środa, 15 stycznia 2025

Powrót do korzeni w szczytowej formie! Ringo Starr z muzyką country na nowym albumie "Look Up".

 

Chyba nie było na moim blogu do tej pory nic o solowych dokonaniach Ringo Starra - wielkiego, choć niedocenianego beatlesa i jednego z moich absolutnie ukochanych perkusistów. Poza Rogerem Taylorem z Queen to Ringo był tym drugim, który sprawił, że pokochałem perkusję. Nie gram na niej od lat, ale nadal kocham patrzeć jak robią to inni i ciągle wymachuje łapami, gdy słucham muzyki. No, ale ok… wystarczy, nie o mnie się tu rozchodzi tylko o Sir Ringo Starra, a właściwie to Richarda Starkeya. Muzyk zawsze kochał muzykę country. Będąc członkiem The Beatles nagrał cover utworu Bucka Owensa Act Naturally i zawsze mówił o swoim uznaniu dla tego gatunku. Co ciekawe - w Liverpoolu country było bardzo popularne, więc Ringo poznał ją dogłębnie. Jego drugi solowy album zatytułowany Beaucoups Of Blues z 1970 roku jest stricte country’owy. Został nagrany w Nashville i dzięki temu Artysta udowodnił, że wyprzedza zespoły country-rockowe z lat 70-tych. 55 lat później, czyli 10 stycznia 2025 powrócił do tych korzeni wydając bardzo fajną płytę Look Up. I jest to de istotnie pierwsza poważna płyta, której przesłuchałem w tym Nowym Ro(c)ku 2025. Od wydania ostatniego albumu Ringo, zatytułowanego What’s My Name, minęło sześć lat. Przez ten czas ex-beatles zdążył wydać kilka naprawdę zgrabnych muzycznie EP-ek (ostatnia Crooked Boy w 2024 roku). 


Na Look Up Ringo połączył siły z T. Bone Burnettem, który był współproducentem większości materiału na tym krążku. Ciekawostką jest fakt, że Starr poznał Burnetta w 1977 roku, gdy ten grał na drugim albumie zespołu Alpha Band - Spark In The Dark. Burnett był członkiem tej kapeli. Ale Look Up to bardziej tradycyjny album country z odrobiną rockabilly, jak u Króla Country - Johnny’ego Casha. Możecie mi wierzyć lub nie, ale Ringo jest w szczytowej formie! Burnett zaś wydobywa z niego to, co najlepsze, zapewniając proste, ale skuteczne aranżacje utworów. Panowie wprowadzili również znakomitą, drugoplanową plejadę takich artystów jak   Billy Strings, Larkin Poe, Luciusa, Molly Tuttle oraz Alison Krauss. Billy Strings i Larkin Poe brzmią świetnie z Ringo, zapewniając idealne wokalne i muzyczne wsparcie w Rosetta. Tuttle brzmi fantastycznie ze Starrem w niezwykle poruszającym I Live For Your Love i majestatycznym Can You Hear Me Call, podczas gdy Krauss anielsko wtóruje naszemu bohaterowi w zamykającym album i chyba najczęściej przeze mnie zapętlonym Thankful


Ale to Ringo Starr jest tutaj największą gwiazdą. Oprócz partii wokalnych gra przede wszystkim na swoim macierzystym instrumencie, czyli perkusji. Mimo upływu lat jego gra jest nadal stabilna i zapewnia doskonałe wsparcie w każdym utworze. Niezależnie od tego, czy jest to wspaniały slajd w You Want Some czy fortepian honky tonk, Ringo za każdym razem wymyśla idealny backbeat. A wokalnie? Ja w ogóle uważam, że on jest bardzo niedoceniany jako wokalista. Zawsze śpiewał nosowo i - w przeciwieństwie do pozostałej trójki Beatlesów - miał ograniczone możliwości wokalne, ale to był zawsze jego urok. Na Look Up brzmi tak dobrze jak nigdy wcześniej. Jego śpiew jest mocny, pewny siebie z nutką melancholii, a jednocześnie brzmi tak, jakby Ringo bawił się teraz najlepiej w swoim życiu. Wybrane utwory są idealnie dobrane i naprawdę nie ma słabego punktu.


Powrót ex-beatlesa na światowy rynek muzyczny jest bardzo mile widziany. I pomyśleć, że Look Up zaczął się od tworzenia EP-ek, ale Starr tak dobrze się bawił, że zrobił z tego fantastyczny album. Produkcja jest genialna, a utwory są tak mocne, że wielokrotne ich słuchanie sprawia, że popadasz w uzależnienie. Album Look Up jest klasyczny, a jednocześnie świeży i ekscytujący. Tempo jest idealne, a efekt końcowy to jeden z najmocniejszych albumów Starra w jego karierze. Piękny początek Nowego Ro(c)ku w muzyce. Peace and love, Ringo! ✌☮Thank You!😍 Bartas ✌☮

czwartek, 9 stycznia 2025

"Ziggy na gitarze grał". Dziewięć lat temu David Bowie powrócił na Marsa...

 

Jest 10 stycznia 2025 roku. Właśnie mija dziewięć lat od śmierci jednej z największych ikon popkultury - Davida Bowiego. Artysty o wielu twarzach i wcieleniach, który przez całą swoją karierę nie dał się zaszufladkować. Z płyty na płytę zmieniał styl oraz image. Data jego odejścia i powrotu tam, skąd przybył (planeta Mars) jest nieodżałowana. Dla mnie osobiście to druga najsmutniejsza data w muzycznym kalendarzu, jaką przeżyłem, zaraz po Freddiem Mercurym. Pamiętacie zapewne jak w roku ubiegłym zapoczątkowałem nową, świecką tradycję poświęconą właśnie temu wielkiemu artyście. Co roku na 8 lub 10 stycznia przedstawię na swoim blogu wybraną przez siebie płytę z katalogu Bowiego. Niekoniecznie w zapisie chronologicznym. Moim ulubionym okresem twórczości muzyka jest końcówka lat siedemdziesiątych i tzw. Trylogia Berlińska. I to właśnie od niej zacząłem tworzyć ten cykl. Dziś cofniemy się do roku 1972 i kultowej już płyty The Rise And Fall Of Ziggy Stardust And The Spiders From Mars. Jest to płyta, która - dla mnie przynajmniej - zdefiniowała czym jest glamrock. Historia tej płyty jest również niezwykle ciekawa. Jak ja to mawiam - bez zbędnego pierdolamento… zaczynamy😉


