niedziela, 9 lutego 2025

Wielki powrót Mike'a Portnoya i powrót na właściwe tory. Dream Theater i ich nowy album "Parasomnia".

 

Mike Portnoy wrócił do Dream Theater! Hip hip, hurra! Szczerze powiedziawszy, wątpię w to, aby był chociaż jeden fan Teatru Marzeń, który nie liczył na jego ostateczny powrót w szeregi grupy. Oczywiście, to pragnienie zawsze było odzwierciedleniem miłości odbiorców do tego, co ten wszechstronny pałker wniósł do muzyki, niż krytyką Manginiego. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że podczas gdy Mike Mangini imponował na koncertach (choć momentami przerysowywał i się zbyt popisywał) to jego produkcja studyjna nigdy nie osiągnęła tych samych rezultatów. Wszystkim pięciu płytom bez Portnoya (A Dramatic Turn Of Events z 2011, Dream Theater z 2013, The Astonishing z 2016, Distance Over Time z 2019 oraz A View From The Top Of The World z 2021) brakowało jego płynnego, dynamicznego groove’u. Co ważniejsze, brak jego przewodniej wizji w procesie pisania piosenek sprawił, że ta muzyka stała się schematyczna, nudne i nawet troszkę bezcelowa. Mało tego - pozbawiona wręcz ostrości, energii, które wcześniej były znakiem rozpoznawczym brzmienia grupy. Ile można z tego zwalić na Mike’a Manginiego? Prawdopodobnie bardzo niewiele, szczerze mówiąc, ale to taka dygresja. Ponieważ nieobecność Mike'a Portnoya wydawała się sygnalizować upadek zespołu, naturalnym jest założenie, że jego powrót wywoła ich odrodzenie.


7 lutego 2025 roku grupa wydała swój szesnasty w karierze album zatytułowany Parasomnia. Trzy single przedpremierowe zdawały się potwierdzać owo założenie o odrodzeniu. Night Terror był znakomitym ponownym prowadzeniem dla tych, co mogli zbłądzić w ciągu ostatniej dekady, uchwycając wszystko to, co uczyniło Dream Theater świetnym w (głównie) uproszczonym opakowaniu. Podczas gdy Night Terror wydawał się pochodzić prosto z klasycznego podręcznika Dreamów, pozostałe dwa numery pokazały, że zespół wciąż może nauczyć się nowych sztuczek. A Broken Man ma coś z czasów płyty Black Clouds & Silver Linings (kiedyś jej nie znosiłem, a dzisiaj ją doceniam) przeplatany fragmentami Protest The Hero, podczas gdy Midnight Messiah ma coś z jednego z moich ulubionych albumów z ich katalogu, czyli Train Of Thought. I co ciekawe - posunęli się tym jeszcze dalej dzięki metalicznym refrenom, ocierającym się niemalże o punka i masywniejszym riffom. Chociaż wszystkie trzy utwory podchodziły do brzmienia Dream Theater z nieco innych stron, nadal niosły ze sobą zjednoczoną wizję składającą się ze zwięzłych, mocnych, gitarowych utworów, które stanowią mroczniejsze brzmienie niż to, z którego zespół jest zwykle znany.  Cała reszta plyty Parasomnia podąża za tym przykładem. Być może dlatego ten krążek jest zamierzony jako kolejny album koncepcyjny - tym razem eksplorujący zaburzenia snu, jak lunatykowanie czy senne koszmary - ale niewątpliwie wyróżnia się jako mroczniejszy, cięższy i bardziej skupiony, aniżeli typowe wydawnictwo Dream Theater. Całe szczęście, że zniknęły te dziwaczne klawiszowe wybryki Jordana Rudessa, zastąpione przez niezwykle powściągliwy, oparty na utworach schemat, przywołujący odcienie Kevina Moore’a w swych najlepszych momentach. Takie same odczucia mam także w stosunku do Johna Petrucciego, który postawił na obniżone riffy metalowe i uzupełniające solówki. The Shadow Man Incident w pełni uzasadnia swój 20-minutowy czas trwania, wykorzystując każdą chwilę do rozwinięcia narracji i dostrzeżenia potężnego, satysfakcjonującego zakończenia - nie tylko do tematycznego łuku albumu, ale także do powrotu Mike’a Portnoya.


Pomimo trzymania się zasadniczo tej samej formuły, którą stosowali od czasu przyjęcia Jordana Rudessa, Parasomnia nadal wydaje się powiewem świeżego powietrza. Może to dlatego, że jest to ich najciemniejszy, najbardziej gitarowy album od czasów Train Of Thought? Może to odrobina nowoczesnych pomysłów lub sposób, w jaki utwory osiągają idealną równowagę – wystarczająco ustrukturyzowane, aby wydawać się spójne, ale wystarczająco skomplikowane, aby dostarczyć elementy progresywne, które kochają fani Dream Theater? Myślę, że trochu wszystkiego. Oczywiście powrót Mike’a Portnoya odgrywa bardzo ważną rolę, wnosząc swój charakterystyczny styl zarówno do perkusji, jak i pisania piosenek. Po prawie 15 latach - powiedzmy sobie szczerze - przeciętnych wydawnictw, album Parasomnia to triumfalny powrót do formy. Jest to prawdopodobnie ich najbardziej kreatywne, skupione i angażujące dzieło od czasów mojej ukochanej - zaraz po niedoścignionym albumie Metropolis Pt. 2: Scenes From A Memory  - płyty Octavarium. Będę bardzo często w tym roku wracać do tego albumu😍 Bartas✌☮

piątek, 7 lutego 2025

Czegoś zabrakło. Recenzja filmu "Kompletnie Nieznany".

Uważam się za dylanistę, choć nie mam na to formalnego papieru w tym kierunku. W przeciwieństwie do mojej Najlepszej Przyjaciółki Ophelii, która wiele lat temu obroniła pracę naukowa na temat genialnego utworu Desolation Row. Wspominałem Wam już o niej przy okazji mojej recenzji jego ostatniej płyty koncertowej Shadow Kingdom. Tak, to ta sama, z którą wymyśliłem toast Za spokój duszy Boba Dylana! Bogu dzięki - jeszcze żyje! Ophie robi tak znakomite przekłady Dylana (i nie tylko), że Filip “Duduś” Łobodziński może się schować, choć tłumaczy go od czterech dekad. Ja zaś studiowałem dylanistykę we własnym zakresie, w domu - muzyka, książki biograficzne i naukowe poświęcone jego tekstom. Gdy tylko poszła w świat wiadomość, że powstaje film o naszym ukochanym poecie zatytułowany A Complete Unknown, odliczaliśmy dni do premiery. Przynajmniej ja! 



Później, gdy dowiedziałem się, że rolę główną zagra młody i zdolny aktor Timothée Chalamet, mój apetyt na zobaczenie produkcji wzrósł jeszcze bardziej. Bob Dylan zawsze był zagadkową postacią. Taką, że nigdy nie wiesz z czym wystrzeli. Byłem bardzo ciekaw jak reżyser James Mangold i scenarzysta Jay Cocks zdołają przenieść jego osobowość na duży ekran. 1 lutego 2025 roku (sobota) wzięliśmy naszych Przyjaciół i poszliśmy do kina na seans. Jak widzicie, napisanie tej recenzji zajęło mi dobry tydzień. Po wyjściu z kina miałem taki mętlik, że mówię do Ophie: słuchaj, potrzebuję kilku dni na ułożenie sobie wszystkiego. Teraz mogę powiedzieć, że A Complete Unknown - tak samo jak twórczość Boba Dylana - nie jest dla każdego. Bawiłem się super, choć kilka zastrzeżeń mam. No, ale po kolei.


