sobota, 4 grudnia 2021

Troszkę McCartneya, troszkę Black Sabbath. Oldschool w najlepszym wydaniu. Nowy album grupy Black Label Society - "Doom Crew Inc"

Moja muzyczna przygoda z Zakkiem Wyldem i jego ekipą rozpoczęła się na początku liceum, w roku 2002. Samego zaś Zakka znałem wcześniej ze współpracy z Ozzym Osbournem i podziwiałem jego warsztat gitarowy. Natomiast Black Label Society odkryłem dopiero przy trzeciej płycie, która zrobiła na mnie dobre wrażenie - bardzo fajne oldschoolowe granie. Jednakże przełomowym dla mnie momentem w ich karierze był wydany w roku 2005 album Mafia, a rok później Shot To Hell. I te dwa albumy po dziś dzień są moimi ulubionymi w katalogu tej kalifornijskiej formacji. Kolejne albumy były pozbawione niektórych efektów, energii i postprodukcji, aby wrócić nieco do podstaw i troszkę bardziej skupić się na wspomnianym już oldschoolowym klasycznym rocku czy metalu opartym na riffach w stylu Led Zeppelin, Black Sabbath i … troszkę wcześniejszego Rainbow. Zespół stwierdził, że nowe zatytułowane Doom Crew Inc. wydawnictwo kontynuuje tę oldschoolową tradycję. Czy tak jest? Przyjrzyjmy się więc temu.


Album otwiera utwór Set You Free, który rozpoczyna się perfekcyjnie wykonaną sekcją akustyczna z czystymi wręcz stalowymi strunami, po czym wkracza ciężki, głośny stonowany dźwięk, do którego dołącza cały zespół. W połowie numeru zostajemy potraktowani dobrze zrobioną, wielościeżkową, zharmoizowaną sekcją gitarową, po czym Zakk wysadza naładowane wahami solo, przerywane jefi zwykłymi harmonicznymi wibrato i ostrymi arpeggio. Destroy And Conquer to nic innego jak jak riffy rodem z Black Sabbath z okresu połowy lat 70-tych, co wcale nie jest ujmą na honorze. Brzmienie gitary jest brudne i muliste i mocno w stylu Iommiego. You Made Me Want To Live jest łagodny, choć nieco złowieszczy z mroczną molową, wirująca progresją akordów. Piosenka stanowi interesujący kontrapunkt podnoszących na duchu tekstów i mrocznej aury. Forever And A Day to odświeżające odejście w formie ballady w stylu Paula McCartneya, niemalże w tym samym duchu co In This River ze wspomnianej już mojej ulubionej Mafii, chociaż jest to kompozycja bardziej oparta na gitarze, a nie na pianinie jak w przypadku In This River. Tempo dobrze służy piosence przez pierwsze dwie minuty i nawet, gdy wysokie wzmocnienie Les Paula pojawia się w ciągu kilku minut, nie koliduje to z klimatem grania unplugged. To celowy zabieg, by nieco wzmocnić uczucia, jakie wywołuje ta bardzo ładna kompozycja.


Bardzo mocnym punktem albumu jest utwór Ruins z warstwami niesamowitych harmonii wokalnych, zestawionych z trzaskającymi riffami i płonącymi gitarami. Zaś Love Reign Down (nie mylić z utworem The Who) jest delikatnym utworem fortepianowym (z domieszką organów), który ponownie w odpowiedni i gustowny sposób wykorzystuje gitarę, która jest dość czysta, ale stopniowo rośnie w siłę i intensywność, aby jeszcze bardziej podnieść piosenkę i nadać jej crescendo. Ale żeby nie było tak słodko to za moment mamy znów powrót do ciężkości w postaci Gospel Of Lies, który przywołuje ducha płyty Sabbath Bloody Sabbath. Rewelacja! Finałowy Farewell Ballad to po części klasyczny rockowy wyciskacz łez, po części poszukująca duszy odyseja. To magiczny moment na albumie, który wykorzystuje to, co najlepsze z przeszłości Black Label Society i pozwala mu na nowo rozkwitnąć w świeżą i bardzo owocną nową erę.


Płyta bardzo różnorodna, ale bardzo spójna. Z pewnością nie przebije Mafii, ale uważam, że jest ważną częścią dyskografii Black Label Society. Pokazuje tym, że Zakk przekracza swoje granice i daje fanom coś, co z pewnością będzie dobrym albumem pod każdym względem. Słychać, że zespół włożył w kompozycje dużo serca. Mam nadzieję, że spodoba się tym z najbardziej ortodoksyjnych metalowców. Bardzo ważne wydawnictwo tego roku. Serdecznie polecam. I jeszcze na sam koniec napiszę, że w 2015 roku miałem okazję widzieć ten zespół na żywo na Najpiękniejszym Festiwalu Świata (jeszcze wtedy) Przystanku Woodstock. Koncert był naprawdę bardzo dobry, ale zawiodłem się zachowaniem Zakka na scenie. Wyglądało to tak, jakby ktoś go tam wepchnął na siłę i kazał mu grać. Zero kontaktu z publiką, co właśnie jest na tym Festiwalu specjalnością. Szkoda. No, ale … posłuchajcie Doom Crew Inc. Naprawdę warto! 😊








Bartas✌

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Podróż pełna oldschoolowych i ciężkich riffów. Judas Priest powraca w kapitalnym stylu płytą "Invincible Shield".

  Judas Priest to żywe legendy. Niezależnie od tego czy podoba nam się ich muzyka czy nie i niezależnie też od tego, jakiej muzyki słuchamy....