Suede to brytyjski zespół założony w Londynie w roku 1989 przez wokalistę Bretta Andersona, gitarzystę Justine’a Frischmanna i basistę Mata Osmana. Rynkiem muzycznym zawojowali 5 lat później wydając fenomenalny drugi album Dog Man Star. Ich kolejne albumy ukazywały się dość regularnie do 2002 roku, a później nastąpiła jedenastoletnia przerwa. Od czasu powrotu, niegdysiejsi prawdziwi królowie britpopu kręcili metaforycznie dupami w obliczu idei, że muzycy z pewnego rocznika powinni trzymać tego, co mają. Zamiast stać własnym coverbandem grającym covery w stylu Oasis, których nawiasem mówiąc nigdy nie lubiłem, poszli naprzód wydając serię kolejnych porywających i wymagających albumów. Ten proces osiągnął teraz swój szczyt wraz z fantastycznym albumem Antidepressants. Ich dziesiąty album równie dobrze mógłby zostać nazwany antynostalgią, bowiem tak zaciekle odrzuca on ideę, że rockerzy po pięćdziesiątce powinni dążyć jedynie do delektowania się dawną chwałą. Ten krążek roi się od nowych brzmień. Pod wodzą wspomnianego Bretta Andersona, Suede stawiają czoła upokorzeniom starzenia się i nieuchronności fizycznego upadku w 11 kompozycjach. To tak, jakby mierzyli się ze szkolnym łobuzem. Rezultatem jest popis siły, który jedną nogą dotyka poważnego tematu spustoszeń związanych ze starzeniem się. Jednak jest daleki od melancholii czy rezygnacji, a dominującym nastrojem jest rozpalona furia. Rzadko kiedy stereotyp o wściekaniu się na gasnące światło płonie tak zaciekle.
Album otwiera kompozycja Desintegrate, w którym unosi się maksymalny duch ikon gotyku tak jak Sisters Of Mercy czy The Cure. To rzecz o rozpadającym się ciele, gdy osiągasz wiek średni. Wokal (a raczej wrzask) Andersona brzmi tu jak David Bowie. To tak jakby ten nieodżałowany wielki artysta był zbuntowanym przedstawicielem pokolenia X. Zespół Suede określił Antidepressants mianem swojego albumu „post-punkowego”, nawiązując do wydanego w 2022 roku, bardziej krzykliwego i punkowego albumu Autofiction. Choć wnoszą do gatunku swój własny, pewny siebie styl, chętnie śledzą inne wpływy. Wspomniany tytułowy utwór emanuje aurą spalonej ziemi, którą John Lydon wniósł do Public Image Limited - a Anderson określił tekst jako komentarz do idei, że coś tak fundamentalnego dla ludzkiego doświadczenia, jak smutek, zostało przekształcone w stan uleczalny. Utwór The Sound And The Summer zaś ma chwytliwy riff, nawiązujący do She Sells Sanctuary zespołu The Cult, a Trance State napędza basowa linia w stylu Joy Division mówi o końcu życia. Suede otwarcie mówi o swojej misji dalszego rozwoju, podczas gdy wielu ich rówieśników - jak choćby nudny Oasis - zadowala się spoczywaniem na laurach. Projekt post punkowy zawsze będzie w pewnym stopniu zakorzeniony w przeszłości, ale - co najważniejsze - to jest nowe brzmienie dla Suede. Brzmienie złowieszcze i mroczne, oddalone o lata świetlne od ich twórczości z lat 90. Jedynym wyjątkiem jest progresywny utwór Somewhere Between An Atom And A Star, który przywołuje natarczywą pretensjonalność ich arcydzieła z 1994 roku, wspomnianego na początku Dog Man Star.
Jesteśmy zespołem antynostalgicznym – oświadczył niedawno Anderson na scenie w Londynie. Jakże ekscytujące było usłyszeć kogoś, kto sprzeciwia się przekonaniu, że rock’n’roll to uświetniona pamiątka. On i jego koledzy z zespołu kontynuują ten porywający album. W swojej karierze zespół Suede osiągnął wiele przełomowych przebojów, ale Antidepressants to nie tylko nowy kierunek rozwoju – to jedno z najlepszych dzieł Suede. Wstyd nie znać!😉 Bartas✌☮

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz