poniedziałek, 13 października 2025

Od fikcyjnych narracji do własnych doświadczeń. Lorna Shore i ich "I Feel The Everblack Festering Within Me".

Lorna Shore poznałem w okolicach 2020 roku i ich trzeciego albumu Immortal, który zrobił na mnie spore wrażenie. Później nadrobiłem zaległości i przesłuchałem dwóch poprzednich - debiutanckiego Psalms i drugiego albumu Flesh Coffin. Trzeba przyznać, że to bardzo ambitny zespół z New Jersey. Jednak ich piąty już w dorobku album o dość długiej nazwie I Feel The Everblack Festering Within Me reprezentuje coś sejsmicznego. Po raz pierwszy wokalista Will Ramos porzucił fikcyjne narracje, by sięgnąć do własnych doświadczeń. Efekt? Sześćdziesiąt minut symfonicznego deathcore’u, który wydaje się bardziej natarczywy, bardziej konieczny i jeszcze bardziej niszczycielski, niż kiedykolwiek wcześniej. To przejście od fantazji do autobiografii zmienia wszystko. Otwierający krążek Prison Of Flesh czerpie z rodzinnej historii demencji Ramosa, łącząc wściekłe growle i piskliwe wrzaski, podczas gdy gitary z tremolo toczą bitwę z lśniącymi klawiszami fortepianu. To wszystko brzmi jak wiertło przemysłowe niszczące czaszkę, będące zarazem ścieżką dźwiękową do autentycznie niepokojącego popadania narratora w szaleństwo. Podobnie jest z kompozycją Glenwood, która poraża szczerością i dotyczy rozłąki wokalisty ze swoim ojcem, budując ją wokół pojedynczego dźwięku gitary, która rozbrzmiewa niczym łapanie oddechu przed tym, jak koledzy wskoczą, by zaatakować zmysły symfonicznym deathcorem.


Muzycznie Lorna Shore jest na najwyższych obrotach. Na szczególne uznanie zasługuje tu Austin Archey. Jego gra na perkusji jest absolutnie monolityczna. Nieustanny nawał blastów, które w żaden sposób nie przytłacza orkiestrowych aranżacji Andrew O’Connora Z kolei linie basowe Michaela Yagera są autentycznie destrukcyjne. Sekcja rytmiczna w War Machine brzmi tak, jakby została zaprojektowana do burzenia starych budynków, a partie gitar wstrzykują sobie adrenalinę demonicznej brutalności. Tempo jest mistrzowskie. Unbreakable to najkrótszy utwór na albumie, liczący niecałe pięć minut, oferuje najbardziej przystępny moment - melodyjne deathmetalowe przeplatają się z zaraźliwie chwytliwym refrenem, stworzonym do stadionowych okrzyków, udowadniając, że potrafią pisać potężne utwory bez poświęcania ciężaru. Lionheart idzie o krok dalej, stosując podwójną harmonię wokalną i symfoniczny majestat, które równie mocno rozdrażnią elity, co przekonają wszystkich innych. Potężne solówki są bezczelnie pobłażliwe, ale nigdy nie wydają się być przesadne. Gitarzysta prowadzący Adam De Micco wraz ze wspomnianym Andrew O’Connorem zasługują na ogromną pochwałę za swój wkład. Szczególnie za olśniewające podwójne solówki In Darkness, które pod koniec numeru pojawiają się niczym kompletne zaskoczenie w najlepszym możliwym wydaniu. To nie tylko techniczne popisy, ale i emocjonalne szczyty, które podkreślają narracyjny wątek albumu.


Mówiąc wprost jest to album, który wyprowadzi Lorna Shore poza ramy deathcore’u. Jeśli kiedykolwiek zespół z tej sceny będzie headlinerem choćby na Download Festival to właśnie oni, z czego im z całego serca życzę. Już sam niemal dziesięciominutowy, finałowy Forevermore dowodzi, że operują na innym poziomie - orkiestra symfoniczna, która nie zawiodłaby w hollywoodzkim hicie, budująca powalającą gamę linii basowych i blastów, które brzmią naprawdę epicko. I Feel The Everblack Festering Within Me jest dla deathcore’u tym, czym The Satanist Behemotha dla black metalu - arcydziełem definiującym gatunek, który wynosi swój materiał źródłowy poza tradycyjne granice. Lorna Shore całkowicie wykracza poza deathcore, tworząc coś, co przyciąga uwagę szerszego spektrum metalu. Tego albumu nie możecie przegapić 😍 Bartas✌☮


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Od fikcyjnych narracji do własnych doświadczeń. Lorna Shore i ich "I Feel The Everblack Festering Within Me".

Lorna Shore poznałem w okolicach 2020 roku i ich trzeciego albumu Immortal , który zrobił na mnie spore wrażenie. Później nadrobiłem zaległo...