Pięć lat minęło od wydania ostatniego albumu warszawskiego tria Tides From Nebula - From Voodoo To Zen. Muzycy unikają zewnętrznego wsparcia, stawiając wszystko na samodzielną produkcję i wydawanie pod własnym szyldem. Rezultatem jest bardzo udany, szósty już w karierze zespołu album o wdzięcznej nazwie Instant Rewards. Utwór otwierający i singiel promujący Burned To The Ground nadaje ton całemu albumowi. Tides From Nebula to muzycy, którzy potrafią doskonale przejść od atmosferycznego spokoju do palącej ogniem ciężkości, a formuła jest tu właśnie przedstawiona. Nieziemsko nastrojowe dzwonki ustępują miejsca wznoszącym się syntezatorom w stylu science fiction i kopnięciom automatu perkusyjnego, zanim trio zaprezentuje się przy pełnej przesterowanej głośności. To zapadający w pamięć, muskularny riff - napędzane akordy mocy i nas wzmocnione jaskiniowym tremolo i linią gitarową brzmiącą niczym odbijanie piłeczki pingpongowej. W prawdziwym stylu post-rockowym zespół powstrzymuje energię na chwilę, zachowując kilka pomysłów melodycznych oraz kilka nowych składników dodanych za pomocą akordów fortepianu w tonacji durowej. Pulsujący four-to-the-floor popycha utwór do przodu w ciężką powtórkę riffu na zakończenie.
W kompozycji The Great Survey dostrzec można kinowy styl, a gitara grająca jeden dźwięk przypomina nowoczesny zwiastun filmowy, zanim przeplatające się i ewoluujące gitary przedzierać się będą przez ruff na 7/4. Pod nimi jest pełno ambientowych tekstur: wszystkie wzloty i atmosfera oraz dźwięk kosmicznego przemysłu i celu. Crescendo jest słusznie zagrane, riffy są mocne, ale bardziej ekscytujące, niż złowieszcze. Nawet pośród kłócącej się chromatyki. Ten temat science fiction jest stalowym wątkiem w całym numerze, wyrażony w rozszerzonych akordach i ćwierkających syntezatorach. Utwory, które skłaniają się ku temu, aby wywołać określone atmosfery, należą do najbardziej kreatywnych. Fearflood dobrze to realizuje, z odbijającą się kosmiczną paletą dźwięków i napiętymi falami uziemionymi przez brudną, jednonutową linię basową Przemka Węgłowskiego. Później wyciąga obcą odpowiedź-pytanie między obciążonymi efektami i suchymi gitarami, zanim osiada na bardziej bezpośrednim terytorium post-rockowym. Wydaje się, że jest to ścieżka dźwiękowa do pościgu przez galaktykę, napędzana wzbierającymi gitarami i dudniącymi tomami zajętego zestawu perkusyjnego Tomasza Stołowskiego.
To nie jest tylko epicka fantastyka naukowa. Na tym albumie bowiem jest też sporo miejsca na zabawę. Tempo jest podkręcone na drugim singlu Rhino - szybkim, warczącym riffie gitarowym, który przechodzi w porywający werbel, zakończony rytmami bębnów conga. Nieregularne zmiany akordów w całym utworze mogłyby wywołać poczucie złowrogiego przeczucia, gdyby nie były tak zabawne. Później The Haunting daje słuchaczowi około 45 sekund bębnienia i spokoju, zanim zanurzy się w szaleństwie. Śpiewane linie prowadzące na tle grzmiących bębnów i basu są sprzeczne z tytułem utworu; ekscytujące, a nie nawiedzające. Doskonały album i powrót w wielkim stylu🔥 Bartas✌☮
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz