Trzeba mieć niezłe jaja, żeby cztery dni po śmierci Papieża Franciszka wydać nowy album. Na to może się zdobyć jedynie zespół Ghost, który swoją marką zbudował swój własny kościół i własnych jego zwierzchników. Czy Tobias Forge jest jakimś jasnowidzem naszych czasów? Czy amerykański wiceprezydent, JD Vance, jest agentem ministerstwa wysłanym z misją położenia fundamentów pod przyjście nowego przywódcy mrocznego kościoła - Papieża Perpetuy V? Nie mam odpowiedzi na to jakże przyziemne pytanie, ale wiem jedno, że najnowszy, szósty już w dorobku Ghost, album Skeletá będzie prawdopodobnie najczęściej słuchanym w tym roku albumem. Ale po kolei. Z byłym papieżem Copią - który wbrew własnej woli został zdegradowany do zwykłego popychacza - błyszczącymi nowymi kostiumami dla całej ekipy i nowym papieżem, Forge miał złotą szansę, aby wykonać zwrot o 180 stopni z tym nowym albumem i odejść od rocka lat 80. Był on widoczny na ostatnich albumach zespołu. Wielu pragnęło więcej tej satanistycznej otoczki, którą dał numer Mary On A Cross 70 milionów odtworzeń na Spotify. No, ale wygląda na to, że Tobias znalazł swój sos i nigdy nie zanurzy w innych miskach. Więc cieszmy się, jeśli jesteśmy miłośnikami pompatyczności i wzniosłości albumów Impera czy Prequelle, bowiem forge ma tego jeszcze więcej dla nas.
Skeletá rozpoczyna nową erę w karierze Ghost anielskim śpiewem zapowiadającym utwór, który po pierwszym przesłuchaniu stał się moim ulubionym i był także jednym z trzech singli promujących - Peacefields. Mam wrażenie jakbym słuchał Def Leppard, Bon Jovi, Journey i połowę katalogu rockowego z okresu 1985-1987. Ale to to jest jak najbardziej na plus, bo jest to kompozycja, która doskonale wypełnia swoją misję - rozpoczyna krążek absolutnym hitem. Nie ma tu żadnych wielkich niespodzianek, to fakt. Jest to stały element każdego albumu wydanego przez Tobiasa i spółkę. Od czasów Con Clavi Con Dio i Spirit po ostatnie utwory otwierające, takie jak Rats lub Kaisarion, Ghost zawsze kładł nacisk na pierwsze wrażenie. I pod tym względem Peacefields sprawi, że będziesz nucić od pierwszego akordu. Z racji tego, ze trzy single zostały opublikowane jako odliczanie, album uzupełnia kompozycja Lachryma. To piosenka, z której Forge jest najbardziej zadowolony, co przyznał na łamach pisma Metal Hammer i jest ku temu dobry powód. To świetny numer i coś z pogranicza Crying grupy Vixen. Mamy też Satanized, który musi być głęboko wyryty w psychice fanów, ponieważ został wydany jako ambasador ery Ghost i nawet jeśli jest to zasadniczo najstarszy numer z tej płyty to świetnie się sprawdza w kontekście całego albumu. Najlepszym jednak dla mnie momentem na Skeletá są ballady - Guiding Lights oraz zamykający album, smutny, ale piękny Excelsis. Ten ostatni ma sobie coś z twórczości Scorpions. Obie piosenki są pięknie wyprodukowane. Szczególnie Guiding Lights, który może świetnie przygotować nas do chyba najbardziej agresywnego momentu na albumie - De Profundis Borealis. W wyżej wymienionym wywiadzie Forge twierdził, że to ich moment black metalowy.
Tobias Forge zawsze umieszczał na albumach przynajmniej jedną rzadkość, która sprawiała wrażenie czarnej owcy stada. Zdarzyło się tak w przypadku numeru Twenties na poprzednim albumie, jak i zdarza się na tym wydawnictwie - Cenotaph. Zerżnięte niemal żywcem ze Status Quo, inspirowane Queen. Przy pierwszym odsłuchu nie mogłem powstrzymać się od śmiechu. Jest to naprawdę ciekawa odmiana na krążku. Nawiasem mówiąc - zawiera zabójczy duet gitara/klawisze, co jest więcej niż wystarczające, aby uzasadnić jego obecność. Missilia Amori to lubieżny moment albumu i z pewnością da nowemu Papieżowi Perpetua powód do uwolnienia swoich demonicznych, przeszywających ruchów miednicy na scenie ku uciesze jego wiecznie spragnionej publiczności. Marks Of The Evil One i Umbra mogłyby z łatwością zostać singlami. Są tak dobre i umacniają pozycję Skeletá jako godnego nowego rozdziału w historii jedynego mainstreamowego zespołu, który potrafi śpiewać o szatanie na stadionach, podczas gdy ultrakatoliccy fanatycy milczą jak grób.
Ghost nie ukrywa już swoich wpływów. W rzeczywistości włączyli je tak płynnie do swojego bytu, że wspominanie Elżbiety gnijącej w zamku wydaje się w tym momencie po prostu przestarzałe i nudne. Przyjmuję Ghost z lat 80-tych całym sobą. Forge nadal ma mnóstwo fanów, których może przekonać do swoich machinacji. No, ale Skeletá jest tak szczerym i ekscytującym albumem, z zadziwiającymi partiami gitary, produkcją wokalną. Bez najmniejszego problemu komponuje się z resztą ich dyskografii i jest wystarczającym powodem, by zastąpić papieża. A niedługo konklawe😉 Polecam gorąco!💣 Bartas✌☮