Po trasie promocyjnej po Ameryce w lutym 1971 roku Bowie wrócił do Haddon Hall w Anglii i zaczął pisać nowe piosenki, z których wiele było inspirowanych różnorodnymi gatunkami muzycznymi, będącymi na czasie w Ameryce. Napisał ich ponad trzy tuzinym, z czego wiele znalazło się na płycie Hunky Dory. W tym czasie powstał m.in. Moonage Daydream i Hang On To Yourself, które nagrał ze swoim krótkotrwałym zespołem Arnold Corns w lutym 1971 roku, a następnie przerobił na Ziggy Stardust. Album Hunky Dory został nagrany w połowie 1971 roku w Trident Studios w Londynie, a jego producentem był Ken Scott. W sesjach nagraniowych wzięli udział także i muzycy, którzy później stali się znani jako Pająki z Marsa. A byli to: gitarzysta Mick Ronson, basista Trevor Bolder i perkusista Mick Woodmansey. Według tego ostatniego Hunky Dory oraz Ziggy Stardust zostały niemal nagrane jeden po drugim, ale biorący udział w nagraniach zdali sobie sprawę, że większość utworów na Hunky Dory nie nadaje się na materiał na żywo, więc potrzebowali kolejnego albumu z materiałem, którego mogliby użyć na trasie. Po tym, jak manager Artysty, Tony Defries, zakończył kontrakt z Mercury Records, zaprezentował album wielu wytwórniom w USA, w tym nowojorskiej RCA Records. Szef tejże wytwórni, Dennis Katz, usłyszał taśmy i dostrzegł niezły potencjał utworów opartych na fortepianie, podpisując z Bowiem kontrakt na trzy albumy we wrześniu 1971 roku. RCA stała się wytwórnią Bowiego do końca dekady. Album Hunky Dory został wydany w grudniu 17 grudnia 1971 i zebrał dość pozytywne recenzje, ale sprzedawał się słabo.


Przejdźmy zatem do samej sesji nagraniowej. Pierwszą piosenką, którą nagrano na potrzeby Ziggy’ego Stardusta, był cover Rona Daviesa It Ain't Easy z 9 lipca 1971 roku. Początkowo planowana do wydania na Hunky Dory, piosenka została dopuszczona do umieszczenia na tym albumie, a następnie umieszczona na Ziggym. Gdy Hunky Dory był już gotowy do wydania, sesje do Ziggy'ego Stardusta oficjalnie rozpoczęły się w Trident 8 listopada 1971 roku przy udziale niemal tego samego składu, co Hunky Dory. Niemal, bo z wyłączeniem Wakemana. Według biografa Nicholasa Pegga, poczucie celu Bowiego podcza sesji było absolutne i zdecydowane. Wiedział dokładnie, czego chce dla każdego indywidualnego utworu. Z racji tego, że większość utworów została nagrana niemal w całości na żywo, Bowie wspomniał, że w niektórych momentach musiał nucić solówki Ronsonowi. Ze względu na ogólnie lekceważącą postawę Bowiego podczas sesji do The Man Who Sold The World, Ronson musiał tworzyć swoje solówki indywidualnie i miał bardzo mało wskazówek. David miał znacznie lepsze nastawienie podczas nagrywania Hunky Dory i Ziggy’ego, więc udzielił gitarzyście wskazówek, których szukał. Na potrzeby albumu Mick Ronson zagrał na gitarze elektrycznej podłączonej do 100-watowego wzmacniacza Marshalla i efektu wah-wah. Nasz Bohater zaś zagrał na akustycznej gitarze rytmicznej. 8 listopada 1971 roku zespół nagrał pierwsze wersje Rock’n’Roll Star oraz Hang On To Myself, które uznano za nieudane. Obie piosenki zostały ponownie nagrane trzy dni później, 11 listopada, wraz z Ziggy Stardust, Looking For A Friend, Velvet Goldmine i Sweet Head. Następnego dnia zespół nagrał dwa podejścia do Moonage Daydream, jedno do Soul Love i dwa do Lady Stardust. Trzy dni później, 15 listopada zespół nagrał Five Years, a także niedokończone wersje It's Gonna Rain Again i Shadow Man. Woodmansey opisał proces nagrywania jako bardzo szybki. Powiedział, że nagrywali piosenki, słuchali ich, a jeśli nie uchwycili dźwięku, którego szukali, nagrywali je ponownie. Po tej sesji grupa zrobiła sobie przerwę na okres świąteczny. Zebrali się ponownie 4 stycznia 1972 roku i przez trzy dni odbywały się próby w Underhill Studios Willa Palina w Blackheath w Londynie, przygotowujące grupę do ostatnich sesji nagraniowych. Po nagraniu kilku nowych piosenek dla radiowego prezentera Boba Harrisa Sounds Of The 70s jako nowo nazwanych Spiders From Mars w styczniu 1972 roku, zespół powrócił do Trident w tym samym miesiącu, aby rozpocząć pracę nad Suffragette City i Rock 'n' Roll Suicide. Po otrzymaniu skargi od dyrektora RCA Dennisa Katza, że ​​album nie zawierał singla, Bowie napisał Starman. Dwa dni później zespół nagrał ten kawałek wraz Suffragette City i Rock 'n' Roll Suicide. I tym sposobem album został ukończony.

Jesteście pewnie ciekawi o czym jest ten album. Albo kim jest ten cały Ziggy Stardust, jedno z wielu wcieleń Davida Bowiego? Album opowiada o biseksualnej gwieździe rocka z obcej galaktyki o imieniu Ziggy Stardust. Jest to concept-album, choć początkowo nie miał takowym być, gdyż większość  tekstów napisanych zostało po nagraniu partii instrumentalnych. 

