niedziela, 9 lutego 2025

Wielki powrót Mike'a Portnoya i powrót na właściwe tory. Dream Theater i ich nowy album "Parasomnia".

 

Mike Portnoy wrócił do Dream Theater! Hip hip, hurra! Szczerze powiedziawszy, wątpię w to, aby był chociaż jeden fan Teatru Marzeń, który nie liczył na jego ostateczny powrót w szeregi grupy. Oczywiście, to pragnienie zawsze było odzwierciedleniem miłości odbiorców do tego, co ten wszechstronny pałker wniósł do muzyki, niż krytyką Manginiego. Nie ma jednak najmniejszych wątpliwości, że podczas gdy Mike Mangini imponował na koncertach (choć momentami przerysowywał i się zbyt popisywał) to jego produkcja studyjna nigdy nie osiągnęła tych samych rezultatów. Wszystkim pięciu płytom bez Portnoya (A Dramatic Turn Of Events z 2011, Dream Theater z 2013, The Astonishing z 2016, Distance Over Time z 2019 oraz A View From The Top Of The World z 2021) brakowało jego płynnego, dynamicznego groove’u. Co ważniejsze, brak jego przewodniej wizji w procesie pisania piosenek sprawił, że ta muzyka stała się schematyczna, nudne i nawet troszkę bezcelowa. Mało tego - pozbawiona wręcz ostrości, energii, które wcześniej były znakiem rozpoznawczym brzmienia grupy. Ile można z tego zwalić na Mike’a Manginiego? Prawdopodobnie bardzo niewiele, szczerze mówiąc, ale to taka dygresja. Ponieważ nieobecność Mike'a Portnoya wydawała się sygnalizować upadek zespołu, naturalnym jest założenie, że jego powrót wywoła ich odrodzenie.


7 lutego 2025 roku grupa wydała swój szesnasty w karierze album zatytułowany Parasomnia. Trzy single przedpremierowe zdawały się potwierdzać owo założenie o odrodzeniu. Night Terror był znakomitym ponownym prowadzeniem dla tych, co mogli zbłądzić w ciągu ostatniej dekady, uchwycając wszystko to, co uczyniło Dream Theater świetnym w (głównie) uproszczonym opakowaniu. Podczas gdy Night Terror wydawał się pochodzić prosto z klasycznego podręcznika Dreamów, pozostałe dwa numery pokazały, że zespół wciąż może nauczyć się nowych sztuczek. A Broken Man ma coś z czasów płyty Black Clouds & Silver Linings (kiedyś jej nie znosiłem, a dzisiaj ją doceniam) przeplatany fragmentami Protest The Hero, podczas gdy Midnight Messiah ma coś z jednego z moich ulubionych albumów z ich katalogu, czyli Train Of Thought. I co ciekawe - posunęli się tym jeszcze dalej dzięki metalicznym refrenom, ocierającym się niemalże o punka i masywniejszym riffom. Chociaż wszystkie trzy utwory podchodziły do brzmienia Dream Theater z nieco innych stron, nadal niosły ze sobą zjednoczoną wizję składającą się ze zwięzłych, mocnych, gitarowych utworów, które stanowią mroczniejsze brzmienie niż to, z którego zespół jest zwykle znany.  Cała reszta plyty Parasomnia podąża za tym przykładem. Być może dlatego ten krążek jest zamierzony jako kolejny album koncepcyjny - tym razem eksplorujący zaburzenia snu, jak lunatykowanie czy senne koszmary - ale niewątpliwie wyróżnia się jako mroczniejszy, cięższy i bardziej skupiony, aniżeli typowe wydawnictwo Dream Theater. Całe szczęście, że zniknęły te dziwaczne klawiszowe wybryki Jordana Rudessa, zastąpione przez niezwykle powściągliwy, oparty na utworach schemat, przywołujący odcienie Kevina Moore’a w swych najlepszych momentach. Takie same odczucia mam także w stosunku do Johna Petrucciego, który postawił na obniżone riffy metalowe i uzupełniające solówki. The Shadow Man Incident w pełni uzasadnia swój 20-minutowy czas trwania, wykorzystując każdą chwilę do rozwinięcia narracji i dostrzeżenia potężnego, satysfakcjonującego zakończenia - nie tylko do tematycznego łuku albumu, ale także do powrotu Mike’a Portnoya.


Pomimo trzymania się zasadniczo tej samej formuły, którą stosowali od czasu przyjęcia Jordana Rudessa, Parasomnia nadal wydaje się powiewem świeżego powietrza. Może to dlatego, że jest to ich najciemniejszy, najbardziej gitarowy album od czasów Train Of Thought? Może to odrobina nowoczesnych pomysłów lub sposób, w jaki utwory osiągają idealną równowagę – wystarczająco ustrukturyzowane, aby wydawać się spójne, ale wystarczająco skomplikowane, aby dostarczyć elementy progresywne, które kochają fani Dream Theater? Myślę, że trochu wszystkiego. Oczywiście powrót Mike’a Portnoya odgrywa bardzo ważną rolę, wnosząc swój charakterystyczny styl zarówno do perkusji, jak i pisania piosenek. Po prawie 15 latach - powiedzmy sobie szczerze - przeciętnych wydawnictw, album Parasomnia to triumfalny powrót do formy. Jest to prawdopodobnie ich najbardziej kreatywne, skupione i angażujące dzieło od czasów mojej ukochanej - zaraz po niedoścignionym albumie Metropolis Pt. 2: Scenes From A Memory  - płyty Octavarium. Będę bardzo często w tym roku wracać do tego albumu😍 Bartas✌☮

piątek, 7 lutego 2025

Czegoś zabrakło. Recenzja filmu "Kompletnie Nieznany".

Uważam się za dylanistę, choć nie mam na to formalnego papieru w tym kierunku. W przeciwieństwie do mojej Najlepszej Przyjaciółki Ophelii, która wiele lat temu obroniła pracę naukowa na temat genialnego utworu Desolation Row. Wspominałem Wam już o niej przy okazji mojej recenzji jego ostatniej płyty koncertowej Shadow Kingdom. Tak, to ta sama, z którą wymyśliłem toast Za spokój duszy Boba Dylana! Bogu dzięki - jeszcze żyje! Ophie robi tak znakomite przekłady Dylana (i nie tylko), że Filip “Duduś” Łobodziński może się schować, choć tłumaczy go od czterech dekad. Ja zaś studiowałem dylanistykę we własnym zakresie, w domu - muzyka, książki biograficzne i naukowe poświęcone jego tekstom. Gdy tylko poszła w świat wiadomość, że powstaje film o naszym ukochanym poecie zatytułowany A Complete Unknown, odliczaliśmy dni do premiery. Przynajmniej ja! 



Później, gdy dowiedziałem się, że rolę główną zagra młody i zdolny aktor Timothée Chalamet, mój apetyt na zobaczenie produkcji wzrósł jeszcze bardziej. Bob Dylan zawsze był zagadkową postacią. Taką, że nigdy nie wiesz z czym wystrzeli. Byłem bardzo ciekaw jak reżyser James Mangold i scenarzysta Jay Cocks zdołają przenieść jego osobowość na duży ekran. 1 lutego 2025 roku (sobota) wzięliśmy naszych Przyjaciół i poszliśmy do kina na seans. Jak widzicie, napisanie tej recenzji zajęło mi dobry tydzień. Po wyjściu z kina miałem taki mętlik, że mówię do Ophie: słuchaj, potrzebuję kilku dni na ułożenie sobie wszystkiego. Teraz mogę powiedzieć, że A Complete Unknown - tak samo jak twórczość Boba Dylana - nie jest dla każdego. Bawiłem się super, choć kilka zastrzeżeń mam. No, ale po kolei.


Na samym początku trzeba podkreślić, że A Complete Unknown jest oparty na książce Dylan Goes Electric! autorstwa Elijaha Walda i obejmuje tylko pierwsze kilka lat jego kariery. Zaczyna się od przyjazdu poety do Nowego Jorku w 1961, celem odwiedzenia swojego idola Woody'ego Guthrie, który leży w szpitalu i sięga do kontrowersyjnego występu na Newport Folk Festival w 1965 roku. Widząc i słysząc, że decyzja naszego bohatera o graniu na instrumentach elektronicznych spotkała się z totalnym niezrozumieniem, wręcz furią, może się wydawać czymś w stylu ech, ci cholerni młodzieńcy i ten cholerny rock’n’roll. Ale to działa, bo naprawdę rozumiesz epokę i tę powagę, z jaką ludzie traktowali ewolucję muzyki folkowej. Pete Seeger, w którego znakomicie wcielił się Edward Norton, w szczególności jest tą siłą uziemiającą dla tej historii i naprawdę błyszczy w tej roli. Dobrze sprawdza się także Ella Fanning w roli dziewczyny Dylana - Sylvie Rosso. Właściwie chodziło tu Suze Rotolo. To ta dziewczyna z okładki płyty The Freewheelin' Bob Dylan. Sam Dylan poprosił, aby w filmie nie używali jej prawdziwego imienia. I pomimo, że Johnny Cash (grany przez Boyda Holbrooka) ma krótkie epizody, jego obecność w filmie ma także ogromny na przebieg historii. Jednak największe wrażenie zrobiła na mnie Monica Barbaro, grająca postać Joan Baez. Muszę przyznać, że jest tak samo urzekająca, piękna i prawdziwa jak sama Joan. Wręcz nie mogłem od niej oderwać oczu. A Chalamet? Cóż, zrobił dobrą robotę, choć role pozostałe podobają mi się bardziej. Aktor w licznych wywiadach przyznawał, że nie chodziło mu o zrobienie dokładnego wrażenia Dylana, ale raczej o próbę uchwycenia jego ducha lub esencji. Cóż, ja tego do końca tak nie poczułem. Czegoś jednak zabrakło. 


Były jednak naprawdę wzruszające momenty. Zwłaszcza sceny z występów Dylana, Baez, Seegera oraz Casha. Tu ogromne brawa dla wszystkich aktorów, którzy bardzo solennie przestudiowali wszystkie te muzyczne dziwactwa oryginalnych twórców. Co ciekawe - nie było żadnych oryginalnych podkładów. To wszystko robota samych aktorów. Jak dla mnie to rewelacyjny pomysł, bo pozwala widzom lepiej połączyć się z muzyką. A to jest istota muzyki folkowej. I mimo, że te występy są super pokazane, muza wzruszająca to jednak… są rzeczy w A Complete Unknown, które nie przypadły mi do gustu. Jestem dość mocno zawiedziony brakiem wglądu w wewnętrzne funkcjonowanie umysłu Dylana. Ten film bardziej pokazuje to, że Dylan jest Dylanem i to jaki ma to wpływ na osoby mu najbliższe. Ciekawostką jest fakt, że wiosną roku 1967 w wywiadzie dla New York Daily News, Dylan powiedział: Mężczyzna odnosi sukces, jeżeli wstaje rano i kładzie się spać wieczorem, a pomiędzy tym robi to, co chce. Ja chcę tworzyć muzykę. I myślę, że to w zasadzie może podsumować tezę filmu, z dodatkową obserwacją, że robienie tego, co chcesz, może być sprzeczne z tym, czego chcą inni wokół Ciebie. 


Podsumowując. To nie jest, broń Boże, zły film. Ja się naprawdę super bawiłem, zwłaszcza w tych scenach, gdzie można było sobie zanucić i pośpiewać te wszystkie folkowe przeboje. Przepraszam i pozdrawiam Pana, który mi zwrócił uwagę, że - zacytuję - chujowo ogląda się ten film z Pana wtórem! Jeszcze z tą moją zdolnością do imitowania głosów sławnych ludzi, w tym Dylana 😂No, poniosło mnie, przepraszam bardzo tego Pana i wszystkich obecnych w kinie! Jeśli chodzi o historię to niczego nowego się z tego filmu nie dowiedziałem. Tak więc… jeśli wszystko, co masz nadzieję wynieść z A Complete Unknown to świeże zainteresowanie muzyką folkową i chęć poszukiwania i posłuchania muzyki Dylana, Baez, Casha, Seegera i innych artystów folkowych, takich jak Woody Guthrie. W tym wypadku to jestem przekonany, że będziesz się świetnie bawić, podrygując do hitów przez cały film. Tak jak ja, zakłócając oglądanie innym😁 Natomiast jeśli masz nadzieję na głębokie zrozumienie lub analizę osobowości Boba Dylana, to sugeruję, żebyś zamiast filmu przeczytał jakąś dobrą książkę biograficzną, z której wyciągniesz o wiele więcej. Moja ocena filmu? Dostateczny z plusem 😉 Dla samej muzyki warto obejrzeć.








Bartas✌☮

środa, 15 stycznia 2025

Powrót do korzeni w szczytowej formie! Ringo Starr z muzyką country na nowym albumie "Look Up".

 

Chyba nie było na moim blogu do tej pory nic o solowych dokonaniach Ringo Starra - wielkiego, choć niedocenianego beatlesa i jednego z moich absolutnie ukochanych perkusistów. Poza Rogerem Taylorem z Queen to Ringo był tym drugim, który sprawił, że pokochałem perkusję. Nie gram na niej od lat, ale nadal kocham patrzeć jak robią to inni i ciągle wymachuje łapami, gdy słucham muzyki. No, ale ok… wystarczy, nie o mnie się tu rozchodzi tylko o Sir Ringo Starra, a właściwie to Richarda Starkeya. Muzyk zawsze kochał muzykę country. Będąc członkiem The Beatles nagrał cover utworu Bucka Owensa Act Naturally i zawsze mówił o swoim uznaniu dla tego gatunku. Co ciekawe - w Liverpoolu country było bardzo popularne, więc Ringo poznał ją dogłębnie. Jego drugi solowy album zatytułowany Beaucoups Of Blues z 1970 roku jest stricte country’owy. Został nagrany w Nashville i dzięki temu Artysta udowodnił, że wyprzedza zespoły country-rockowe z lat 70-tych. 55 lat później, czyli 10 stycznia 2025 powrócił do tych korzeni wydając bardzo fajną płytę Look Up. I jest to de istotnie pierwsza poważna płyta, której przesłuchałem w tym Nowym Ro(c)ku 2025. Od wydania ostatniego albumu Ringo, zatytułowanego What’s My Name, minęło sześć lat. Przez ten czas ex-beatles zdążył wydać kilka naprawdę zgrabnych muzycznie EP-ek (ostatnia Crooked Boy w 2024 roku). 


Na Look Up Ringo połączył siły z T. Bone Burnettem, który był współproducentem większości materiału na tym krążku. Ciekawostką jest fakt, że Starr poznał Burnetta w 1977 roku, gdy ten grał na drugim albumie zespołu Alpha Band - Spark In The Dark. Burnett był członkiem tej kapeli. Ale Look Up to bardziej tradycyjny album country z odrobiną rockabilly, jak u Króla Country - Johnny’ego Casha. Możecie mi wierzyć lub nie, ale Ringo jest w szczytowej formie! Burnett zaś wydobywa z niego to, co najlepsze, zapewniając proste, ale skuteczne aranżacje utworów. Panowie wprowadzili również znakomitą, drugoplanową plejadę takich artystów jak   Billy Strings, Larkin Poe, Luciusa, Molly Tuttle oraz Alison Krauss. Billy Strings i Larkin Poe brzmią świetnie z Ringo, zapewniając idealne wokalne i muzyczne wsparcie w Rosetta. Tuttle brzmi fantastycznie ze Starrem w niezwykle poruszającym I Live For Your Love i majestatycznym Can You Hear Me Call, podczas gdy Krauss anielsko wtóruje naszemu bohaterowi w zamykającym album i chyba najczęściej przeze mnie zapętlonym Thankful


Ale to Ringo Starr jest tutaj największą gwiazdą. Oprócz partii wokalnych gra przede wszystkim na swoim macierzystym instrumencie, czyli perkusji. Mimo upływu lat jego gra jest nadal stabilna i zapewnia doskonałe wsparcie w każdym utworze. Niezależnie od tego, czy jest to wspaniały slajd w You Want Some czy fortepian honky tonk, Ringo za każdym razem wymyśla idealny backbeat. A wokalnie? Ja w ogóle uważam, że on jest bardzo niedoceniany jako wokalista. Zawsze śpiewał nosowo i - w przeciwieństwie do pozostałej trójki Beatlesów - miał ograniczone możliwości wokalne, ale to był zawsze jego urok. Na Look Up brzmi tak dobrze jak nigdy wcześniej. Jego śpiew jest mocny, pewny siebie z nutką melancholii, a jednocześnie brzmi tak, jakby Ringo bawił się teraz najlepiej w swoim życiu. Wybrane utwory są idealnie dobrane i naprawdę nie ma słabego punktu.


Powrót ex-beatlesa na światowy rynek muzyczny jest bardzo mile widziany. I pomyśleć, że Look Up zaczął się od tworzenia EP-ek, ale Starr tak dobrze się bawił, że zrobił z tego fantastyczny album. Produkcja jest genialna, a utwory są tak mocne, że wielokrotne ich słuchanie sprawia, że popadasz w uzależnienie. Album Look Up jest klasyczny, a jednocześnie świeży i ekscytujący. Tempo jest idealne, a efekt końcowy to jeden z najmocniejszych albumów Starra w jego karierze. Piękny początek Nowego Ro(c)ku w muzyce. Peace and love, Ringo! ✌☮Thank You!😍 Bartas ✌☮

czwartek, 9 stycznia 2025

"Ziggy na gitarze grał". Dziewięć lat temu David Bowie powrócił na Marsa...

 

Jest 10 stycznia 2025 roku. Właśnie mija dziewięć lat od śmierci jednej z największych ikon popkultury - Davida Bowiego. Artysty o wielu twarzach i wcieleniach, który przez całą swoją karierę nie dał się zaszufladkować. Z płyty na płytę zmieniał styl oraz image. Data jego odejścia i powrotu tam, skąd przybył (planeta Mars) jest nieodżałowana. Dla mnie osobiście to druga najsmutniejsza data w muzycznym kalendarzu, jaką przeżyłem, zaraz po Freddiem Mercurym. Pamiętacie zapewne jak w roku ubiegłym zapoczątkowałem nową, świecką tradycję poświęconą właśnie temu wielkiemu artyście. Co roku na 8 lub 10 stycznia przedstawię na swoim blogu wybraną przez siebie płytę z katalogu Bowiego. Niekoniecznie w zapisie chronologicznym. Moim ulubionym okresem twórczości muzyka jest końcówka lat siedemdziesiątych i tzw. Trylogia Berlińska. I to właśnie od niej zacząłem tworzyć ten cykl. Dziś cofniemy się do roku 1972 i kultowej już płyty The Rise And Fall Of Ziggy Stardust And The Spiders From Mars. Jest to płyta, która - dla mnie przynajmniej - zdefiniowała czym jest glamrock. Historia tej płyty jest również niezwykle ciekawa. Jak ja to mawiam - bez zbędnego pierdolamento… zaczynamy😉


Po trasie promocyjnej po Ameryce w lutym 1971 roku Bowie wrócił do Haddon Hall w Anglii i zaczął pisać nowe piosenki, z których wiele było inspirowanych różnorodnymi gatunkami muzycznymi, będącymi na czasie w Ameryce. Napisał ich ponad trzy tuzinym, z czego wiele znalazło się na płycie Hunky Dory. W tym czasie powstał m.in. Moonage Daydream i Hang On To Yourself, które nagrał ze swoim krótkotrwałym zespołem Arnold Corns w lutym 1971 roku, a następnie przerobił na Ziggy Stardust. Album Hunky Dory został nagrany w połowie 1971 roku w Trident Studios w Londynie, a jego producentem był Ken Scott. W sesjach nagraniowych wzięli udział także i muzycy, którzy później stali się znani jako Pająki z Marsa. A byli to: gitarzysta Mick Ronson, basista Trevor Bolder i perkusista Mick Woodmansey. Według tego ostatniego Hunky Dory oraz Ziggy Stardust zostały niemal nagrane jeden po drugim, ale biorący udział w nagraniach zdali sobie sprawę, że większość utworów na Hunky Dory nie nadaje się na materiał na żywo, więc potrzebowali kolejnego albumu z materiałem, którego mogliby użyć na trasie. Po tym, jak manager Artysty, Tony Defries, zakończył kontrakt z Mercury Records, zaprezentował album wielu wytwórniom w USA, w tym nowojorskiej RCA Records. Szef tejże wytwórni, Dennis Katz, usłyszał taśmy i dostrzegł niezły potencjał utworów opartych na fortepianie, podpisując z Bowiem kontrakt na trzy albumy we wrześniu 1971 roku. RCA stała się wytwórnią Bowiego do końca dekady. Album Hunky Dory został wydany w grudniu 17 grudnia 1971 i zebrał dość pozytywne recenzje, ale sprzedawał się słabo.


Przejdźmy zatem do samej sesji nagraniowej. Pierwszą piosenką, którą nagrano na potrzeby Ziggy’ego Stardusta, był cover Rona Daviesa It Ain't Easy z 9 lipca 1971 roku. Początkowo planowana do wydania na Hunky Dory, piosenka została dopuszczona do umieszczenia na tym albumie, a następnie umieszczona na Ziggym. Gdy Hunky Dory był już gotowy do wydania, sesje do Ziggy'ego Stardusta oficjalnie rozpoczęły się w Trident 8 listopada 1971 roku przy udziale niemal tego samego składu, co Hunky Dory. Niemal, bo z wyłączeniem Wakemana. Według biografa Nicholasa Pegga, poczucie celu Bowiego podcza sesji było absolutne i zdecydowane. Wiedział dokładnie, czego chce dla każdego indywidualnego utworu. Z racji tego, że większość utworów została nagrana niemal w całości na żywo, Bowie wspomniał, że w niektórych momentach musiał nucić solówki Ronsonowi. Ze względu na ogólnie lekceważącą postawę Bowiego podczas sesji do The Man Who Sold The World, Ronson musiał tworzyć swoje solówki indywidualnie i miał bardzo mało wskazówek. David miał znacznie lepsze nastawienie podczas nagrywania Hunky Dory i Ziggy’ego, więc udzielił gitarzyście wskazówek, których szukał. Na potrzeby albumu Mick Ronson zagrał na gitarze elektrycznej podłączonej do 100-watowego wzmacniacza Marshalla i efektu wah-wah. Nasz Bohater zaś zagrał na akustycznej gitarze rytmicznej. 8 listopada 1971 roku zespół nagrał pierwsze wersje Rock’n’Roll Star oraz Hang On To Myself, które uznano za nieudane. Obie piosenki zostały ponownie nagrane trzy dni później, 11 listopada, wraz z Ziggy Stardust, Looking For A Friend, Velvet Goldmine i Sweet Head. Następnego dnia zespół nagrał dwa podejścia do Moonage Daydream, jedno do Soul Love i dwa do Lady Stardust. Trzy dni później, 15 listopada zespół nagrał Five Years, a także niedokończone wersje It's Gonna Rain Again i Shadow Man. Woodmansey opisał proces nagrywania jako bardzo szybki. Powiedział, że nagrywali piosenki, słuchali ich, a jeśli nie uchwycili dźwięku, którego szukali, nagrywali je ponownie. Po tej sesji grupa zrobiła sobie przerwę na okres świąteczny. Zebrali się ponownie 4 stycznia 1972 roku i przez trzy dni odbywały się próby w Underhill Studios Willa Palina w Blackheath w Londynie, przygotowujące grupę do ostatnich sesji nagraniowych. Po nagraniu kilku nowych piosenek dla radiowego prezentera Boba Harrisa Sounds Of The 70s jako nowo nazwanych Spiders From Mars w styczniu 1972 roku, zespół powrócił do Trident w tym samym miesiącu, aby rozpocząć pracę nad Suffragette City i Rock 'n' Roll Suicide. Po otrzymaniu skargi od dyrektora RCA Dennisa Katza, że ​​album nie zawierał singla, Bowie napisał Starman. Dwa dni później zespół nagrał ten kawałek wraz Suffragette City i Rock 'n' Roll Suicide. I tym sposobem album został ukończony.

Jesteście pewnie ciekawi o czym jest ten album. Albo kim jest ten cały Ziggy Stardust, jedno z wielu wcieleń Davida Bowiego? Album opowiada o biseksualnej gwieździe rocka z obcej galaktyki o imieniu Ziggy Stardust. Jest to concept-album, choć początkowo nie miał takowym być, gdyż większość  tekstów napisanych zostało po nagraniu partii instrumentalnych. 

Utwory przepisane na potrzeby narracji obejmowały Rock'N’'Roll Star, Moonage Daydream” oraz Hang On To Yourself. Niektórzy recenzenci określili płytę jako rock-operę. Postacie były androgyniczne. Mick Woodmansey powiedział, że ubrania, które nosili, miały kobiecość i czystą ekstrawagancję. Powiedział również, że wygląd postaci zdecydowanie przemawiał do naszych buntowniczych instynktów artystycznych. Bowie wypracował już sobie androgyniczny wygląd, który został zaakceptowany przez krytyków, ale spotkał się z mieszanymi reakcjami publiczności. Teksty albumu poruszają temat sztuczności w muzyce rockowej (wtedy tak glamrocka postrzegano jako kicz, a dziś to klasyk klasyków), kwestii politycznych, zażywania narkotyków, orientacji seksualnej i gwiazdorstwa. Stephen Thomas Erlewine opisał teksty jako pęknięte, paranoiczne, przywodzący na myśl dekadencką, rozpadającą się przyszłość. Oprócz narracji, Rock’N’Roll Star odzwierciedla idealizacje Bowiego dotyczące stania się gwiazdą i pokazuje jego frustracje z powodu niespełnienia swojego potencjału. Z drugiej strony It Ain't Easy nie ma nic wspólnego z nadrzędną narracją. Zaś Suffragette City zawiera fałszywe zakończenie, po którym następuje fraza wham bam, thank You, ma'am! Bowie używa w całym utworze amerykańskiego slangu i wymowy, takiej jak news guy, cop czy TV (zamiast odpowiednio newsreader, policeman, czy telly). Richard Cromelin z kultowego magazynu Rolling Stone nazwał obrazowanie i opowiadanie historii Bowiego w utworze jednymi z jego najbardziej awanturniczych do tego tej pory, podczas gdy James Parker z The Atlantic napisał, że Bowie jest jednym z najpotężniejszych tekściarzy w historii rocka. Trudno się z tym nie zgodzić, prawda?😎


Odpalamy płytę i słyszymy cichutkie uderzenia w perkusję, a potem krótkie akordy fortepianu. To kompozycja Five Years. Wiadomości przekazują, że Ziemi pozostało już tylko pięć lat istnienia, zanim zostanie unicestwiona przez zbliżającą się apokaliptyczną katastrofę. Pierwsze dwa wersy pisane są z punktu widzenia dziecka, które słyszy te wiadomości po raz pierwszy i otępia go, gdy tylko do niego docierają. Słuchacz jest bezpośrednio zwracany do słuchacza w trzecim wersie, podczas gdy postać Ziggy’ego Stardusta jest wprowadzana pośrednio. Następnie słyszymy punkt widzenia innych postaci radzących sobie z miłością przed zbliżająca się katastrofą za sprawą utworu Soul Love. Sam bohater album przedstawia się nam bezpośrednio w Moonage Daydream, gdzie ogłasza się aligatorem (silnym i bezlitosnym), mamą-papą (bez względu na płeć), kosmicznym najeźdźcą (obcym i fallicznym), rockową dziwką i różowym małpim ptakiem (gejowski slang oznaczający odbywanie stosunku oralnego). Co ciekawe: ten utwór był inspiracją dla zespołu Green Day do napisania ich punk-operowej suity Jesus Of Suburbia. Zwróćcie na początkowy riff w obu utworach i pierwsze wersy. U Bowiego: I'm an alligator /I'm a mama-papa comin' for You. U Green Day: I'm the son of rage and love / The Jesus Of Suburbia. Ok, ale idźmy dalej😁 Singlowy, do bólu przebojowy Starman pokazuje Ziggy'ego przynoszącego młodzieży Ziemi przesłanie nadziei przez radio. Zbawienie przez obcego, opowiedziane z punktu widzenia jednego z młodzieńców, który słyszy Ziggy'ego. Lady Stardust przedstawia niedokończoną powieść, która nie ma żadnej wskazówki co do rozwiązania poza niejasną nutą melancholii. Publiczność wspomina Ziggy'ego, używając zarówno zaimków on, jak i ona, co pokazuje brak rozróżnienia płci. Następnie mamy utwór Rock’N’Roll Star. Ziggy patrzy na siebie w lustrze, zastanawiając się, jak by było zostać gwiazdą rock 'n' rolla” i czy to wszystko byłoby warte zachodu. W Hang On to Yourself Ziggy zostaje postawiony przed tłumem. Utwór podkreśla metaforę, że muzyka rockowa przechodzi od seksu do spełnienia i z powrotem do seksu; Ziggy planuje porzucić orgazm seksualny na rzecz szansy na gwiazdorstwo, co ostatecznie prowadzi do jego upadku. Centralną częścią narracji jest oczywiście Ziggy Stardust. Przedstawia bowiem kompletną chronologię od narodzin do śmierci. Opisuje się go jako dobrze wyposażonego, o śnieżnobiałej karnacji, leworęcznego gitarzystę., który zyskuje sławę wraz ze swym zespołem - Pająkami z Marsa. Mało tego - pozwala, aby jego ego przejęło nad nim kontrolę, skutecznie odstraszając fanów i tracąc kolegów z zespołu. W przeciwieństwie do Lady Stardust, Ziggy Stardust pokazuje wzlot i upadek postaci w bardzo ludzki sposób. Narrator piosenki nie jest jednoznaczny: może to być członek widowni retrospektywnie omawiający Ziggy’ego, może to być jeden z członków zespołu, mogą to być  nawet rozproszone wspomnienia samego Ziggy’ego. Zamiast umrzeć we krwi, Ziggy krzyczy do publiczności w Rock 'n' Roll Suicide, prosząc, aby podali mu ręce, ponieważ są wspaniałe, zanim umiera na scenie.


