sobota, 14 listopada 2020

Poczuć znów tę moc i uwolnić się od trosk. AC/DC - "Power Up!"

Niemal sześć lat po wydaniu swojego debiutanckiego albumu
High Voltage, AC/DC było w żałobie po nagłej śmierci legendarnego frontmana zespołu Bona Scotta. Był to rok 1980, a kilka miesięcy później został wydany siódmy album grupy zatytułowany Back In Black, który zyskał światowe uznanie. Rzadko w historii muzyki zdarza się tak, że gdy umiera najważniejsza osoba, czyli frontman - wokalista, kontynuowanie kariery z następcą osiąga niemal porównywalny sukces. W AC / DC się to udało. Brian Johnson został niemalże namaszczony przez ducha Bona Scotta, a wspomniany album był swoistym hołdem dla poprzednika. Cztery dekady później Australijczycy wydali swój siedemnasty album, zatytułowany Rock Or Bust, który był również hołdem dla zmarłego członka, założyciela i gitarzysty rytmicznego - Malcolma Younga. Muzyk zmarł w 2017 roku. Na koncercie AC/DC byłem dwukrotnie - w 2010 i 2015 roku w Warszawie. Ten mój pierwszy koncert odbył się na Bemowie, a drugi zaś - w Basenie Narodowym. Oba koncerty były niesamowitym przeżyciem, a muzycy (mimo niemłodego już wieku) byli w świetnej formie.

I powiem Wam szczerze, że myślałem, iż Rock Or Bust będzie albumem pożegnalnym zespołu z fanami. Potem wiadomość, że Brian Johnson traci słuch i ta cała akcja z Axlem Rosem na wokalu to jakiś śmiech na sali i żenada. Serio myślałem, że to definitywny koniec. Kilka miesięcy temu poszła wiadomość po Sieci, że AC /DC znów się zeszli z Johnsonem i nagrywają płytę. Jak to przyjąłem? Bez wielkiego hurra. Pożyjemy zobaczymy. Nowa płyta, zatytułowana Power Up oficjalnie ukazała się wczoraj, 13 listopada 2020 roku. Do moich rąk trafiła w pre-orderze tydzień wcześniej. Jednakże wstrzymywałem się z jakimikolwiek komentarzami do czasu premiery. Płyty przesłuchałem kilkanaście razy i pewnie jesteście ciekawi moich wrażeń.


No, cóż! AC/DC to nie klasyka nad klasykami. To całkowicie niezawodne zaangażowanie w moc gitar, perkusji i w rock’n’rolla oraz bezkompromisowość i wydaje się, że niektóre rzeczy naprawdę nigdy się nie zmieniają. Otwierający album numer I Realize, podobnie jak wszystkie 12 piosenek na Power Up, przypisać można Angusowi i Malcolmowi Youngom. Wyprodukowany ponownie przez starego wygę Brendana O'Briena (pamiętacie, to nazwisko nie raz się w moich wpisach przewinęło, głównie przy okazji płyt Pearl Jam) Power Up wita wokalistę Briana Johnsona ponownie w szeregach grupy. Okazuje się jego wokal nie stracił nic na wartości. Wciąż brzmi wściekle, co potwierdza utworem Rejection. Jest to najdłuższy numer na płycie, bo trwa ponad cztery minuty, ale ma w sobie wszystko, to co tylko mogą mieć AC/DC Phil Rudd, podobnie jak Johnson, powraca po przymusowej przerwie. Perkusista spędził okres zatrzymania w domu w Nowej Zelandii po ostatnim albumie i opuścił poprzednią trasę koncertową. Wracając na swój perkusyjny stolik, Rudd nadaje sekcji rytmicznej niezwykle znajomy wydźwięk.


Pierwszy singiel promujący płytę, Shot In The Dark, jest niezaprzeczalnym wyróżnieniem i faktem, że bratanek Angusa, Stevie Young, który zastąpił zmarłego Malcolma, jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu. Wspólny mocny atak gitar Angusa i jego bratanka sprawiają, że Malcolm byłby niesamowicie dumny. I gdyby żył to z pewnością podzieliłby się z Angusem kilkoma sekretami dotyczącymi ułożenie utworu. Z resztą Angus powiedział, że wszystkie te nowe piosenki pochodzą z zestawu pomysłów, nad którymi on i Malcolm pracowali lub zostały pominięte podczas poprzednich sesji nagraniowych. Największą niespodzianką jest utwór Through The Mists Of Time. Wspaniała i sentymentalna podróż wstecz. Forma wokalna Briana Johnsona znów jest jak za starych dobrych czasów. Powiem Wam, że słuchając tej płyty łezka ze wzruszenia niejednokrotnie poleciała. Oczywiście, Angus pozwala zgrywać z 15-sekundowym rozdrabnianiem gitary, co eliminuje wszelkie wątpliwości co do złagodzenia prawie pięćdziesięcioletniej kariery zespołu. Moimi ulubionymi numerami na płycie są Witch's Spell, Demon Fire i No Man's Land. Nie ukrywam, że bardzo chciałbym je kiedykolwiek usłyszeć na żywo. Boże, niech ten cały pandemiczny koszmar się wreszcie skończy. 


Ktoś kiedyś zaczepił Briana Johnsona na ulicy i powiedział doń: Ja Cię znam, Ty jesteś z tego heavymetalowego zespołu z Australii. Na co Brian odpalił: Boże, jaki heavy metal, przecież my gramy prostego rocka. Owszem i nic się tu nie zmieniło. Najważniejsze w tym wszystkim jest to, że nie to stare i dobre AC/DC. Niczego nie muszą udowadniać, bo swoje już zrobili. Wciąż im się jednak chce i za to szacunek. Dzierżący stery zespołu Angus Young nie dba o żadne muzyczne eksperymenty. Zgodnie z tradycją albumów, takich jak Powerage z 1978 roku czy The Razors Edge z lat 90-tych, jest to twardy, ciężki i zawiera dużą dawkę boogie. Po co oni nadal to robią? Po to, by uwolnić się od trosk! Geriavit Pharmaton ma się się bardzo dobrze. Włącz płytę, poczuj energię rock’n’rolla i wychilluj. Czasy są mega chujowe, ale muzyka kwitnie.








Bartas✌

1 komentarz:

  1. Oooo jak fajnie, że jest nowy album. Bardzo się cieszę. Chętnie będę sluchac. Ostatnia plyta AC/DC zrobiła szal, czadowa była.

    Świetna recenzja Bartas.

    OdpowiedzUsuń

Umarł Papież, niech żyje Papież Perpetua V. Ghost i ich nowy album - "Skeletá".

  Trzeba mieć niezłe jaja, żeby cztery dni po śmierci Papieża Franciszka wydać nowy album. Na to może się zdobyć jedynie zespół Ghost, który...