Odpalamy płytę i co słyszymy? Freddiego wyśpiewującego acapella: Iiiiiii Brahi Iiim. Szok? Nie, to niesamowita wyobraźnia wokalisty! Freddie rzadko mówił o swoim pochodzeniu. Tym razem postanowił to uczynić jakby w tym niesamowicie oryginalnym utworze, improwizując po persku, arabsku i angielsku. Utworowi towarzyszy szalony podkład fortepianu, basu i perkusji. Potem wchodzi Brian z gitarą imitująca arabskie dźwięki. No, coś niesamowitego! Pastisz? Ok, ale z polotem i finezją nagrany! Gdy Mercury przyniósł pomysł do studia i zaśpiewał reszta zespołu miała niezłą zwałę. Tak opowiada techniczny Freddiego Peter „Ratty” Hince. Brian jednak uważa, że to był fantastyczny pomysł! Niewiarygodnie skomplikowany, ale fantastyczny! Ciekawostką jest fakt, że trzy lata później, 13 lutego 1981 roku na koncercie w Tokyo publika zażądała tego utworu. Może posłuchać tutaj. Freddie to podchwycił i zaintonował po czym do publiki z tekstem ale śpiewajcie, kurwa, w tonacji! Idąc dalej mamy kompozycję Briana Fat Bottomed Girls. Brian: Napisałem ten numer z myślą o Freddiem. Tak to jest jak się ma w zespole świetnego wokalistę, który lubi dziewczyny i chłopców z wielkimi tyłkami. Utwór zahacza ni to o country rocka ni to o heavy metal. Mówi o inicjacji seksualnej Freddiego przeżytej dzięki Wielkiej Grubej Fanny. Fat Bottomed Girls było wydane na podwójnej stronie A singla wraz utworem Bicycle Race, o którym za moment sobie powiemy oraz o kontrowersjach jakie wypłynęły z tych singli. Robi się gorąco i ciekawie, co? Tak, ale pamiętajmy o tym, że Freddie był to człowiek o wielu twarzach muzycznych. Często zgrywał macho, ale w głębi duszy to był romantyk i nie byłby sobą, gdyby nie napisał na płytę jakieś ckliwej ballady. Ballada zatytułowana Jealousy. Ciekawy mamy tutaj aranż. Wokalista gra na pianinie, a Brian na gitarze akustycznej marki Hair Fred. Gitarzysta umieścił małe kawałki drutu fortepianowego pod progami, by uzyskać efekt brzęczenia sitaru. Ten efekt był użyty w utworze White Queen z drugiego albumu zespołu. Wszystkie wokale zaś nagrał Freddie.
Teraz bardzo proszę osoby niepełnoletnie o zgodę Rodziców lub Opiekunów na przeczytanie kolejnego akapitu. Nie biorę odpowiedzialności za jego treści. Wspomniałem o utworze Bicycle Race, który ukazał się na podwójnej stronie A razem z przedstawionym Fat Bottomed Girls? Tak, bo temat podobny - SEKS. Czasy, w którym Queen sporo imprezowali, a Freddie na dobre zadomowił się w klubach gejowskich lub dla osób biseksualnych. Ale co do samego utworu to główną inspiracją do napisania utworu był wyścig kolarski Tour De France, którym Freddie się mocno ekscytował. Nikt nie wiedział dlaczego, ale potem przyniósł kolegom ten świetny numer. W kawałku tym znalazły się też odwołania do Gwiezdnych Wojen, Szczęków, kokainy, Supermana, wojny w Wietnamie i skandalu Watergate. Panuje w tym utworze schizofrenia oraz – jak mówił May – mnóstwo różnych akordów. Bardzo pretensjonalny. No, w końcu to cały Freddie. Chodzą też plotki, że Bicycle Race powstało po schadzce Mercury’ego i jednego z kolarzy jadących w Tour De France. Producent płyty Roy Thomas Baker komentuje: Jeśli już życie prywatne Freddiego odbijało się na jego twórczości, to w pozytywny sposób ubogacając ją. Miał szerokie horyzonty, a to, że był gejem, stało się kolejnym potencjalnym źródłem inspiracji. Oba single pozwoliły zespołowi wrócić do pierwszej dziesiątki brytyjskich list przebojów.
John Deacon chyba dobrze czuł się w pisaniu historyjek. Na poprzednim albumie News Of The World uraczył nas wspaniałą opowieścią o chłopcu sprzątającym w barze, czyli utworem Spread Your Wings, zaś na Jazz napisał coś w rodzaju historii pewnej znajomości. Utwór In Only Seven Days. Tym razem to rzecz o nieśmiałym chłopaku/mężczyźnie, który robi sobie tygodniowy urlop i zakochuje się w dziewczynie, którą we wtorek zobaczył plaży. Nie widział ją następnego dnia, ale powróciła w czwartek. Odważył się podejść i zagadać. Zaczęli spędzać czas. W piątek już była jakby jego, bo trzymał ją w ramionach. Niestety ich drogi się zeszły. Ona tam została, a on musiał wrócić do siebie. Nie wiem czemu, ale jak czytam o spostrzeżeniach na temat całości albumu Jazz to zwykle zdaniem recenzentów ta piosenka jest najsłabszym jego ogniwem. NIE ZGADZAM SIĘ! Jest nieco ckliwa, ale urokliwa. Dreamer’s Ball zaś to lekki, powolny bluesik Briana. Gitarzysta napisał go dzień po tym jak świat dowiedział się o śmierci Elvisa Presleya i zadedykował zmarłemu artyście. Kawałek ten był wynikiem ostrej awantury między Mayem, a Taylorem, któremu ta kompozycja wcale nie przypadła do gustu. Wspomina Brian: W czasie nagrywania Jazz zaczęliśmy się zajmować na własną rękę różnymi brzmieniami i nikomu zbytnio nie pasowało to, co robili inni. Mówiąc szczerze były momenty, gdy nie mogliśmy na siebie patrzeć.
No, i robi się niebezpiecznie. Queen jeszcze nie używali syntezatorów, ale … już się wkradły elementy elektroniczne, dyskotekowe, które jakby zapowiadały to, co ma wkrótce nieuchronnie nastąpić. Fun It napisał Roger i on tu śpiewa główny wokal, a pomaga mu Freddie. Autor utworu gra tutaj na większości instrumentów. Piosenka może się wydawać … prekursorem do … Another One Bittes The Dust Johna Deacona. Zwłaszcza intro perkusyjne i bass. Pytanie do autora czy zespół przejął pretensjami fanów o to, że ich ukochana grupa poszła w disco: Nie, niezupełnie! Owszem, zdarzało się, że ktoś z fanów miał transparent z napisem <<Przestańcie grać to jebane disco>>, ale my po prostu gramy to, co mamy. Po dyskotekowych tańcach znów mamy zmianę klimatu i pałeczkę przejmuje Brian w swojej autorskiej bardzo przejmującej balladzie Leaving Home Ain’t Easy. Śpiewa z zaangażowaniem w ostatniej linijce: Leaving home ain’t easy, but may be the only way. Gitarzysta Queen zdobywa się na wyjątkową szczerość i spowiada się jak to jest, gdy gwiazda rocka jest w trasie, z dala od domu.
Czasy, w których Mercury i reszta jeździli autobusami i samochodami do studia na sesje nagraniowe i koncerty to już przeszłość. Zarabiali kupę kasy, wspinali się na szczyty list przebojów, a Freddie coraz bardziej się rozbisurmanił. Oczywiście, miał cholernie dużo ambicji, gdy trzeba było pracować i godzinami poprawiał w studiu to, co nie pasowało itd. Jego głód przygód seksualnych rósł w miarę jedzenia i nie życzył sobie, by ktoś go zatrzymywał. Mawiał: Robię to z kim chcę i gdzie chce! O tym jest też ta piosenka. Świetny, napisany i nagrany przez Mercury’ego w studio w Nicei utwór Don’t Stop Me Now. Ale nie wszystkim się podobała. Już w XXI wieku znany amerykański magazyn Top Gear uznał Don’t Stop Me Now za najlepszy utwór wszech czasów w kategorii „podczas jazdy samochodem”. Nie wszyscy członkowie Queen polubili tę piosenkę. Brian jej NIENAWIDZI DO DZISIAJ i dlatego nagrodę odebrał Roger, który twierdzi, że spory z kolegą z reguły rozwiązywał … Freddie. Perkusista Queen wspomina: Freddie był świetnym dyplomatą! Zawsze mieliśmy z Brianem różnicę zdań, ale z pomocą Freddiego udawało nam się je rozwiązywać z rezultatem i bez kompromisu. W teledysku Freddie ma koszulkę z napisem swojego ulubionego klubu, w którym ... korzystał z życia na maxa, czyli MINESHAFT.