Do historii przeszła nie tylko ta niezwykła muzyczna opowieść, ale także i okładka płyty. Zdjęcie do okładki albumu wykonał fotograf Brian Ward w czerni i bieli. Zostało przekolorowane przez ilustratora Terry'ego Pastora, partnera w studiu projektowym Main Artery w Covent Garden wraz z wieloletnim przyjacielem Bowiego, George'em Underwoodem. Zarówno Ward, jak i Underwood wykonali grafikę i okładkę także do Hunky Dory. Typografia, początkowo naniesiona na oryginalny obraz za pomocą Letraset, została poddana retuszowi przez Pastora w kolorze czerwonym i żółtym oraz wstawiona białymi gwiazdkami. Bowie jako Ziggy stoi jako drobna postać przyćmiona przez zaniedbany miejski krajobraz, wyłaniająca się w świetle latarni ulicznej, ujęta w ramy tekturowych pudeł i zaparkowanych samochodów. Trzyma również gitarę Gibson Les Paul, która należała do gitarzysty Marka Pritchetta i była tą samą gitarą, której Pritchett używał w nagraniach Moonage Daydream i Hang On To Yourself. Podobnie jak w przypadku okładki Hunky Dory, kombinezon i włosy Bowiego - które w tamtym czasie były jeszcze jego naturalnym brązem -  zostały sztucznie przyciemnione. Zdjęcie zostało wykonane 13 stycznia 1972 r. w studiu Warda na Heddon Street w Londynie, tuż przy Regent Street. Sugerując, aby robili zdjęcia na zewnątrz, zanim zniknie naturalne światło, zespół postanowił zostać w środku, podczas gdy Bowie, który był w ten dzień chory na grypę, wyszedł na zewnątrz, gdy zaczął padać deszcz. Nie chcąc iść zbyt daleko, stanął przed domem kuśnierza K. West przy 23 Heddon Street. K oznacza Konn, czyli nazwisko założyciela firmy Henry'ego Konna, a West wskazywało, że znajdowała się ona na zachodnim krańcu Londynu. Niedługo po tym, jak Ziggy Stardust odniósł ogromny sukces, dyrektorzy K. West byli niezadowoleni z nazwy swojej firmy, która pojawiła się na albumie gwiazdy rocka. Jednak napięcia opadły, a firma wkrótce przyzwyczaiła się do turystów fotografujących się na progu. K. West wyprowadził się z lokalizacji przy Heddon Street w 1991 roku, a znak został zdjęty. Bowie skomentował później to zdarzenie: To wielka szkoda, że ​​znak został usunięty. Ludzie doszukiwali się w nim tak wiele. Myśleli, że „K. West” musi być jakimś kodem oznaczającym „quest”. Przybrało to wszystkie te mistyczne konotacje. Tylna okładka oryginalnej płyty winylowej zawierała instrukcję To be played at maximum volume (stylizowane wielkimi literami). Okładka znalazła się wśród dziesięciu wybranych przez Royal Mail do zestawu znaczków pocztowych Classic Album Cover wydanych w styczniu 2010 roku. W marcu 2012 roku The Crown Estate, właściciel Regent Street i Heddon Street, zainstalował pamiątkową brązową tabliczkę pod numerem 23 w tym samym miejscu, co znak K. West na zdjęciu na okładce. W ceremonii odsłonięcia uczestniczyli Woodmansey i Bolder; a odsłonięcia dokonał Gary Kemp. Tablica ta była pierwszą tablicą zainstalowaną przez The Crown Estate i jest jedną z niewielu tablic w kraju poświęconych postaciom fikcyjnym. Rolling Stone uznał okładkę za 31. najlepszą okładkę albumu wszech czasów w 2024 roku.


Album The Rise And Fall Of Ziggy Stardust And The Spiders From Mars ukazał się 16 czerwca 1972, poprzedzony singlem Starman, Ziggy Stardust znalazł się w pierwszej piątce listy przebojów UK Albums Chart. Krytycy zareagowali przychylnie. Niektórzy chwalili muzykalność i koncepcję, podczas gdy inni mieli trudności z jej zrozumieniem. Niedługo po wydaniu, Bowie wykonał Starman w brytyjskim programie Top Of The Pops na początku lipca 1972 roku, co zapewniło mu gwiazdorską sławę. Postać Ziggy'ego została zachowana na potrzeby późniejszej trasy koncertowej Ziggy Stardust, której występy pojawiły się na albumach koncertowych i filmie koncertowym. Bowie opisał kolejny album, Aladdin Sane, jako Ziggy goes to America, ale to już inna historia. W późniejszych dekadach Ziggy Stardust był uważany za jedno z najlepszych dzieł Bowiego, pojawiając się na licznych profesjonalnych listach najlepszych albumów wszech czasów. Bowie miał pomysły na musical oparty na albumie, chociaż projekt ten nigdy nie doszedł do skutku. Pomysły zostały później wykorzystane w Diamond Dogs w 1974. Ziggy Stardust był wznawiany cyfrowo kilka razy, a w 2012 roku został zremasterowany z okazji 40. rocznicy. Pięć lat później został wybrany do zachowania w National Recording Registry przez Bibliotekę Kongresu, która uznała album za kulturalny, historyczny lub estetycznie znaczący.


Jazda obowiązkowa!🔥


Tęsknimy za Tobą, Dave! 😭








Bartas✌☮

Wielki powrót Mike'a Portnoya i powrót na właściwe tory. Dream Theater i ich nowy album "Parasomnia".

  Mike Portnoy wrócił do Dream Theater! Hip hip, hurra! Szczerze powiedziawszy, wątpię w to, aby był chociaż jeden fan Teatru Marzeń, który ...