Utwory przepisane na potrzeby narracji obejmowały Rock'N’'Roll Star, Moonage Daydream” oraz Hang On To Yourself. Niektórzy recenzenci określili płytę jako rock-operę. Postacie były androgyniczne. Mick Woodmansey powiedział, że ubrania, które nosili, miały kobiecość i czystą ekstrawagancję. Powiedział również, że wygląd postaci zdecydowanie przemawiał do naszych buntowniczych instynktów artystycznych. Bowie wypracował już sobie androgyniczny wygląd, który został zaakceptowany przez krytyków, ale spotkał się z mieszanymi reakcjami publiczności. Teksty albumu poruszają temat sztuczności w muzyce rockowej (wtedy tak glamrocka postrzegano jako kicz, a dziś to klasyk klasyków), kwestii politycznych, zażywania narkotyków, orientacji seksualnej i gwiazdorstwa. Stephen Thomas Erlewine opisał teksty jako pęknięte, paranoiczne, przywodzący na myśl dekadencką, rozpadającą się przyszłość. Oprócz narracji, Rock’N’Roll Star odzwierciedla idealizacje Bowiego dotyczące stania się gwiazdą i pokazuje jego frustracje z powodu niespełnienia swojego potencjału. Z drugiej strony It Ain't Easy nie ma nic wspólnego z nadrzędną narracją. Zaś Suffragette City zawiera fałszywe zakończenie, po którym następuje fraza wham bam, thank You, ma'am! Bowie używa w całym utworze amerykańskiego slangu i wymowy, takiej jak news guy, cop czy TV (zamiast odpowiednio newsreader, policeman, czy telly). Richard Cromelin z kultowego magazynu Rolling Stone nazwał obrazowanie i opowiadanie historii Bowiego w utworze jednymi z jego najbardziej awanturniczych do tego tej pory, podczas gdy James Parker z The Atlantic napisał, że Bowie jest jednym z najpotężniejszych tekściarzy w historii rocka. Trudno się z tym nie zgodzić, prawda?😎


Odpalamy płytę i słyszymy cichutkie uderzenia w perkusję, a potem krótkie akordy fortepianu. To kompozycja Five Years. Wiadomości przekazują, że Ziemi pozostało już tylko pięć lat istnienia, zanim zostanie unicestwiona przez zbliżającą się apokaliptyczną katastrofę. Pierwsze dwa wersy pisane są z punktu widzenia dziecka, które słyszy te wiadomości po raz pierwszy i otępia go, gdy tylko do niego docierają. Słuchacz jest bezpośrednio zwracany do słuchacza w trzecim wersie, podczas gdy postać Ziggy’ego Stardusta jest wprowadzana pośrednio. Następnie słyszymy punkt widzenia innych postaci radzących sobie z miłością przed zbliżająca się katastrofą za sprawą utworu Soul Love. Sam bohater album przedstawia się nam bezpośrednio w Moonage Daydream, gdzie ogłasza się aligatorem (silnym i bezlitosnym), mamą-papą (bez względu na płeć), kosmicznym najeźdźcą (obcym i fallicznym), rockową dziwką i różowym małpim ptakiem (gejowski slang oznaczający odbywanie stosunku oralnego). Co ciekawe: ten utwór był inspiracją dla zespołu Green Day do napisania ich punk-operowej suity Jesus Of Suburbia. Zwróćcie na początkowy riff w obu utworach i pierwsze wersy. U Bowiego: I'm an alligator /I'm a mama-papa comin' for You. U Green Day: I'm the son of rage and love / The Jesus Of Suburbia. Ok, ale idźmy dalej😁 Singlowy, do bólu przebojowy Starman pokazuje Ziggy'ego przynoszącego młodzieży Ziemi przesłanie nadziei przez radio. Zbawienie przez obcego, opowiedziane z punktu widzenia jednego z młodzieńców, który słyszy Ziggy'ego. Lady Stardust przedstawia niedokończoną powieść, która nie ma żadnej wskazówki co do rozwiązania poza niejasną nutą melancholii. Publiczność wspomina Ziggy'ego, używając zarówno zaimków on, jak i ona, co pokazuje brak rozróżnienia płci. Następnie mamy utwór Rock’N’Roll Star. Ziggy patrzy na siebie w lustrze, zastanawiając się, jak by było zostać gwiazdą rock 'n' rolla” i czy to wszystko byłoby warte zachodu. W Hang On to Yourself Ziggy zostaje postawiony przed tłumem. Utwór podkreśla metaforę, że muzyka rockowa przechodzi od seksu do spełnienia i z powrotem do seksu; Ziggy planuje porzucić orgazm seksualny na rzecz szansy na gwiazdorstwo, co ostatecznie prowadzi do jego upadku. Centralną częścią narracji jest oczywiście Ziggy Stardust. Przedstawia bowiem kompletną chronologię od narodzin do śmierci. Opisuje się go jako dobrze wyposażonego, o śnieżnobiałej karnacji, leworęcznego gitarzystę., który zyskuje sławę wraz ze swym zespołem - Pająkami z Marsa. Mało tego - pozwala, aby jego ego przejęło nad nim kontrolę, skutecznie odstraszając fanów i tracąc kolegów z zespołu. W przeciwieństwie do Lady Stardust, Ziggy Stardust pokazuje wzlot i upadek postaci w bardzo ludzki sposób. Narrator piosenki nie jest jednoznaczny: może to być członek widowni retrospektywnie omawiający Ziggy’ego, może to być jeden z członków zespołu, mogą to być  nawet rozproszone wspomnienia samego Ziggy’ego. Zamiast umrzeć we krwi, Ziggy krzyczy do publiczności w Rock 'n' Roll Suicide, prosząc, aby podali mu ręce, ponieważ są wspaniałe, zanim umiera na scenie.


Do historii przeszła nie tylko ta niezwykła muzyczna opowieść, ale także i okładka płyty. Zdjęcie do okładki albumu wykonał fotograf Brian Ward w czerni i bieli. Zostało przekolorowane przez ilustratora Terry'ego Pastora, partnera w studiu projektowym Main Artery w Covent Garden wraz z wieloletnim przyjacielem Bowiego, George'em Underwoodem. Zarówno Ward, jak i Underwood wykonali grafikę i okładkę także do Hunky Dory. Typografia, początkowo naniesiona na oryginalny obraz za pomocą Letraset, została poddana retuszowi przez Pastora w kolorze czerwonym i żółtym oraz wstawiona białymi gwiazdkami. Bowie jako Ziggy stoi jako drobna postać przyćmiona przez zaniedbany miejski krajobraz, wyłaniająca się w świetle latarni ulicznej, ujęta w ramy tekturowych pudeł i zaparkowanych samochodów. Trzyma również gitarę Gibson Les Paul, która należała do gitarzysty Marka Pritchetta i była tą samą gitarą, której Pritchett używał w nagraniach Moonage Daydream i Hang On To Yourself. Podobnie jak w przypadku okładki Hunky Dory, kombinezon i włosy Bowiego - które w tamtym czasie były jeszcze jego naturalnym brązem -  zostały sztucznie przyciemnione. Zdjęcie zostało wykonane 13 stycznia 1972 r. w studiu Warda na Heddon Street w Londynie, tuż przy Regent Street. Sugerując, aby robili zdjęcia na zewnątrz, zanim zniknie naturalne światło, zespół postanowił zostać w środku, podczas gdy Bowie, który był w ten dzień chory na grypę, wyszedł na zewnątrz, gdy zaczął padać deszcz. Nie chcąc iść zbyt daleko, stanął przed domem kuśnierza K. West przy 23 Heddon Street. K oznacza Konn, czyli nazwisko założyciela firmy Henry'ego Konna, a West wskazywało, że znajdowała się ona na zachodnim krańcu Londynu. Niedługo po tym, jak Ziggy Stardust odniósł ogromny sukces, dyrektorzy K. West byli niezadowoleni z nazwy swojej firmy, która pojawiła się na albumie gwiazdy rocka. Jednak napięcia opadły, a firma wkrótce przyzwyczaiła się do turystów fotografujących się na progu. K. West wyprowadził się z lokalizacji przy Heddon Street w 1991 roku, a znak został zdjęty. Bowie skomentował później to zdarzenie: To wielka szkoda, że ​​znak został usunięty. Ludzie doszukiwali się w nim tak wiele. Myśleli, że „K. West” musi być jakimś kodem oznaczającym „quest”. Przybrało to wszystkie te mistyczne konotacje. Tylna okładka oryginalnej płyty winylowej zawierała instrukcję To be played at maximum volume (stylizowane wielkimi literami). Okładka znalazła się wśród dziesięciu wybranych przez Royal Mail do zestawu znaczków pocztowych Classic Album Cover wydanych w styczniu 2010 roku. W marcu 2012 roku The Crown Estate, właściciel Regent Street i Heddon Street, zainstalował pamiątkową brązową tabliczkę pod numerem 23 w tym samym miejscu, co znak K. West na zdjęciu na okładce. W ceremonii odsłonięcia uczestniczyli Woodmansey i Bolder; a odsłonięcia dokonał Gary Kemp. Tablica ta była pierwszą tablicą zainstalowaną przez The Crown Estate i jest jedną z niewielu tablic w kraju poświęconych postaciom fikcyjnym. Rolling Stone uznał okładkę za 31. najlepszą okładkę albumu wszech czasów w 2024 roku.


Album The Rise And Fall Of Ziggy Stardust And The Spiders From Mars ukazał się 16 czerwca 1972, poprzedzony singlem Starman, Ziggy Stardust znalazł się w pierwszej piątce listy przebojów UK Albums Chart. Krytycy zareagowali przychylnie. Niektórzy chwalili muzykalność i koncepcję, podczas gdy inni mieli trudności z jej zrozumieniem. Niedługo po wydaniu, Bowie wykonał Starman w brytyjskim programie Top Of The Pops na początku lipca 1972 roku, co zapewniło mu gwiazdorską sławę. Postać Ziggy'ego została zachowana na potrzeby późniejszej trasy koncertowej Ziggy Stardust, której występy pojawiły się na albumach koncertowych i filmie koncertowym. Bowie opisał kolejny album, Aladdin Sane, jako Ziggy goes to America, ale to już inna historia. W późniejszych dekadach Ziggy Stardust był uważany za jedno z najlepszych dzieł Bowiego, pojawiając się na licznych profesjonalnych listach najlepszych albumów wszech czasów. Bowie miał pomysły na musical oparty na albumie, chociaż projekt ten nigdy nie doszedł do skutku. Pomysły zostały później wykorzystane w Diamond Dogs w 1974. Ziggy Stardust był wznawiany cyfrowo kilka razy, a w 2012 roku został zremasterowany z okazji 40. rocznicy. Pięć lat później został wybrany do zachowania w National Recording Registry przez Bibliotekę Kongresu, która uznała album za kulturalny, historyczny lub estetycznie znaczący.


Jazda obowiązkowa!🔥


Tęsknimy za Tobą, Dave! 😭








Bartas✌☮

czwartek, 2 stycznia 2025

Podsumowanie roku 2024. Płyty zagraniczne i polskie.

 

Witam Was w Nowym Ro(c)ku 2025 i życzę wszystkiego, co najpiękniejsze!😍


Nie jest prawdą, że dobra muzyka skończyła się w momencie, gdy do wieczności odeszły takie postaci kultowe jak Rysiek Riedel czy Kurt Cobain. Owszem, to wspaniałe i niesamowite kulturowe dziedzictwo i wielka spuścizna. No, ale life still goes on - jak to się mawia. Po śmierci tych wyżej wymienionych wielkich artystów każdy kolejny rok przynosił w muzyce coś dobrego i wartościowego. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać. Od wielu już lat sporządzam sobie listę najczęściej odsłuchiwanych płyt danego roku. Skrzętnie notuję i zachowuję. Mam wrażenie, że każdego roku muzycznych tych perełek jest coraz więcej. Dotyczy to zarówno starych wyjadaczy chleba, jak i tych, którzy dopiero stawiają swoje pierwsze kroki. A odkąd jestem redaktorem muzycznym i szefem działu muzycznego w e-Magazynie Muzyczny Zwierz, zauważam jeszcze więcej tych - jak to mówi Mistrz Piotr Kaczkowski - młodych rosnących na robocie artystów. Z wieloma jesteśmy - jako redakcja - w stałym kontakcie. W tym roku zestawiłem 15 albumów zagranicznych i 11 polskich w tym jedno największe polskie odkrycie. Bez owijania w bawełnę przejdę teraz do wyników.


Płyty zagraniczne:


15. Oranssi Pazuzu - Muuntautuja. W duchu Blut Aus Nord, Deathspell Omega i The Axis of Perdition, Oranssi Pazuzu rozkoszują się tworzeniem szokujących, niepokojących albumów; ale - moim zdaniem - tak właśnie powinien brzmieć death metal: sprawić, że będziesz się bać o własną duszę. Myślę, że album Muuntautuja powoli odsłoni wszystkie swoje walory. I chociaż jest to podróż pełna niebezpieczeństw, ryzyko jest tego warte. Doskonały album na długie jesienne wieczory🔥


14. Opeth - The Last Will And Testament. Ten album nie ma żadnego słabego punktu. Na swoim czternastym studyjnym albume Opeth po raz kolejny dostarczył coś wzorowego pod względem koncepcji, wykonania i produkcji. Utwory są zróżnicowane, ale skoncentrowane. Wydają się bowiem krótsze i bardziej zwarte, aniżeli poprzednie dokonania. Fani bez wątpienia wiele zyskają na tym doświadczeniu. W 2024 roku Szwedzi odnajdują nową harmonię w swoim brzmieniu, a znawcy muzyki progresywnej nie mogą tego przegapić. 


13. Kings Of Leon -  Can We Please Have Fun. Podróż przez ten album sprawiła, że poczułem się, jakbym siedział na werandzie domu na jakimś odludziu i wpatrywał się w świat, po prostu kontemplując. Dobro, zło, wspomnienia, przyszłość, wszystko, co kształtuje nasze życie tak, jak jest w teraźniejszości. Warto przesłuchać ten album od razu na jednym posiedzeniu i pozwolić sobie na rozkoszowanie się tymi pomysłami. Kings of Leon nie zawiedli swoich fanów płytą Can We Please Have Fun.


12. Bruce Dickinson - The Mandrake Project. Można śmiało powiedzieć, że jest to bez wątpienia klasyczny popis Bruce’a Dickinsona. Chociaż mamy tutaj zdecydowanie inny obrany kierunek niż ten, którego usłyszymy na płytach Żelaznej Dziewicy. The Mandrake Project jest pełen zwrotów akcji oraz epickich i czarujących przypływów. Krążek z pewnością zyska sobie sympatyków. To różnorodny, wciągający pokaz złożoności, atmosfery i tego typowego Bruce'a wizja, na którą (nie)cierpliwie czekaliśmy. Pozycja obowiązkowa! 🔥



11. Deep Purple - =1?. Niezależnie od tego, czy nam się to podoba czy nie, McBride, a zwłaszcza Airey, są duszą Deep Purple tak samo jak trzy gwiazdy autostrad, które rządzą bogatą paletą purpury. Jeśli ten odświeżony skład jest czymś, co może wywnioskować, to emerytura wydaje się być daleka od czyhającej za rogiem. Nie można pokonać klasy, a to doskonałe równanie melodyjnego hard rocka jest właśnie tym.


10. Linkin Park - From Zero. Rewelacyjny album i wielki comeback Linkin Park. I chociaż trochę cierpi z powodu kryzysu tożsamości, przez co wydaje się albumem składającym się z dwóch odrębnych połówek, to tak dobrze jest mieć grupę z powrotem w tak kapitalnej formie. Jak już napisałem, Emily Armstrong to strzał w dziesiątkę. Artystka udowadnia, że ​​jest więcej niż gotowa do zadania przejęcia połowy obowiązków wokalnych zespołu, a ten album naprawdę jest dla niej idealnym punktem zaczepienia, aby zabłysnąć. To album, który oddaje hołd całej karierze zespołu - przeszłości, teraźniejszości i przyszłości oraz wyznacza ścieżkę na ekscytującą nową erę.


9. Rotting Christ - Pro Xristou. Po kilkukrotnym przesłuchaniu Pro Xristou utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to najlepszy album Greków od czasów mojego ulubionego ich albumu Theogonia z 2007 roku. Łączy bowiem różne wątki twórczości grupy, niż na poprzednich albumach, a każdy element jest tu pokazany z największym efektem. Chociaż pod względem czystej blackmetalowej dzikości nie zbliża się do albumów z lat 90. Jeśli black metal z lat 90-tych jest Twoją bajką lub jeśli jeszcze nie znasz, to te klasyczne albumy nadal istnieją. Tak więc… nie ma potrzeby narzekać na ekscytującą i wyrafinowaną twórczość, którą bracia Tolis wnieśli do swojej pracy po prawie czterdziestu latach niesłabnącej kreatywności. Jestem bardzo zachwycony tym albumem i… cieszę się niezmiernie, że mogłem ten zespół zobaczyć na żywo podczas 30. Edycji Najpiękniejszego Festiwalu Świata - Pol’and’Rock. 


8. Nick Cave And The Bad Seeds - Wild God. Wiele osób jest zdania, że ostatnie dokonania Cave’a są zbyt ambientowe i chaotyczne - piosenkom brakuje tradycyjnych haczyków i struktury. W całym Wild God, grzechoczący ogień bębnów Thomasa Wydlera i toczący się pod prąd basu Martyna Caseya podtrzymują ciepło pod wdzięcznie meandrującymi, melodyjnymi łukami fortepianu Cave'a, skrzypiec Ellisa, syntezatorów, fletu i pętli, mrożącego krew w żyłach rezonansowego wibrafonu Jima Sclavounosa i delikatnej gitary George'a Vjesticy. Melodie zalewają muzykę, a potem znikają jak prądy. “Wild God” może wydawać się niezgłębiony, ale pozostawia Cię unoszącym się. Nie daje spokoju ten album. Jazda obowiązkowa!


