Witam Was w Nowym Ro(c)ku 2025 i życzę wszystkiego, co najpiękniejsze!😍
Nie jest prawdą, że dobra muzyka skończyła się w momencie, gdy do wieczności odeszły takie postaci kultowe jak Rysiek Riedel czy Kurt Cobain. Owszem, to wspaniałe i niesamowite kulturowe dziedzictwo i wielka spuścizna. No, ale life still goes on - jak to się mawia. Po śmierci tych wyżej wymienionych wielkich artystów każdy kolejny rok przynosił w muzyce coś dobrego i wartościowego. Trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać. Od wielu już lat sporządzam sobie listę najczęściej odsłuchiwanych płyt danego roku. Skrzętnie notuję i zachowuję. Mam wrażenie, że każdego roku muzycznych tych perełek jest coraz więcej. Dotyczy to zarówno starych wyjadaczy chleba, jak i tych, którzy dopiero stawiają swoje pierwsze kroki. A odkąd jestem redaktorem muzycznym i szefem działu muzycznego w e-Magazynie Muzyczny Zwierz, zauważam jeszcze więcej tych - jak to mówi Mistrz Piotr Kaczkowski - młodych rosnących na robocie artystów. Z wieloma jesteśmy - jako redakcja - w stałym kontakcie. W tym roku zestawiłem 15 albumów zagranicznych i 11 polskich w tym jedno największe polskie odkrycie. Bez owijania w bawełnę przejdę teraz do wyników.
Płyty zagraniczne:
15. Oranssi Pazuzu - Muuntautuja. W duchu Blut Aus Nord, Deathspell Omega i The Axis of Perdition, Oranssi Pazuzu rozkoszują się tworzeniem szokujących, niepokojących albumów; ale - moim zdaniem - tak właśnie powinien brzmieć death metal: sprawić, że będziesz się bać o własną duszę. Myślę, że album Muuntautuja powoli odsłoni wszystkie swoje walory. I chociaż jest to podróż pełna niebezpieczeństw, ryzyko jest tego warte. Doskonały album na długie jesienne wieczory🔥
14. Opeth - The Last Will And Testament. Ten album nie ma żadnego słabego punktu. Na swoim czternastym studyjnym albume Opeth po raz kolejny dostarczył coś wzorowego pod względem koncepcji, wykonania i produkcji. Utwory są zróżnicowane, ale skoncentrowane. Wydają się bowiem krótsze i bardziej zwarte, aniżeli poprzednie dokonania. Fani bez wątpienia wiele zyskają na tym doświadczeniu. W 2024 roku Szwedzi odnajdują nową harmonię w swoim brzmieniu, a znawcy muzyki progresywnej nie mogą tego przegapić.
13. Kings Of Leon - Can We Please Have Fun. Podróż przez ten album sprawiła, że poczułem się, jakbym siedział na werandzie domu na jakimś odludziu i wpatrywał się w świat, po prostu kontemplując. Dobro, zło, wspomnienia, przyszłość, wszystko, co kształtuje nasze życie tak, jak jest w teraźniejszości. Warto przesłuchać ten album od razu na jednym posiedzeniu i pozwolić sobie na rozkoszowanie się tymi pomysłami. Kings of Leon nie zawiedli swoich fanów płytą Can We Please Have Fun.
12. Bruce Dickinson - The Mandrake Project. Można śmiało powiedzieć, że jest to bez wątpienia klasyczny popis Bruce’a Dickinsona. Chociaż mamy tutaj zdecydowanie inny obrany kierunek niż ten, którego usłyszymy na płytach Żelaznej Dziewicy. The Mandrake Project jest pełen zwrotów akcji oraz epickich i czarujących przypływów. Krążek z pewnością zyska sobie sympatyków. To różnorodny, wciągający pokaz złożoności, atmosfery i tego typowego Bruce'a wizja, na którą (nie)cierpliwie czekaliśmy. Pozycja obowiązkowa! 🔥
11. Deep Purple - =1?. Niezależnie od tego, czy nam się to podoba czy nie, McBride, a zwłaszcza Airey, są duszą Deep Purple tak samo jak trzy gwiazdy autostrad, które rządzą bogatą paletą purpury. Jeśli ten odświeżony skład jest czymś, co może wywnioskować, to emerytura wydaje się być daleka od czyhającej za rogiem. Nie można pokonać klasy, a to doskonałe równanie melodyjnego hard rocka jest właśnie tym.
10. Linkin Park - From Zero. Rewelacyjny album i wielki comeback Linkin Park. I chociaż trochę cierpi z powodu kryzysu tożsamości, przez co wydaje się albumem składającym się z dwóch odrębnych połówek, to tak dobrze jest mieć grupę z powrotem w tak kapitalnej formie. Jak już napisałem, Emily Armstrong to strzał w dziesiątkę. Artystka udowadnia, że jest więcej niż gotowa do zadania przejęcia połowy obowiązków wokalnych zespołu, a ten album naprawdę jest dla niej idealnym punktem zaczepienia, aby zabłysnąć. To album, który oddaje hołd całej karierze zespołu - przeszłości, teraźniejszości i przyszłości oraz wyznacza ścieżkę na ekscytującą nową erę.
9. Rotting Christ - Pro Xristou. Po kilkukrotnym przesłuchaniu Pro Xristou utwierdziłem się w przekonaniu, że jest to najlepszy album Greków od czasów mojego ulubionego ich albumu Theogonia z 2007 roku. Łączy bowiem różne wątki twórczości grupy, niż na poprzednich albumach, a każdy element jest tu pokazany z największym efektem. Chociaż pod względem czystej blackmetalowej dzikości nie zbliża się do albumów z lat 90. Jeśli black metal z lat 90-tych jest Twoją bajką lub jeśli jeszcze nie znasz, to te klasyczne albumy nadal istnieją. Tak więc… nie ma potrzeby narzekać na ekscytującą i wyrafinowaną twórczość, którą bracia Tolis wnieśli do swojej pracy po prawie czterdziestu latach niesłabnącej kreatywności. Jestem bardzo zachwycony tym albumem i… cieszę się niezmiernie, że mogłem ten zespół zobaczyć na żywo podczas 30. Edycji Najpiękniejszego Festiwalu Świata - Pol’and’Rock.
8. Nick Cave And The Bad Seeds - Wild God. Wiele osób jest zdania, że ostatnie dokonania Cave’a są zbyt ambientowe i chaotyczne - piosenkom brakuje tradycyjnych haczyków i struktury. W całym Wild God, grzechoczący ogień bębnów Thomasa Wydlera i toczący się pod prąd basu Martyna Caseya podtrzymują ciepło pod wdzięcznie meandrującymi, melodyjnymi łukami fortepianu Cave'a, skrzypiec Ellisa, syntezatorów, fletu i pętli, mrożącego krew w żyłach rezonansowego wibrafonu Jima Sclavounosa i delikatnej gitary George'a Vjesticy. Melodie zalewają muzykę, a potem znikają jak prądy. “Wild God” może wydawać się niezgłębiony, ale pozostawia Cię unoszącym się. Nie daje spokoju ten album. Jazda obowiązkowa!
7. Fontaines D.C. - Romance. Po pięciu latach na szczycie sceny post-rockowej/post-punkowej Fontaines D.C. zdobywają albumem Romance pozycję jednego z najlepszych młodych zespołów gitarowych ostatnich piętnastu lat. I powiem szczerze, że jest naprawdę niewiele takich alternatywnych zespołów, które mogą zadać płycie Romance cios. Cały krążek jest kwintesencją tego, co potrafią z siebie wydobyć. Zrobili najlepszą rzecz w swojej dotychczasowej prężnie rozwijającej się karierze. Nie ma tu ani jednego słabego punktu, ani jednego niewypału, ani tej niezręcznej chwili ciszy czy pojedynczego momentu, który nie wydaje się być na swoim miejscu. Pewność siebie, wrażliwość i melancholia. Nie przegapcie!💥
6. David Gilmour - Luck And Strange. Nowy album Davida Gilmoura dostarcza nam tego, co jest potrzebne i jeszcze więcej. Są tu wszystkie największe jego atuty - mistrzostwo gry na gitarze, z mieszanką spokojniejszych stylów, twardszych dźwięków i nowych podejść. Nie ma tu żadnego słabego momentu. Rattle That Lock z 2015 roku nie był, broń Boże, zły. Jednak brakowało w nim jakiejś spójności. Czy jest to jego najlepsze dzieło od czasów Ciemnej Strony Księżyca? Cóż, to wciąż odważna teza i spore żądanie, na której nie ma pełnej odpowiedzi. Potrzeba jeszcze sporo czasu. Ale nie przegapcie tej płyty!
5. Johnny Cash - Songwriter. Na albumie Songwriter słyszymy znajome struktury instrumentalne traktowane sporadycznie przez klasyczne i atmosferyczne tekstury syntezatora. Miks obejmuje wokal Casha jako główny punkt ciężkości, nie przekraczając ani nie zaniżając granicy. Tak więc, pomimo przyjemnej różnorodności emocji, tempa i podejść stylistycznych, ten pięknie odrestaurowany wokal zachowuje silną tożsamość dźwiękową. Dla wszystkich zaangażowanych w odrestaurowanie tych nagrań praca była dziełem miłości. W swojej skrupulatnej i wymagającej pracy produkcyjnej John Carter Cash uhonorował pamięć ojca jedną z najlepszych pośmiertnych płyt XXI wieku.
4. Green Day - Saviors. Umówmy się: Saviors to ani nie jest American Idiot, ani Dookie czy też “Nimrod”. To odrębna jednostka, która czerpie z przeszłości, aby podsumować przyszłość. Jest otwarty, szczery do bólu, szybki, powolny, melancholijny i bardzo zaraźliwy. Niezależnie od tego na którym albumie rozpocząłeś swoją przygodę z muzyką Green Day lub nie miałeś okazji poznać ich muzyki, bo stroniłeś od tego wiedziony negatywnymi komentarzami… znajdziesz tu coś dla siebie. Pamiętaj jednak o zapięciu pasów, bo ta podróż prędko nie zwolni.
3. The Cure - Songs Of A Lost World. Jest arcydziełem, a jego słuchanie uzależnia, niczym liczne używki. Potrzeba jednak wielu dni nieustannego słuchania płyty, aby to powyższe stwierdzenie wytrzymało próbę czasu. Niemniej jednak jest tak bliski doskonałości, jakiej kiedykolwiek z nas mógł się spodziewać😍
2. Jerry Cantrell - I Want Blood. Z gwiazdorską obsadą i powrotem do warczącej, destrukcyjnej muzyki, I Want Blood jest najlepszym albumem, jaki Jerry Cantrell wydał co najmniej od Degradation Trip z 2002 roku, jeśli nie od wydanego w 1995 roku albumu Alice in Chains o tym samym tytule. Pokazuje, że Cantrell nadal rozwija się artystycznie, zwłaszcza jako wokalista, jednocześnie opierając się na muzycznych umiejętnościach, które uczyniły go bohaterem gitary pokolenia. Kolejna znakomita płyta tej jesieni. Nie przegapcie! 😉
1. Pearl Jam - Dark Matter. Nie można tego albumu określić jako powrót do formy, bo tak naprawdę ten zespół nigdy całkowicie formy nie stracił. Chociaż ich późniejsze albumy studyjne mogły nie mieć takiej siły i wpływu jak choćby Ten czy Vs, tak każda płyta dostarcza momentów świetności. Ich najnowsze wydawnictwo zapewnia jednak bardziej zwięzłą i spójną ofertę, w której każdy członek zespołu może zabłysnąć i wykorzystać swoje mocne strony. Warto było czekać te cztery lata. Album roku 2024? Zdecydowanie!💓
Płyty polskie:
11. Toń - Korzenie. Polskie odkrycie roku 2024. Szczerze? Ja przepadłem! To wspaniały album, który łączy w sobie najlepsze cechy postrocka, postmetalu, stonera, doomu i sludge. Warto jak najszybciej zajrzeć do tego krążka. Album jest dostępny na ich stronie wspomnianej na początku platformy Bandcamp, a także na serwisach streamingowych i wydaniu fizycznym. Nie przegapcie tego! 🔥
10. Krzysztof Zalewski - ZGŁOWY. Bardzo długo byłem fanem pierwszego albumu artysty “Pistolet”, mimo iż nie osiągnął on sporego rozgłosu i sukcesu komercyjnego. Po wielu latach, gdy powrócił na scenę jako dojrzały artysta, zaakceptowałem w pełni jego zmiany - zarówno w wizerunku, jak i w muzyce. “ZGŁOWY” jest swoistą spowiedzią tego czterdziestoletniego faceta z jego lat młodości. Nigdy wcześniej artysta nie był ze swym odbiorcą tak bardzo szczery w swoich tekstach. W warstwie muzycznej - mimo małych filtrów z rapowaniem - album utrzymany jest w mocniejszej i bardziej rockowej odsłonie, niż poprzednie płyty. Przebojowości też jej nie brakuje. Zdecydowanie najlepsza płyta w dorobku Zalewskiego!
