Mike Portnoy wrócił do Dream Theater! Hip hip, hurra! Szczerze powiedziawszy, wątpię w to, aby był chociaż jeden fan Teatru Marzeń, który nie liczył na jego ostateczny powrót w szeregi grupy. Oczywiście, to pragnienie zawsze było odzwierciedleniem miłości odbiorców do tego, co ten wszechstronny pałker wniósł do muzyki, niż krytyką Manginiego. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że podczas gdy Mike Mangini imponował na koncertach (choć momentami przerysowywał i się zbyt popisywał) to jego produkcja studyjna nigdy nie osiągnęła tych samych rezultatów. Wszystkim pięciu płytom bez Portnoya (A Dramatic Turn Of Events z 2011, Dream Theater z 2013, The Astonishing z 2016, Distance Over Time z 2019 oraz A View From The Top Of The World z 2021) brakowało jego płynnego, dynamicznego groove’u. Co ważniejsze, brak jego przewodniej wizji w procesie pisania piosenek sprawił, że ta muzyka stała się schematyczna, nudne i nawet troszkę bezcelowa. Mało tego - pozbawiona wręcz ostrości, energii, które wcześniej były znakiem rozpoznawczym brzmienia grupy. Ile można z tego zwalić na Mike’a Manginiego? Prawdopodobnie bardzo niewiele, szczerze mówiąc, ale to taka dygresja. Ponieważ nieobecność Mike'a Portnoya wydawała się sygnalizować upadek zespołu, naturalnym jest założenie, że jego powrót wywoła ich odrodzenie.
7 lutego 2025 roku grupa wydała swój szesnasty w karierze album zatytułowany Parasomnia. Trzy single przedpremierowe zdawały się potwierdzać owo założenie o odrodzeniu. Night Terror był znakomitym ponownym prowadzeniem dla tych, co mogli zbłądzić w ciągu ostatniej dekady, uchwycając wszystko to, co uczyniło Dream Theater świetnym w (głównie) uproszczonym opakowaniu. Podczas gdy Night Terror wydawał się pochodzić prosto z klasycznego podręcznika Dreamów, pozostałe dwa numery pokazały, że zespół wciąż może nauczyć się nowych sztuczek. A Broken Man ma coś z czasów płyty Black Clouds & Silver Linings (kiedyś jej nie znosiłem, a dzisiaj ją doceniam) przeplatany fragmentami Protest The Hero, podczas gdy Midnight Messiah ma coś z jednego z moich ulubionych albumów z ich katalogu, czyli Train Of Thought. I co ciekawe - posunęli się tym jeszcze dalej dzięki metalicznym refrenom, ocierającym się niemalże o punka i masywniejszym riffom. Chociaż wszystkie trzy utwory podchodziły do brzmienia Dream Theater z nieco innych stron, nadal niosły ze sobą zjednoczoną wizję składającą się ze zwięzłych, mocnych, gitarowych utworów, które stanowią mroczniejsze brzmienie niż to, z którego zespół jest zwykle znany. Cała reszta plyty Parasomnia podąża za tym przykładem. Być może dlatego ten krążek jest zamierzony jako kolejny album koncepcyjny - tym razem eksplorujący zaburzenia snu, jak lunatykowanie czy senne koszmary - ale niewątpliwie wyróżnia się jako mroczniejszy, cięższy i bardziej skupiony, aniżeli typowe wydawnictwo Dream Theater. Całe szczęście, że zniknęły te dziwaczne klawiszowe wybryki Jordana Rudessa, zastąpione przez niezwykle powściągliwy, oparty na utworach schemat, przywołujący odcienie Kevina Moore’a w swych najlepszych momentach. Takie same odczucia mam także w stosunku do Johna Petrucciego, który postawił na obniżone riffy metalowe i uzupełniające solówki. The Shadow Man Incident w pełni uzasadnia swój 20-minutowy czas trwania, wykorzystując każdą chwilę do rozwinięcia narracji i dostrzeżenia potężnego, satysfakcjonującego zakończenia - nie tylko do tematycznego łuku albumu, ale także do powrotu Mike’a Portnoya.
Pomimo trzymania się zasadniczo tej samej formuły, którą stosowali od czasu przyjęcia Jordana Rudessa, Parasomnia nadal wydaje się powiewem świeżego powietrza. Może to dlatego, że jest to ich najciemniejszy, najbardziej gitarowy album od czasów Train Of Thought? Może to odrobina nowoczesnych pomysłów lub sposób, w jaki utwory osiągają idealną równowagę – wystarczająco ustrukturyzowane, aby wydawać się spójne, ale wystarczająco skomplikowane, aby dostarczyć elementy progresywne, które kochają fani Dream Theater? Myślę, że trochu wszystkiego. Oczywiście powrót Mike’a Portnoya odgrywa bardzo ważną rolę, wnosząc swój charakterystyczny styl zarówno do perkusji, jak i pisania piosenek. Po prawie 15 latach - powiedzmy sobie szczerze - przeciętnych wydawnictw, album Parasomnia to triumfalny powrót do formy. Jest to prawdopodobnie ich najbardziej kreatywne, skupione i angażujące dzieło od czasów mojej ukochanej - zaraz po niedoścignionym albumie Metropolis Pt. 2: Scenes From A Memory - płyty Octavarium. Będę bardzo często w tym roku wracać do tego albumu😍 Bartas✌☮
Jak zwykle piszesz ciekawie i wiele "nieznanego"poznalam,super😊❤💋
OdpowiedzUsuń