Dochodzimy do końca. Album zamyka utwór Rogera More Of That Jazz. To odpowiedź autora na obecną wtedy sytuację społeczeństwa oraz sposobu w jaki traktowało się wtedy muzykę rockową. Może to być też idealna puenta i podsumowanie albumu, bowiem pojawiają się fragmenty poprzednich utworów, a sam artysta wyśpiewuje NO MORE OF THAT JAZZ (choć w tytule nie ma słowa „NO” pojawia się w utworze). Tym samym ma na myśli: Nigdy więcej takich niespójnych albumów Queen. Perkusista Queen przyznał, że obie kompozycje przez niego napisane na ten album są bardzo nierówne i nie zostają w pamięci. Podobno Roger był bardzo produktywny podczas tej sesji i napisał więcej niż dwa utwory, ale jego pomysły nie zostały zaakceptowane przez resztę. Wykorzystał za to na swoich solowych pierwszych dwóch płytach – Fun In Space i Strange Frontier.
Album Jazz sprzedał się w ponad pięciu milionach egzemplarzy na całym świecie, osiągając drugie miejsce na brytyjskiej liście przebojów oraz szósta pozycję na amerykańskiej liście Billboard 200. Wstyd nie znać i nie mieć 😊
PS: GDZIEŚ TAM W NAGIM ORLEANIE
Ktoś mnie zapytał dlaczego 31 października br. nie napisałem niczego o słynnej imprezie halloweenowej, która odbyła się w związku z albumem Jazz. Czy zapomniałem? Nie, moi Drodzy. Nie zapomniałem. Poświęciłem dzień singlowi Bohemian Rhapsody z okazji 45 rocznicy wydania, zaś wspomnienie o imprezie zostawiłem specjalnie na tę właśnie okazję. O dziwo nie odbyła się po premierze albumu, ale na prawie tygodnie przed wydaniem. O północy orkiestra dęta, która grała Dixielandowy Jazz (nie ma przypadków!) wkroczyła do sali, w której było już obecnych trzystu osób. Tuż za orkiestrą szli członkowie Queen, którzy to dopiero co zeszli ze sceny po wyprzedzanym koncercie Municipal Auditorium. Kiedy dotarli na miejsce klimat muzyczny się zmienił i z głośników poleciał dyskotekowy hit Stonesów Miss You, a zza kulis wyskoczył tłum transwestytów, połykaczy ognia, tancerek, zaklinaczy węży i striptizerek. Impreza była gruba i trwała aż do świtu. Co tam się działo? Groupies obsługiwały na zapleczu wszystkie szychy z przemysłu muzycznego, a jedna imprezowiczka rozebrała się, by … „palić” papierosa używając do tego genitaliów. Tak przynajmniej mówiono.
Świetna, plastyczna recenzja!
OdpowiedzUsuńPamiętam, jak pierwszy raz włączyłam Jazz i... przeżyłam szok, słuchając arabskich dźwięków w wykonaniu Mercury'ego.
Płyta znajduję się w moim top 3 Queen. Uwielbiam ją za zróżnicowanie, bezkompromisowość, fantastyczne brzmienie gitarowane i jak zwykle wybitny głos Freddiego.
A na takiej imprezie chciałoby się być. Choćby w roli fotografa :)
Dziękuję serdecznie :)
Usuń