9. Gorgonzolla - Zabawne? Po bardzo dobrze przyjętych albumach Eksploatowani i Konsumpcja warszawski zespół Gorgonzolla powrócił z trzecim albumem zatytułowanym Zabawnie?. Ze znakiem zapytania! Pyta tym samym swoich słuchaczy, fanów czy życie jest zabawne? Moim zdaniem jest to ich najlepsze wydawnictwo do tej pory. Nie tylko z uwagi na to muzykę, która oscyluje wokół rocka, metalu czy bardzo zgrabnie wplecionych elementów hip-hopowych (a to już nie pierwszy taki zabieg muzyczny grupy), ale także z uwagi na tematykę poruszaną w tekstach, które mocno dotykają innych. Coś, co jest z pozoru zabawne dla kogoś i śmieszne, dla innej osoby może być niezwykle traumatycznym przeżyciem. Bardzo często boimy się o tym powiedzieć wprost, gdyż jest ryzyko, że zostaniemy zhejtowani. Wszystkie kompozycje mają ogromny ładunek emocjonalny - od otwierającego “Nieobecność” przez z lekkim przymrużeniem oka Wujka z Ameryki po ostatni numer Przejście. Moim faworytem jest Skafander, który płynnie przechodzi w Podróżnika. Bardzo mnie cieszy, że ci muzycy z płyty na płytę robią się coraz dojrzalsi artystycznie!
8. Tides From Nebula - Instant Rewards. To nie jest tylko epicka fantastyka naukowa. Na tym albumie bowiem jest też sporo miejsca na zabawę. Tempo jest podkręcone na drugim singlu Rhino - szybkim, warczącym riffie gitarowym, który przechodzi w porywający werbel, zakończony rytmami bębnów conga. Nieregularne zmiany akordów w całym utworze mogłyby wywołać poczucie złowrogiego przeczucia, gdyby nie były tak zabawne. Później The Haunting daje słuchaczowi około 45 sekund bębnienia i spokoju, zanim zanurzy się w szaleństwie. Śpiewane linie prowadzące na tle grzmiących bębnów i basu są sprzeczne z tytułem utworu; ekscytujące, a nie nawiedzające. Doskonały album i powrót w wielkim stylu.
7. Daria Ze Śląska - Na Południu Bez Zmian. Po Kaśce Sochackiej Daria ze Śląska jest kolejnym muzycznym objawieniem na polskim rynku. Na Południu Bez Zmian to już drugi studyjny album artystki po bardzo dobrze przyjętym debiucie Tu Była. Podczas debiut dał nam portret dziewczyny pełnej lęków, zmagającej się z własnymi lękami i złamanym sercem, “Na Południu Bez zmian” wkracza w nowy rozdział w muzyce - dojrzalszy i narracyjnie mniej żałosny. W jej muzyce niepokój nie spotyka się już z beznadzieją. Wydaje się, że Daria wróciła silniejsza i można to łatwo usłyszeć w jej stylowym pisaniu piosenek. Fajne jest u niej też to, że otworzyła się muzycznie na takie gatunki jak soul, hip-hop czy troszkę bluesa, zaś współpraca z Czarnym HIFI, Małpą czy Młodym pozytywnie wpłynęła na jakość płyty.