7. Fontaines D.C. - Romance. Po pięciu latach na szczycie sceny post-rockowej/post-punkowej Fontaines D.C. zdobywają albumem Romance pozycję jednego z najlepszych młodych zespołów gitarowych ostatnich piętnastu lat. I powiem szczerze, że jest naprawdę niewiele takich alternatywnych zespołów, które mogą zadać płycie Romance cios. Cały krążek jest kwintesencją tego, co potrafią z siebie wydobyć. Zrobili najlepszą rzecz w swojej dotychczasowej prężnie rozwijającej się karierze. Nie ma tu ani jednego słabego punktu, ani jednego niewypału, ani tej niezręcznej chwili ciszy czy pojedynczego momentu, który nie wydaje się być na swoim miejscu. Pewność siebie, wrażliwość i melancholia. Nie przegapcie!💥 


6. David Gilmour - Luck And Strange. Nowy album Davida Gilmoura dostarcza nam tego, co jest potrzebne i jeszcze więcej. Są tu wszystkie największe jego atuty - mistrzostwo gry na gitarze, z mieszanką spokojniejszych stylów, twardszych dźwięków i nowych podejść. Nie ma tu żadnego słabego momentu. Rattle That Lock z 2015 roku nie był, broń Boże, zły. Jednak brakowało w nim jakiejś spójności. Czy jest to jego najlepsze dzieło od czasów Ciemnej Strony Księżyca? Cóż, to wciąż odważna teza i spore żądanie, na której nie ma pełnej odpowiedzi. Potrzeba jeszcze sporo czasu. Ale nie przegapcie tej płyty! 


5. Johnny Cash - Songwriter. Na albumie Songwriter słyszymy znajome struktury instrumentalne traktowane sporadycznie przez klasyczne i atmosferyczne tekstury syntezatora. Miks obejmuje wokal Casha jako główny punkt ciężkości, nie przekraczając ani nie zaniżając granicy. Tak więc, pomimo przyjemnej różnorodności emocji, tempa i podejść stylistycznych, ten pięknie odrestaurowany wokal zachowuje silną tożsamość dźwiękową. Dla wszystkich zaangażowanych w odrestaurowanie tych nagrań praca była dziełem miłości. W swojej skrupulatnej i wymagającej pracy produkcyjnej John Carter Cash uhonorował pamięć ojca jedną z najlepszych pośmiertnych płyt XXI wieku.


4. Green Day - Saviors. Umówmy się: Saviors to ani nie jest American Idiot, ani Dookie czy też “Nimrod”. To odrębna jednostka, która czerpie z przeszłości, aby podsumować przyszłość. Jest otwarty, szczery do bólu, szybki, powolny, melancholijny i bardzo zaraźliwy. Niezależnie od tego na którym albumie rozpocząłeś swoją przygodę z muzyką Green Day lub nie miałeś okazji poznać ich muzyki, bo stroniłeś od tego wiedziony negatywnymi komentarzami… znajdziesz tu coś dla siebie. Pamiętaj jednak o zapięciu pasów, bo ta podróż prędko nie zwolni.


3. The Cure - Songs Of A Lost World. Jest arcydziełem, a jego słuchanie uzależnia, niczym liczne używki. Potrzeba jednak wielu dni nieustannego słuchania płyty, aby to powyższe stwierdzenie wytrzymało próbę czasu. Niemniej jednak jest tak bliski doskonałości, jakiej kiedykolwiek z nas mógł się spodziewać😍


2. Jerry Cantrell - I Want Blood. Z gwiazdorską obsadą i powrotem do warczącej, destrukcyjnej muzyki, I Want Blood jest najlepszym albumem, jaki Jerry Cantrell wydał co najmniej od Degradation Trip z 2002 roku, jeśli nie od wydanego w 1995 roku albumu Alice in Chains o tym samym tytule. Pokazuje, że Cantrell nadal rozwija się artystycznie, zwłaszcza jako wokalista, jednocześnie opierając się na muzycznych umiejętnościach, które uczyniły go bohaterem gitary pokolenia. Kolejna znakomita płyta tej jesieni. Nie przegapcie! 😉


1. Pearl Jam - Dark Matter. Nie można tego albumu określić jako powrót do formy, bo tak naprawdę ten zespół nigdy całkowicie formy nie stracił. Chociaż ich późniejsze albumy studyjne mogły nie mieć takiej siły i wpływu jak choćby Ten czy Vs, tak każda płyta dostarcza momentów świetności. Ich najnowsze wydawnictwo zapewnia jednak bardziej zwięzłą i spójną ofertę, w której każdy członek zespołu może zabłysnąć i wykorzystać swoje mocne strony. Warto było czekać te cztery lata. Album roku 2024? Zdecydowanie!💓 


Płyty polskie:

 

11. Toń - KorzeniePolskie odkrycie roku 2024. Szczerze? Ja przepadłem! To wspaniały album, który łączy w sobie najlepsze cechy postrocka, postmetalu, stonera, doomu i sludge. Warto jak najszybciej zajrzeć do tego krążka. Album jest dostępny na ich stronie wspomnianej na początku platformy Bandcamp, a także na serwisach streamingowych i wydaniu fizycznym. Nie przegapcie tego! 🔥

10. Krzysztof Zalewski - ZGŁOWY. Bardzo długo byłem fanem pierwszego albumu artysty “Pistolet”, mimo iż nie osiągnął on sporego rozgłosu i sukcesu komercyjnego. Po wielu latach, gdy powrócił na scenę jako dojrzały artysta, zaakceptowałem w pełni jego zmiany - zarówno w wizerunku, jak i w muzyce. “ZGŁOWY” jest swoistą spowiedzią tego czterdziestoletniego faceta z jego lat młodości. Nigdy wcześniej artysta nie był ze swym odbiorcą tak bardzo szczery w swoich tekstach. W warstwie muzycznej - mimo małych filtrów z rapowaniem - album utrzymany jest w mocniejszej i bardziej rockowej odsłonie, niż poprzednie płyty. Przebojowości też jej nie brakuje. Zdecydowanie najlepsza płyta w dorobku Zalewskiego!

