Jest to ostatni album Robbiego, na którym artysta pisał teksty wraz z Guyem Chambersem. Na okładce widzimy Robbiego zwisającego głową w dół. To zdjęcie zostało zrobione w Los Angeles, gdzie mieszkał artysta podczas nagrywania albumu. Miejsce owo odgrywa mega ważną rolę w tekstach na płycie. Tytuł albumu Robbie wymyślił przejeżdżając przez Hollywood Hills, rozmyślając o słynnym sztukmistrzu Houdinim. Sama zaś płyta zaskakuje różnorodnością brzmienia i gatunków. Zaczyna się utworem How Peculiar. Mocna rzecz, rockowy numer z modulowanym wokalem Robbiego, przypominający nieco South Of The Border czy Let Love Be Your Energy. Idąc dalej mamy wielki hit Feel z cudownym wstępem fortepianu. Gdy się go słucha to przychodzą na myśl tacy artyści jak Elton John, George Michael czy Sting. To najbardziej intymna piosenka Robbiego, jaką kiedykolwiek nagrał. Nie sposób przejść obojętnie obok tego numeru, poruszy nawet największego twardziela i nie dziwota, że został wybrany na singiel promujący album. Słuchając zaś radosnego i skocznego Something Beautiful na myśl przychodzą Tom Jones czy Billie Joel.
Jest takie powiedzenie, że przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi. Ku mojej wielkiej uciesze, Robbie nie ukrywa swej wielkiej miłości do grupy Queen i wokalu Freddiego. Twórczość zespołu, jak i zachowanie sceniczne zmarłego przed 29 laty wokalisty miało ewidentny wpływ na Williamsa. Słychać to szczególnie w utworze Monsoon i tym bardzo u mnie zyskuje. Absolutną perełką na albumie jest Sexed Up. Tego typu piosenki dają Robbiemu energii i mocy. Piękna i poruszająca melodia. Tekst opowiada o byłej dziewczynie artysty Nicole Appleton, która stwierdziła, że z nim zerwała. Jednak Williams twierdzi, że było odwrotnie. Niezależnie od tego na czym opiera się piosenka jest to uniwersalny przekaz dla wszystkich, którzy nie potrafią żyć w monogamii. Love Somebody podąża tym samym śladem. Jednak tu muzyka przebija tekst, ale to wszystko in plus. Robbie nie stoi w miejscu, Robbie się rozwija i każda kolejna piosenka na płycie pokazuje jego wszechstronność. Revolution nagrany w duecie z Rose Stone utrzymany jest w klimacie starego dobrego rhythm and blues z imponującą słodką melodią. To drugi taki jego challenge po Something Beautiful. Fajnym numerem w rockowym klimacie jest także Handsome Man, w którym słychać odniesienia do innych utworów artysty, takich jak Let Me Entertain You (nie mylić z tym z Królewskiego Jazzu) i Old Before I Die. Wspomniałem na początku wpisu, że Robbie ma ogromny dystans do siebie. Tak, ale jak to się zwykle mawia: nobody’s perfect. Poza dystansem ma też świadomość swojego gwiazdorstwa, czego wyraz daje w singlowym Come Undone, śpiewając I come undone/ I am scum/ Love Your son. Urocze jak cholera.
Najbardziej wybitnym utworem zarówno na płycie, jak i w całej dotychczasowej karierze Williamsa jest Me And My Monkey. Kolejny muzyczny challenge dla Williamsa. Tak, challenge, którego nigdy wcześniej nie pokonywał, ale zawsze marzył. To parodia ze współczesnej popkultury, w której głównymi gwiazdami są … małpy. Słuchając go mam wrażenie jakbym słuchał A Day In The Life Beatlesów. I te skojarzenia z Wielką Czwórką z Liverpoolu nie są bezpodstawne. Nie chodzi tu o długość utworu (ponad siedem minut), ale o zawartość muzyczną jak i tytuł. Me And My Monkey to zrzynka z piosenki Johna Lennona Everybody's Got Something To Hide Except For Me And My Monkey. Mało tego - pojawia się tam również fabuła z Rocky Raccoon Paula McCartneya. Oba te utwory znajdują się na słynnym Białym Albumie. Jeśli ktoś nie zna to odsyłam i polecam. Zaskoczeń jednak nie ma końca. Song 3 ma coś z Blura. Nie jest tak dobry jak Song 2 Blur, ale warto posłuchać. W utworze Hot Fudge, który miał być kolejnym potencjalnym hitem, artysta wyraża swoją ekscytację przeprowadzką do Los Angeles. Ta radocha przejawia się niemal w każdym wersie oraz w refrenie: Come on, sing it / Take me to the place where the sunshine flows / Oh my sunset rodeo. Zabawne, a zarazem cyniczne. Przedostatni utwór na płycie Cursed to ciekawe połączenie rocka, disco oraz orkiestry symfonicznej. Szczerze powiedziawszy jebać to czy odnosi się w jakikolwiek sposób do tej rudej laski ze Spice Girls [sic!]. Fajnie brzmi.
Robbie się bardzo mocno rozwinął jako artysta, a także i autor tekstów. W finalnym Nan’s Song składa hołd zmarłej babci. Piękna i poruszająca akustyczna ballada, która skruszy najtwardsze serca. Album Escapology jest absolutnie przełomowy. Zakochałem się w nim bez pamięci. Dzięki niemu Robbie wyrósł na dynamicznego artystę estradowego. Muzycznie poszedł o krok dalej i z każdą kolejną płytą stawał się coraz lepszy. Żałuję, że nigdy nie miałem okazji być na jego koncercie. Jak to całe pandemiczne gówno się skończy, a Robbie znów zacznie występować, to choćby koncert miał się odbyć w innym kraju … kupię bilet i pojadę. Dla niego warto, bo robi dobrą muzykę. A Escapology to pozycja absolutnie obowiązkowa😉
Bartas✌
Absulutnie fantastyczna recenzja!Płyta również. Kocham ją. Ja znow bardzo żałuję że nie byłam na pierwszym jego koncercie w Spodku dopiero w 2014 sie załapałam i byłam zachwycona. To jest wielki talent ten Gość i tyle. Brawo Bartas, bardzo mi się spodobalo. Super napisałeś o tej płycie. Zdecydowanie polecam każdemu.
OdpowiedzUsuń