6. Sokołowski - Taki, Jak Ja. To pierwsza solowa płyta Krzyśka Sokołowskiego - wokalisty zespołu Nocny Kochanek. Z Nocnym Kochankiem mam od lat ten problem, że o ile bardzo doceniam walory techniczne zespołu (świetny wokal, gitary, perkusja), o tyle irytują mnie coraz bardziej ich teksty. Na początku może to było śmieszne, ale później zahaczało mocno o seksizm. Albo może to ja mam kija w dupie, dziadzieje? Nie wiem. Swoim solowym krążkiem Sokołowski udowodnił, że potrafi wznieść się ponad te głupoty i napisać bardzo dobre, refleksyjne teksty o życiu. W warstwie muzycznej jest również interesująco!
5. The Bill - The Kada Ponad 30 lat grania i wciąż niezmiennie podążają swoją drogą, wciąż są bezkompromisowi. The Kada to pierwsza od 10 lat płyta kultowej grupy z Pionek. Tym razem dostajemy 10 kompozycji utrzymanych w klasycznym punkowym dla The Billa stylu. Teksty traktują jednak o czasach obecnych, a produkcja płyty jest bardziej nowoczesna. Nie zmienia to jednak faktu, iż przesłanie jest szczere i prawdziwe. Zespół nie ucieka od takich tematów jak polityka, korupcja, wszechogarniający jad i hejt czy media społecznościowe, które mają zarówno dobry, jak i zły wpływ na ludzi. The Bill zawsze na czasie!
4. Izzy And The Black Trees - Go On, Test The System! Iza i Czarne Drzewa nie zwalniają tempa. Po niesamowitym debiucie jakim był zeszłoroczny “Revolution Comes In Waves” najnowsze EP Go On, Test The System jest niezwykle eksperymentalne i coś czuję, że zespół podąży tą drogą na kolejnej płycie długogrającej płycie. Ogromne zaskoczenie, ale niesamowicie udana podróż na muzyczne terytoria, których zespół jeszcze nie eksplorował. Go On, Test The System to pozycja obowiązkowa!
3. 2TM2,3 - Sursvm Corda. Nie ma czegoś takiego jak muzyka chrześcijańska i niechrześcijańska. Muzyka jest uniwersalna. To przekaz może być albo pozytywny albo negatywny. W przypadku zespołu 2TM2,3 jest to przekaz jak najbardziej pozytywny i prawdziwa uczta nie tylko dla ciała, ale także dla ducha. Litza, Maleo, Budzy i spółka nie wstydzą się swojej wiary chrześcijańskiej, a dają temu wyraz w tym, co potrafią w życiu robić najlepiej - grać ostro i konkretnie na Chwałę Bożą. I co jest ważne, że nikogo przy tym nie moralizują. Z ogromnym sukcesem artystycznym powrócili do grania z czadem. Svrsvm Corda to pierwszy taki cięższy materiał zespołu od czasu znakomitej i niezwykle przebojowej płyty 888 z roku 2006. Wydaje mi się, że ich najnowsze dzieło zawiera jeszcze cięższy materiał. W otwierającym krążek Zwiąż Mnie mamy nisko osadzone, przesterowane gitary i charczący wokal Litzy. A brzmi to tak, że aż o ciary przyprawia. Budzy także nie zawodzi swoim Amen, Odwagi czy zamykającym płytę Psalmem 150, który po pierwszym odsłuchu jeszcze długo chodził mi po głowie. Dużo na tej płycie thrashu, a takie utwory jak Woda & Krew czy Miłość Chrystusa muzycznie czerpią inspiracje z takich zespołów jak Slayer czy Sepultura z czasów Arise. Jestem osobą, która ma ogromny problem z kościołem jako instytucją i nienawidzę, gdy ktoś mówi mi jak mam żyć i co robić. Nie mam jednak problemu z samą wiarą w Boga i dobrym biblijnym przesłaniem. Gdy potrzebowałem w tym roku jakiegoś ukojenia duchowego, z wielką radością sięgałem po tę płytę! Pozytywny i mocny kop, by iść dalej!
