sobota, 17 sierpnia 2024

Peace, love and happiness. 55 lat temu odbył się słynny Festiwal Woodstock.

 

Temat Woodstocku Amerykańskiego przewija się przez naszą Domową Orkiestrę. Nieustannie proszę/namawiam Jurka na zrobienie kartkówki z wiedzy o tym Festiwalu, przez co jestem uznawany przez Niego za kujona. Mój Przyjaciel Jakub zwany “Sponsorem” pięknie pisze na swoim blogu o naszym Najpiękniejszym Festiwalu Świata. Poczytajcie. Powiem Wam, że zainspirował mnie do tego, bym ja mógł napisać co nieco o  Woodstocku '69, bo strasznie się nim jaram, o czym i Jurek i inni pewnie wiedzą Jesteście gotowi? Usiądźcie wygodnie, zaparzcie sobie dobrej kawy lub herbaty i … przenieście się razem ze mną do Lata Miłości ‘69.


Twórcy Woodstocku

Twórcami festiwalu byli: Michael Lang, John Roberts, Joel Rosenman i Artie Kornfeld. Z początku nie miał być to darmowy festiwal, lecz jakiś dobry biznes muzyczny. W prasach pojawiły się ogłoszenia, które miały na celu zachęcenie ludzi do podjęcia współpracy w tym projekcie. Na ogłoszenie odpowiedzieli Artie Kornfeld oraz Michael Lang. Mieli już spore doświadczenia w tym zakresie, będąc promotorami i organizatorami choćby Miami Pop Festival, gdzie frekwencja odbiorców wynosiła 100 tysięcy osób. Jak wspomniałem - nie miał być to od razu festiwal. Zaproponowano utworzenie studia nagrań. Stwierdzono jednak, że lepszym rozwiązaniem będzie organizacja festiwalu, na którym wystąpiliby bardzo popularni, jak i ci nieznani artyści. Zaczęli. Pierwszym zespołem, który na to poszedł był Creedence Clearwater Revival. Podpisał kontrakt w kwietniu 1969 roku, zgadzając się, żeby zagrać za 10 tysięcy dolarów.

Bilety kosztowały 18 USD w przedsprzedaży i 24 USD w dniu koncertu. Kupowano je głównie w sklepach muzycznych lub  poprzez skrzynkę pocztową w Radio City Station Post Office, na Manhattanie. Sprzedano 186 tysięcy biletów. Co się stało później? Młodzież hippisowska staranowała ogrodzenia, nie mając biletów. Organizatorzy byli totalnie w ciemnej dupie. Liczba uczestników sięgała ponad 400 tysięcy. Wtedy stała się rzecz niezwykła, która ... zmieniła oblicze muzyki, Ameryki i świata: "OD TEJ CHWILI TEN KONCERT JEST DARMOWY". a tym, którzy zakupili bilety pieniądze zostały zwrócone. Proszę, jaka sprawiedliwość społeczna.


Nie tylko darmowy festiwal, ale ogromna troska organizatorów o uczestników. Dlaczego? Choć festiwal, mimo braku logistyki i regulaminu, przebiegał ze względnym pokoju i zgodzie, nie obyło się bez tragedii. Ktoś został pobity, jedna osoba zmarła po przedawkowaniu dragów, ktoś został rozjechany przez traktor, ktoś spadł ze sceny, trzy kobiety poroniły. No, cóż... ludzie są różni i to może wydarzyć się wszędzie.


Cofnijmy się nieco wstecz, bo warto nadmienić, że Festiwal pierwotnie miał odbyć się 15 lipca 1969 roku na 120 ha Mills Industrial Park w mieście Wallkill, w stanie Nowy Jork. Wynajem kosztował organizatorów 10 tysięcy dolarów. Niestety warunek urzędników był taki, że w imprezie wziąć udział może mniej niż 50 tysięcy osób. Nie zgodzono się na to. Mieszkańcy zażądali, by urzędnicy uchwalili akt prawny wymagający pozwolenia na większą ilość uczestników. Kuriozalną sprawą okazały się przenośne toalety. Stwierdzono, że koncert się nie odbędzie. No, i co teraz? Na wariackich papierach szukali miejscówki.  I znaleźli poczciwego człowieka, których przygarnął. Był to niejaki Max Yasgur, który był hodowcą bydła mlecznego, miał swoją farmę w Bethel, w stanie Nowy York. Udało się! Uf! Warunki były naprawdę dogodne. Klimatem przypominał ogromny amfiteatr. Czasu na organizacje nie mieli za wiele. Na szczęście - udało się!

Żeby Festiwal mógł się odbyć, a artyści na nim wystąpić, potrzebne było dobre nagłośnienie i światło na scenie. Dźwięk został opracowany przez inżyniera Billa Hanleya. Zbudował specjalne kolumny głośnikowe na wzgórzach i miał 16 zestawów głośnikowych na kwadratowej platformie prowadzącej na wzgórze na 21 metalowych wieżach. Za sceną znajdowały się trzy transformatory dostarczające prąd o natężeniu 2000 amperów do zasilania układu wzmacniającego. Oświetlenie zaś zostało zaprojektowane przez projektanta oświetlenia i dyrektora technicznego E.H. Beresforda „Chip” Moncka. Monck został zatrudniony do zaplanowania i zbudowania inscenizacji i oświetlenia. Harował nad tym jak wół przez 10 tygodni, inkasując za to 7000 dolarów. Niestety wiele z jego planów zostało odrzuconych, gdy promotorom nie pozwolono korzystać z oryginalnej lokalizacji w Wallkill w stanie Nowy Jork. Dach sceny, który został zbudowany w krótszym czasie, nie był w stanie utrzymać wynajętego oświetlenia, które nie było używane pod sceną. Jedyne światło na scenie pochodziło z reflektorów. Monck pełnił nie tylko rolę oświetleniowca, ale także mistrza ceremonii Festiwalu. To właśnie z jego ust padły słowa o darmowym Festiwalu. Prosił także o bezpieczeństwo, dbanie o siebie oraz przestrzegał przed tymi, którzy handlują dragami. Woodstockowicze, coś Wam to przypomina? 😉 Bartas ✌☮


środa, 7 sierpnia 2024

Zastrzyk młodej krwi. Deep Purple i ich nowy album - "=1".

 

Kiedy Deep Purple wydali swój debiutancki krążek w 1968 roku chyba nikt - zarówno oni sami, jak i fani - nie spodziewał się, że 56 lat późnej będą nadal istnieć, nie mówiąc już o tym, że nadal będą silni. Chociaż ich dni chwały nieuchronnie zostaną przypięte do karbowanego Mark II zespołu, ważne jest, abyśmy docenili ich ostatnią dobrą passę, która doprowadziła do uzyskania statusu złotej płyty dla dwóch krążków - Now What?! z 2013 roku oraz inFinite wydanego cztery lata później. Nie można pominąć ich ostatniego dzieła Whoosh! z 2020 roku, który był świetną zabawą pod każdym względem. Nie tylko krzyczał stadionowymi odcieniami starego Deep Purple, ale także zasłużył w pełni na uznanie jako świetny, nowoczesny album rockowy. Jest też kandydatem do najlepszego albumu kadencji producenta Boba Ezrina, a także gitarzysty Steve’a Morse’a, który odszedł z zespołu w 2022 roku, by zająć się chorą żoną.  Jak wszyscy dobrze wiemy, niektóre stare zespoły nie starzeją się dobrze. Deep Purple są dalekie od wyczerpania i wytrzymałości - w rzeczywistości są przeciwieństwem. Ich najnowszy nabytek, gitarzysta Simon McBride, koncertuje z zespołem już od jakiegoś czasu i jest nazwiskiem znanym wielu fanom blues-rocka. Ten doświadczony 45-letni muzyk z Irlandii Północnej jest jednak niemowlęciem w porównaniu z resztą paczki Purple. No, ale czy zastrzyk młodej krwi w tym ponad półwiecznym zespole powstrzyma Ojca Czasu przed podniesieniem swojej pomarszczonej twarzy na nowym albumie Deep Purple, osobliwie zatytułowanym =1? McBride wnosi świeżość, chociaż dłuższy format został nieco wydestylowany, a większość z 13 kompozycji trwa od trzech do czterech minut. Nie jest to koniecznie zła rzecz. Weźmy na ten przykład taki bezwysiłkowy, prosty, napędzający rockowy Lazy Sod, który w mniej niż cztery minuty udaje się wcisnąć dwa genialne gitarowe solo i dwa rewelacyjne solo klawiszowe Aireya. Głos Iana Gillana nie stracił nic ze swego koloru, uroku i tożsamości, nawet jeśli te fajerwerki nie mają już takiego huku jak kiedyś, gdy jego skala głosu sięgała poza czwartą oktawę. Z drugiej strony - dajmy facetowi spokój! Zbliża się nieuchronnie do osiemdziesiątki, a nadal przyćmiewa wielu swoich współczesnych, młodszych kolegów po fachu.


Pierwszy singiel Portable Door przypomina trochę Black Night i Strange Kind Of Woman, bez szaleństwa. Jest tu niezniszczalny shuffle Deep Purple, z napędzanymi organami Aireya wijącymi się przez zawiasy. Wielki i nieodżałowany Jon Lord patrzy teraz gdzieś tam z Góry na to wszystko i się uśmiecha. Intensywność i pomysłowość McBride’a są również godne podziwu w tym chwytliwym numerze, podczas gdy sprawdzona i zaufana sekcja rytmiczna Rogera Glovera i Iana Paice’a jest równie zwarta jak zawsze. Sharp Shooter pokazuje McBride’a wnoszącego kolejny potężny riff do imprezy Purpli. Dla dobrej miary wrzucono kilka typowo szalonych tekstów Gillana. Nie sposób nie pokochać cudownie zatytułowanej igraszki Old-Fangled Thing z jej improwizowanym, niemal funkowym klimatem,  współgraniem gitary i klawiszy, które cenią zagorzali fani. Ian Gillan śpiewa przepięknie w jedynej balladzie na albumie If I Were You, wspartej znakomita melodią i gustownie stonowanym gitarowym solo. Wiele utworów przywołuje minione ery Purpli, ale nadal brzmią współcześnie, klarownie i przede wszystkim - pewnie. Pictures Of You jest jego uosobieniem, uchwycającym groove, ton i klasyczny hard rock oraz organowy hałas. Szczególnie podoba mi się refren, ton gitary oraz intro, ale pozostawiam Wam, Drodzy Czytelnicy, posmakowanie najnowszej wersji tego legendarnego zespołu. 


Niezależnie od tego, czy nam się to podoba czy nie, McBride, a zwłaszcza Airey, są duszą Deep Purple tak samo jak trzy gwiazdy autostrad, które rządzą bogatą paletą purpury. Jeśli ten odświeżony skład jest czymś, co może wywnioskować, to emerytura wydaje się być daleka od czyhającej za rogiem. Nie można pokonać klasy, a to doskonałe równanie melodyjnego hard rocka jest właśnie tym. Ja jestem zachwycony i polecam😍 Bartas✌☮

Wszystko, co potrzebne i jeszcze więcej. David Gilmour powraca po 9 latach z nowym albumem - "Luck And Strange".

Temu Panu się w ogóle nie spieszy do niczego. Z jednej strony to dobrze, bo on już niczego nie musi udowadniać. Jest muzykiem i gitarzystą ś...