Na samym początku trzeba podkreślić, że A Complete Unknown jest oparty na książce Dylan Goes Electric! autorstwa Elijaha Walda i obejmuje tylko pierwsze kilka lat jego kariery. Zaczyna się od przyjazdu poety do Nowego Jorku w 1961, celem odwiedzenia swojego idola Woody'ego Guthrie, który leży w szpitalu i sięga do kontrowersyjnego występu na Newport Folk Festival w 1965 roku. Widząc i słysząc, że decyzja naszego bohatera o graniu na instrumentach elektronicznych spotkała się z totalnym niezrozumieniem, wręcz furią, może się wydawać czymś w stylu ech, ci cholerni młodzieńcy i ten cholerny rock’n’roll. Ale to działa, bo naprawdę rozumiesz epokę i tę powagę, z jaką ludzie traktowali ewolucję muzyki folkowej. Pete Seeger, w którego znakomicie wcielił się Edward Norton, w szczególności jest tą siłą uziemiającą dla tej historii i naprawdę błyszczy w tej roli. Dobrze sprawdza się także Ella Fanning w roli dziewczyny Dylana - Sylvie Rosso. Właściwie chodziło tu Suze Rotolo. To ta dziewczyna z okładki płyty The Freewheelin' Bob Dylan. Sam Dylan poprosił, aby w filmie nie używali jej prawdziwego imienia. I pomimo, że Johnny Cash (grany przez Boyda Holbrooka) ma krótkie epizody, jego obecność w filmie ma także ogromny na przebieg historii. Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie Monica Barbaro, grająca postać Joan Baez. Muszę przyznać, że jest tak samo urzekająca, piękna i prawdziwa jak sama Joan. Wręcz nie mogłem od niej oderwać oczu. A Chalamet? Cóż, zrobił dobrą robotę, choć role pozostałe podobają mi się bardziej. Aktor w licznych wywiadach przyznawał, że nie chodziło mu o zrobienie dokładnego wrażenia Dylana, ale raczej o próbę uchwycenia jego ducha lub esencji. Cóż, ja tego do końca tak nie poczułem. Czegoś jednak zabrakło. 


Były jednak naprawdę wzruszające momenty. Zwłaszcza sceny z występów Dylana, Baez, Seegera oraz Casha. Tu ogromne brawa dla wszystkich aktorów, którzy bardzo solennie przestudiowali wszystkie te muzyczne dziwactwa oryginalnych twórców. Co ciekawe - nie było żadnych oryginalnych podkładów. To wszystko robota samych aktorów. Jak dla mnie to rewelacyjny pomysł, bo pozwala widzom lepiej połączyć się z muzyką. A to jest istota muzyki folkowej. I mimo, że te występy są super pokazane, muza wzruszająca to jednak… są rzeczy w A Complete Unknown, które nie przypadły mi do gustu. Jestem dość mocno zawiedziony brakiem wglądu w wewnętrzne funkcjonowanie umysłu Dylana. Ten film bardziej pokazuje to, że Dylan jest Dylanem i to jaki ma to wpływ na osoby mu najbliższe. Ciekawostką jest fakt, że wiosną roku 1967 w wywiadzie dla New York Daily News, Dylan powiedział: Mężczyzna odnosi sukces, jeżeli wstaje rano i kładzie się spać wieczorem, a pomiędzy tym robi to, co chce. Ja chcę tworzyć muzykę. I myślę, że to w zasadzie może podsumować tezę filmu, z dodatkową obserwacją, że robienie tego, co chcesz, może być sprzeczne z tym, czego chcą inni wokół Ciebie. 


Podsumowując. To nie jest, broń Boże, zły film. Ja się naprawdę super bawiłem, zwłaszcza w tych scenach, gdzie można było sobie zanucić i pośpiewać te wszystkie folkowe przeboje. Przepraszam i pozdrawiam Pana, który mi zwrócił uwagę, że - zacytuję - chujowo ogląda się ten film z Pana wtórem! Jeszcze z tą moją zdolnością do imitowania głosów sławnych ludzi, w tym Dylana 😂No, poniosło mnie, przepraszam bardzo tego Pana i wszystkich obecnych w kinie! Jeśli chodzi o historię to niczego nowego się z tego filmu nie dowiedziałem. Tak więc… jeśli wszystko, co masz nadzieję wynieść z A Complete Unknown to świeże zainteresowanie muzyką folkową i chęć poszukiwania i posłuchania muzyki Dylana, Baez, Casha, Seegera i innych artystów folkowych, takich jak Woody Guthrie. W tym wypadku to jestem przekonany, że będziesz się świetnie bawić, podrygując do hitów przez cały film. Tak jak ja, zakłócając oglądanie innym😁 Natomiast jeśli masz nadzieję na głębokie zrozumienie lub analizę osobowości Boba Dylana, to sugeruję, żebyś zamiast filmu przeczytał jakąś dobrą książkę biograficzną, z której wyciągniesz o wiele więcej. Moja ocena filmu? Dostateczny z plusem 😉 Dla samej muzyki warto obejrzeć.








Bartas✌☮

Wielki powrót Mike'a Portnoya i powrót na właściwe tory. Dream Theater i ich nowy album "Parasomnia".

  Mike Portnoy wrócił do Dream Theater! Hip hip, hurra! Szczerze powiedziawszy, wątpię w to, aby był chociaż jeden fan Teatru Marzeń, który ...