie słyszałem od czasu albumu Yield. O ile na poprzedniej płycie Lightning Bolt bardzo podobał mi się ów "otwieracz" od strony tekstu Getaway, o tyle muzycznie Who Ever Said go bije o głowę. Pierwsze wersy: Drowning in their dissertations/ Random speakers in my mind/Yeah, They never stop their fortifications/And blocking my precious time. Ja już wiem, że mam do czynienia ze starym Pearl Jam. Tym absolutnie bezkompromisowym w walce z systemem politycznym. Klimatem nieco przypomina mi utwór Life Wasted z udanego albumu Avocado. Eddie Vedder nie brzmi już tak wysoko i mocno jak trzydzieści lat temu. Barwa jego głosu z biegiem lat mocno się zmieniła. Wpłynęły na to niewątpliwie niezliczona ilość koncertów, a co za tym idzie, wysiłek oraz używki w postaci papierosów i alkoholu. Niemniej jednak wciąż jest w nim ta niesamowita werwa, bunt i chęć przemiany świata, choć już w nieco innej formie. Idąc dalej mamy drugi singlowy numer Superblood Wolfmoon z bardzo ciekawym klipem towarzyszącym, w którym członkowie zespołu ukazani są jako postacie rysunkowe. Skoczny rockowy numer, jeden z ulubionych córki Eddiego - Olivii. 


Wspomniany już Dance Of The Clairvoyants to tak naprawdę ukłon w stronę takich zespołów jak Talking Heads. Mam wrażenie, słuchając go, że zespół chciał zwyczajnie puścić oko do swoich fanów, dając tym do zrozumienia, że wcale nie są tacy starzy, a potrafią się muzyką cieszyć i bawić. A tym samym - przyciągnąć młode pokolenia, dla których muzyka grunge była czymś totalnie odległym. To dopiero rozgrzewka. Idąc dalej mamy trzeci singiel z płyty zatytułowany Quick Escape, który przypomina nieco ... Kashmir grupy Led Zeppelin. Charakteryzuje się ciężkim, powolnym riffem i dość chropowatym, jakby nieco zniekształconym wokalem Eddiego. Miłym akcentem dla mnie jest wspomnienie w tym utworze Freddiego Mercury’ego, jego Zanzibaru oraz zespołu Queen. Panowie - mimo upływu lat - nie tracą nic na swym buncie. Wciąż walczą o podstawowe prawa człowieka, krytykując władze USA. Fajnie, że panowie wybrali go na kolejny singiel. Polecam słuchać go naprawdę głośno. 


Po tej ostrej zeppelinowej jeździe muzycy dają nam nieco odetchnąć za sprawą utworu Allright. Utwór bardzo prosty, lekki, banalny tekstowo, a jak bardzo potrafi chwycić za serducho. Najważniejsze to słuchać głosu swojego serca i chrzanić wszystkie reguły. Zauważyłem, że Eddie Vedder z wiekiem staję się coraz lepszym poetą, jeszcze bardziej uwrażliwionym na rzeczywistość, zwłaszcza w takich łagodnych balladach. Seven O’Clock zaś to była miłość od pierwszego usłyszenia i nadal pozostaje ulubionym utworem na płycie. Pamiętam przy pierwszym odsłuchu zatrzymałem się chyba z dziesięć razy na tym numerze (wracając potem do reszty płyty), a wersy Freedom is as freedom does and freedom is a verb/They giveth and they taketh and You fight to keep that what You've earned bardzo mocno zapadły mi w pamięć. Mało tego - zapoczątkowałem nową świecką tradycję, że każdego dnia o siódmej rano (jeśli tylko wstanę na tą godzinę) włączę sobie ten utwór przy porannej kawie.


Niestety zdarzyły się też zespołowi małe uchybienia. O ile Never Destination jest fajnym klasycznym rock’n’rollem, o tyle Take The Long Away to straszna zapchajdziura i najsłabsze ogniwo albumu Gigaton. Na szczęście ten stan nie trwa długo. Krytykowany niestety przez wielu moich PearlJamowych Braci i Sióstr utwór autorstwa Stone’a Gossarda Buckle Up rozpoczyna moją ulubioną część płyty, gdzie wszystko praktycznie zlewa się w jedną piękną całość pod względem brzmienia i klimatu. Na Buckle Up wylała się fala hejtu i niezrozumienia - jak ktoś taki jak Stone Gossard, odpowiedzialny za takie killery jak Evenflow czy Alive, mógł popełnić coś tak banalnego. Mógł, zrobił to i wyszło fajnie. Zagrany na setkę Comes Then Goes stał się moim ścisłym top 10 najwspanialszych akustycznych numerów muzyków ze Seattle. Retrograde jest zwróceniem uwagi na problem szczytu klimatycznego i ekologii. Jest czwartym i ostatnim wydanym jak do tej pory singlem, do którego powstał niesamowicie apokaliptyczny teledysk, na którym pojawia się Greta Thunberg. Muzycznie przywołuje ducha ścieżki dźwiękowej do filmu Into The Wild. Album spina klamrą przecudowny River Cross, w którym słychać wyraźnie inspirację muzyką Petera Gabriela. Powstał już w 2015 roku. Eddie gra tu też na starych organach z lat 50 XIX wieku. 


Muszę przyznać, że już po pierwszym odsłuchu miałem bardzo pozytywne wrażenia odnośnie albumu Gigaton. Taniec Jasnowidzów był tylko sympatycznym puszczeniem oka. Oczywiście, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Nie wymagajmy od tych 55 latków kolejnego wielkiego i niedoścignionego TENa. To już inny Pearl Jam, nieco złagodzony, momentami eksperymentalny, ale w duszy nadal te same dwudziestoparolatki walczące o to, by zmienić świat. Nie idący na żadne kompromisy z władzą, walczący o prawa człowieka. No, ale jak już kiedyś pisałem przy okazji płyty Queen - gdy zespół nie eksperymentuje to osiada na mieliźnie. Z każdym kolejnym przesłuchaniem coraz bardziej zakochiwałem się w tej płycie. Wszystko wskazuje na to, że będzie moim faworytem wśród wszystkich wydanych płyt roku 2020.





Bardzo mocno polecam 😊


Bartas✌


5 komentarzy:

  1. No jestem Bartas. Miałam wczoraj pisać ale usnęło mi się. Kurde no, słuchaj, chyba se zaraz odpale ten album na spotifyu żeby wiedzieć o czym pisałeś. Namówiłeś mnie. Piszesz o muzyce niesamowicie, jak Niedźwiedzki z trójki. Mega szacun za to. Masz taki luźny styl wypowiedzi i zarazem świetnie kojarzysz. Jestem pod wrażeniem.

    Czekam na twoją opinię o moich wypocinach 😃😃😃

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń

Wrócić do punktu wyjścia. Pearl Jam powraca z nowym albumem "Dark Matter".

  Kiedy w styczniu tego roku ukazał się singiel Pearl Jam Dark Matter , podczas ekskluzywnego wydarzenia odsłuchowego frontman Eddie Vedder ...