wtorek, 10 września 2024

Przemieniająca moc miłości. Nick Cave i jego nowe dzieło "Wild God".

 

Nick Cave - punkowiec, który stał się prorokiem - często opisuje swoją muzykę jako “świętą”. Występ jest dla niego aktem komunii z publicznością. No, ale Wild God, czyli jego 18 album w karierze z zespołem The Bad Seeds, bardziej przypomina chrzest: ekstatyczne zanurzenie w rwących, wzburzonych wodach miłości i straty, których sześciesięcioletni artysta doświadczył od śmierci swoich synów - Arthura Cave’a (15 l. w roku 2015 roku) i Jethro Lazenby’ego (31 l. w 2022 roku). W dziewięciu narastających, tonących i wirujących pejzażach dźwiękowych, obrazy albumu zanurzają Słuchacza w jeziorach i morzach Dzikiego Boga, zanim wynurzą nas byśmy mogli zaczerpnąć powietrza i gapić się na gwiazdy. Następnie uziemiają nas na ciepłej Ziemi i kołyszą nas do snu przytłumioną balladą fortepianową As The Waters Cover The Sea. Artysta opisał każdą piosenkę na tym albumie jako indywidualną konwencję, ale nie musisz wyznawać żadnej wiary czy religii, by uwierzyć w przemieniającą moc miłości, która jest tu opiewana. Jako wokalista Cave od dawna doskonalił styl dynamicznego, modlącego się kaznodziei, który pozwala jego opowieściom namiętnie wędrować po konturach muzyki. Został on ponownie wykorzystany w Song Of The Lake, czyli skromnej opowieści o starcu nad brzegiem morza, zafascynowany widokiem kobiety kąpiącej się w złotym świetle. Ta przemijająca przyjemność prowadzi Cave’a do nawiązania do swojej żałoby, gdy recytuje rymowankę Humpty Dumpty - o jajku, które upadło, tak jak Arthur zginął w wyniku upadku z klifu. Oryginalny wers brzmi: All the King's horses and all the King's men couldn't put Humpty together again, ale Cave porzuca go w połowie: Ah, never mind, never mind. Starzec na brzegu znajduje spokój w nieuchronności śmiertelności: And he knew that he would dissolve / If he followed her into the lake / But he also knew that if he remained upon the shore. Chór podnosi głos za nim, gdy nasz bohater powtarza pocieszający refren Never mind niczym Amen


Nick Cave znakomicie równoważy swoją słowną wzniosłość z potocznym językiem, takim jak ten. Jest również genialny w przechodzeniu od fikcji i metafory do bezpośredniej prawdy, jak w utworze Joy. Przechodzi tu bowiem od klasycznego bluesowego tekstu otwierającego - I woke up this morning with the blues all around my head - do brutalnej rzeczywistości I felt like someone in my family was dead. Wahając się między wątpliwościami a wiarą, Artysta przyspiesza tempo bardziej rockowym utworem tytułowym, w którym schorowane bóstwo przelatuje przez umierające miasto jak prehistoryczny ptak. Kompozycja Wild God wznosi się triumfalnie, gdy chór rzuca się w radosny refren. Jednak zbiorowe crescendo zostaje wkrótce rozmyte przez bardziej intymne, płynnie smyczkowe deszcze w utworze Frogs, w którym to tytułowe płazy są przedstawione jako skaczące w rynnach/ Zdumione miłością/ Zdumione bólem/ Zdumione powrotem do wody/ W niedzielnym deszczu. A teraz, Słuchaczu, zamknij oczy a zobaczysz te rozstawione, mokre i błotniste stopy oraz śliskie i zawrotne skoki. Co ciekawe - później w swoim świętym bestiariuszu Cave przywołuje króliki, a konkretnie w Joy i Cinnamon Horses.


Wiele osób jest zdania, że ostatnie dokonania Cave’a są zbyt ambientowe i chaotyczne - piosenkom brakuje tradycyjnych haczyków i struktury. Ten album nie próbuje przekonać żadnego z tych niedowiarków. W trzech filmach Making Of Wild God na YouTube zespół żartuje o pisaniu muzyki do jogi - ale filmy, kręcone w przestrzennych studiach Miraval na południu Francji, pomagają jasno pokazać wielkoduszne człowieczeństwo, które wlewa się w muzykę. Nasz bohater przechadza się w czerni i bieli jak wycior do fajki, podczas gdy współproducent Warren Ellis chichocze w brodę czarodzieja, szukając momentów spontaniczności, które ożywiają te piosenki. W całym Wild God, grzechoczący ogień bębnów Thomasa Wydlera i toczący się pod prąd basu Martyna Caseya podtrzymują ciepło pod wdzięcznie meandrującymi, melodyjnymi łukami fortepianu Cave'a, skrzypiec Ellisa, syntezatorów, fletu i pętli, mrożącego krew w żyłach rezonansowego wibrafonu Jima Sclavounosa i delikatnej gitary George'a Vjesticy. Melodie zalewają muzykę, a potem znikają jak prądy. Wild God może wydawać się niezgłębiony, ale pozostawia Cię unoszącym się. Nie daje spokoju ten album. Jazda obowiązkowa!😊 Bartas✌☮

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wszystko, co potrzebne i jeszcze więcej. David Gilmour powraca po 9 latach z nowym albumem - "Luck And Strange".

Temu Panu się w ogóle nie spieszy do niczego. Z jednej strony to dobrze, bo on już niczego nie musi udowadniać. Jest muzykiem i gitarzystą ś...