9.  Gorgonzolla - Zabawne? Po bardzo dobrze przyjętych albumach Eksploatowani i Konsumpcja warszawski zespół Gorgonzolla powrócił z trzecim albumem zatytułowanym Zabawnie?. Ze znakiem zapytania! Pyta tym samym swoich słuchaczy, fanów czy życie jest zabawne? Moim zdaniem jest to ich najlepsze wydawnictwo do tej pory. Nie tylko z uwagi na to muzykę, która oscyluje wokół rocka, metalu czy bardzo zgrabnie wplecionych elementów hip-hopowych (a to już nie pierwszy taki zabieg muzyczny grupy), ale także z uwagi na tematykę poruszaną w tekstach, które mocno dotykają innych. Coś, co jest z pozoru zabawne dla kogoś i śmieszne, dla innej osoby może być niezwykle traumatycznym przeżyciem. Bardzo często boimy się o tym powiedzieć wprost, gdyż jest ryzyko, że zostaniemy zhejtowani. Wszystkie kompozycje mają ogromny ładunek emocjonalny - od otwierającego “Nieobecność” przez z lekkim przymrużeniem oka Wujka z Ameryki po ostatni numer Przejście. Moim faworytem jest Skafander, który płynnie przechodzi w Podróżnika. Bardzo mnie cieszy, że ci muzycy z płyty na płytę robią się coraz dojrzalsi artystycznie!

8. Tides From Nebula - Instant Rewards. To nie jest tylko epicka fantastyka naukowa. Na tym albumie bowiem jest też sporo miejsca na zabawę. Tempo jest podkręcone na drugim singlu Rhino - szybkim, warczącym riffie gitarowym, który przechodzi w porywający werbel, zakończony rytmami bębnów conga. Nieregularne zmiany akordów w całym utworze mogłyby wywołać poczucie złowrogiego przeczucia, gdyby nie były tak zabawne. Później The Haunting daje słuchaczowi około 45 sekund bębnienia i spokoju, zanim zanurzy się w szaleństwie. Śpiewane linie prowadzące na tle grzmiących bębnów i basu są sprzeczne z tytułem utworu; ekscytujące, a nie nawiedzające. Doskonały album i powrót w wielkim stylu.

7. Daria Ze Śląska - Na Południu Bez Zmian. Po Kaśce Sochackiej Daria ze Śląska jest kolejnym muzycznym objawieniem na polskim rynku. Na Południu Bez Zmian to już drugi studyjny album artystki po bardzo dobrze przyjętym debiucie Tu Była. Podczas debiut dał nam portret dziewczyny pełnej lęków, zmagającej się z własnymi lękami i złamanym sercem, “Na Południu Bez zmian” wkracza w nowy rozdział w muzyce - dojrzalszy i narracyjnie mniej żałosny. W jej muzyce niepokój nie spotyka się już z beznadzieją. Wydaje się, że Daria wróciła silniejsza i można to łatwo usłyszeć w jej stylowym pisaniu piosenek. Fajne jest u niej też to, że otworzyła się muzycznie na takie gatunki jak soul, hip-hop czy troszkę bluesa, zaś współpraca z Czarnym HIFI, Małpą czy Młodym pozytywnie wpłynęła na jakość płyty.


6.  Sokołowski - Taki, Jak Ja. To pierwsza solowa płyta Krzyśka Sokołowskiego - wokalisty zespołu Nocny Kochanek. Z Nocnym Kochankiem mam od lat ten problem, że o ile bardzo doceniam walory techniczne zespołu (świetny wokal, gitary, perkusja), o tyle irytują mnie coraz bardziej ich teksty. Na początku może to było śmieszne, ale później zahaczało mocno o seksizm. Albo może to ja mam kija w dupie, dziadzieje? Nie wiem. Swoim solowym krążkiem Sokołowski udowodnił, że potrafi wznieść się ponad te głupoty i napisać bardzo dobre, refleksyjne teksty o życiu. W warstwie muzycznej jest również interesująco!


5. The Bill - The Kada Ponad 30 lat grania i wciąż niezmiennie podążają swoją drogą, wciąż są bezkompromisowi. The Kada to pierwsza od 10 lat płyta kultowej grupy z Pionek. Tym razem dostajemy 10 kompozycji utrzymanych w klasycznym punkowym dla The Billa stylu. Teksty traktują jednak o czasach obecnych, a produkcja płyty jest bardziej nowoczesna. Nie zmienia to jednak faktu, iż przesłanie jest szczere i prawdziwe. Zespół nie ucieka od takich tematów jak polityka, korupcja, wszechogarniający jad i hejt czy media społecznościowe, które mają zarówno dobry, jak i zły wpływ na ludzi. The Bill zawsze na czasie!


4.  Izzy And The Black Trees - Go On, Test The System! Iza i Czarne Drzewa nie zwalniają tempa. Po niesamowitym debiucie jakim był zeszłoroczny “Revolution Comes In Waves” najnowsze EP Go On, Test The System jest niezwykle eksperymentalne i coś czuję, że zespół podąży tą drogą na kolejnej płycie długogrającej płycie.  Ogromne zaskoczenie, ale niesamowicie udana podróż na muzyczne terytoria, których zespół jeszcze nie eksplorował. Go On, Test The System to pozycja obowiązkowa!