2. Kaśka Sochacka - Ta Druga. Nikt nie pisał w ostatnich kilku latach tak pięknie o rozstaniach i tęsknotach jak Kaśka Sochacka. Jako artystka osiągnęła ogromny progres w swej twórczości w stosunku do swego debiutu. Jej drugi studyjny album "Ta Druga" w warstwie muzycznej jest szczytem kompozytorskich zdolności, choć mocno wierzę, że to nie jest jeszcze ostatnie słowo. Jeśli chodzi o teksty, mamy do czynienia niemal z tym samym tematem, co wcześniej - nieprzepracowany ból po rozstaniu z ukochanym mężczyzną. Przez Sochacką przemawiają skrajne stany emocjonalne. Z jednej strony zazdrości, że jej były jest już z inną kobietą, analizuje cały ich związek i cieszy się, że jest już w innym miejscu, z drugiej - strasznie za nim tęskni i życzy mu, by zdobywał życiowe szczyty i był w tym najlepszy, ale żeby czasem pomyślał o niej i zatęsknił. Wyobraża sobie też jakby to było się razem zestarzeć, mieć dzieci czy wnuki. Niby znamy to wszystko z poprzednich wydawnictw (debiutu i dwóch EPek), ale na drugiej płycie ujęte jest to w bardziej górnolotne słowa, analogie czy metafory. I co ciekawe - to, że Sochacka pisze w pierwszej osobie liczby pojedynczej to nie oznacza wcale, że są to jej osobiste przeżycia. Sama jest w szczęśliwym związku z mężczyzną, który ją bardzo kocha i wspiera. Jej opowieści pisane są oczami innych kobiet i par, które przeżyły rozstanie.
1. Horta - Moonlight Express. Horta to najwięksi muzyczno-zwierzowi przyjaciele młodego pokolenia dla Redaktora Bartasa. Nie tylko z uwagi na muzykę i teksty, ale i na wizualny aspekt koncertowy, który inspirowany jest najważniejszym zespołem świata - Queen. To niezwykle płodna i pomysłowa na muzykę grupa. Debiutancki album Księżyc i Mars był niesamowitą podróżą po zakamarkach duszy, ale pozostawił we mnie spory niedosyt. Na szczęście zbyt długo nie musiałem czekać na kolejne dzieło zespołu. Moonlight Express ukazał się 28 czerwca i z miejsca stał się soundtrackiem po moim nowym rozdziale życia (mała prywata: 8 czerwca 2024 przeprowadziłem się z wielkopolski do Królewskiego Miasta). Muzycznie album zapewnił mi jeszcze większą radość, niż debiut. Poczynając od świetnego wejścia She’s The One (utrzymanego w klimatach Queen i Def Leppard), doorsowy klawisz w Moonlight Express i klimatów grozy czyli Giallo, po tak niesamowity killer rockowy i zajebisty w nim riff Together (brawa dla gitarzysty Łukasza Kufy), leciutki, aczkolwiek urzekający Birthday, wbijający w fotel Faith oraz poruszający do głębi Lonely. Żonglowanie emocjami jak na mojej ukochanej płycie “Innuendo” Queen. Utwory są tak różnorodne, a przy tym niesamowicie spójne. Oprócz poruszających do głębi tekstów, silną stroną są partie klawiszy Tomka Jagiełowicza. One właśnie definiują tak unikalne brzmienie i styl Horty. Tak, ten zespół wyrobił sobie swój własny i niepowtarzalny styl oraz markę. Nie chce być porównywany do nikogo. Słusznie z resztą, choć każdy szanujący się dziennikarz bardzo dobrze osłuchany w różnych gatunkach muzycznych bez trudu odnajdzie inspiracje. Moonlight Express zespołu Horta to zdecydowanie moja ulubiona polska płyta roku 2024. Panowie, znów wygrywacie w moim rankingu. Czekam z niecierpliwością na kolejne nagrania i do zobaczenia na koncertach😍
A jak będzie wyglądał muzycznie rok 2025? Zobaczymy. Czekamy na najnowszą płytę Ringo Starra, która ukaże się 10 stycznia💓
Bartas✌☮