3. 2TM2,3 - Sursvm Corda. Nie ma czegoś takiego jak muzyka chrześcijańska i niechrześcijańska. Muzyka jest uniwersalna. To przekaz może być albo pozytywny albo negatywny. W przypadku zespołu 2TM2,3 jest to przekaz jak najbardziej pozytywny i prawdziwa uczta nie tylko dla ciała, ale także dla ducha. Litza, Maleo, Budzy i spółka nie wstydzą się swojej wiary chrześcijańskiej, a dają temu wyraz w tym, co potrafią w życiu robić najlepiej - grać ostro i konkretnie na Chwałę Bożą. I co jest ważne, że nikogo przy tym nie moralizują. Z ogromnym sukcesem artystycznym powrócili do grania z czadem. Svrsvm Corda to pierwszy taki cięższy materiał zespołu od czasu znakomitej i niezwykle przebojowej płyty 888 z roku 2006. Wydaje mi się, że ich najnowsze dzieło zawiera jeszcze cięższy materiał. W otwierającym krążek Zwiąż Mnie mamy nisko osadzone, przesterowane gitary i charczący wokal Litzy. A brzmi to tak, że aż o ciary przyprawia. Budzy także nie zawodzi swoim Amen, Odwagi czy zamykającym płytę Psalmem 150, który po pierwszym odsłuchu jeszcze długo chodził mi po głowie. Dużo na tej płycie thrashu, a takie utwory jak Woda & Krew czy Miłość Chrystusa muzycznie czerpią inspiracje z takich zespołów jak Slayer czy Sepultura z czasów Arise. Jestem osobą, która ma ogromny problem z kościołem jako instytucją i nienawidzę, gdy ktoś mówi mi jak mam żyć i co robić. Nie mam jednak problemu z samą wiarą w Boga i dobrym biblijnym przesłaniem. Gdy potrzebowałem w tym roku jakiegoś ukojenia duchowego, z wielką radością sięgałem po tę płytę! Pozytywny i mocny kop, by iść dalej!

 2. Kaśka Sochacka - Ta Druga. Nikt nie pisał w ostatnich kilku latach tak pięknie o rozstaniach i tęsknotach jak Kaśka Sochacka. Jako artystka osiągnęła ogromny progres w swej twórczości w stosunku do swego debiutu. Jej drugi studyjny album "Ta Druga" w warstwie muzycznej jest szczytem kompozytorskich zdolności, choć mocno wierzę, że to nie jest jeszcze ostatnie słowo. Jeśli chodzi o teksty, mamy do czynienia niemal z tym samym tematem, co wcześniej - nieprzepracowany ból po rozstaniu z ukochanym mężczyzną. Przez Sochacką przemawiają skrajne stany emocjonalne. Z jednej strony zazdrości, że jej były jest już z inną kobietą, analizuje cały ich związek i cieszy się, że jest już w innym miejscu, z drugiej - strasznie za nim tęskni i życzy mu, by zdobywał życiowe szczyty i był w tym najlepszy, ale żeby czasem pomyślał o niej i zatęsknił. Wyobraża sobie też jakby to było się razem zestarzeć, mieć dzieci czy wnuki. Niby znamy to wszystko z poprzednich wydawnictw (debiutu i dwóch EPek), ale na drugiej płycie ujęte jest to w bardziej górnolotne słowa, analogie czy metafory. I co ciekawe - to, że Sochacka pisze w pierwszej osobie liczby pojedynczej to nie oznacza wcale, że są to jej osobiste przeżycia. Sama jest w szczęśliwym związku z mężczyzną, który ją bardzo kocha i wspiera. Jej opowieści pisane są oczami innych kobiet i par, które przeżyły rozstanie.

1. Horta - Moonlight Express. Horta to najwięksi muzyczno-zwierzowi przyjaciele młodego pokolenia dla Redaktora Bartasa. Nie tylko z uwagi na muzykę i teksty, ale i na wizualny aspekt koncertowy, który inspirowany jest najważniejszym zespołem świata - Queen. To niezwykle płodna i pomysłowa na muzykę grupa. Debiutancki album Księżyc i Mars był niesamowitą podróżą po zakamarkach duszy, ale pozostawił we mnie spory niedosyt. Na szczęście zbyt długo nie musiałem czekać na kolejne dzieło zespołu. Moonlight Express ukazał się 28 czerwca i z miejsca stał się soundtrackiem po moim nowym rozdziale życia (mała prywata: 8 czerwca 2024 przeprowadziłem się z wielkopolski do Królewskiego Miasta). Muzycznie album zapewnił mi jeszcze większą radość, niż debiut. Poczynając od świetnego wejścia She’s The One (utrzymanego w klimatach Queen i Def Leppard), doorsowy klawisz w Moonlight Express i klimatów grozy czyli Giallo, po tak niesamowity killer rockowy i zajebisty w nim riff  Together (brawa dla gitarzysty Łukasza Kufy), leciutki, aczkolwiek urzekający Birthday, wbijający w fotel Faith oraz poruszający do głębi Lonely. Żonglowanie emocjami jak na mojej ukochanej płycie “Innuendo” Queen. Utwory są tak różnorodne, a przy tym niesamowicie spójne. Oprócz poruszających do głębi tekstów, silną stroną są partie klawiszy Tomka Jagiełowicza. One właśnie definiują tak unikalne brzmienie i styl Horty. Tak, ten zespół wyrobił sobie swój własny i niepowtarzalny styl oraz markę. Nie chce być porównywany do nikogo. Słusznie z resztą, choć każdy szanujący się dziennikarz bardzo dobrze osłuchany w różnych gatunkach muzycznych bez trudu odnajdzie inspiracje. Moonlight Express zespołu Horta to zdecydowanie moja ulubiona polska płyta roku 2024. Panowie, znów wygrywacie w moim rankingu. Czekam z niecierpliwością na kolejne nagrania i do zobaczenia na koncertach😍

A jak będzie wyglądał muzycznie rok 2025? Zobaczymy. Czekamy na najnowszą płytę Ringo Starra, która ukaże się 10 stycznia💓








Bartas✌☮

Idealne ożywienie kariery. "Who Believes In Angels?" - wspólny album Eltona Johna i Brandi Carlile.

  Słyszysz Elton John i natychmiast przychodzą Ci do głowy jego masowe hity. To artysta nietuzinkowy, który przez całą swoją ponad pięćdzies...